Byłam pewna, że tak szybko im nie zejdzie zdziwiła mnie tylko tak nagła potrzeba Sel na powrót do domu. Cóż, może ona kochała swoich rodzicieli no ja niestety nie miałam okazji poznać swoich. Pan i Pani Wayne byli bardzo przyjemnymi ludźmi więc nie miałam się co martwić o ich córunię. Zbliżała się godzina 23:30, najwyższa pora była się zbierać.
- Cóż mamy już prawie dwunastą, będę musiała się zbierać - Powiedziałam uśmiechając się sztucznie w stronę gości oraz gospodarzy.
- Miło nam, że wpadłaś kochanie - Peper przytuliła mnie i ucałowała policzki.
- Musimy robić takie kolacje częściej - Zaproponował Tata.
- Muszę się zgodzić - Steve położył mi rękę na ramieniu i szepnął-Może cię odprowadzić do samochodu?
- Z chęcią - Uśmiechałam się cały czas podczas tej "szopki". Zrobiłam to dla Peper.
- Cześć skarbie - Rudowłosa kobieta pomachała mi ręką z pomalowanymi paznokciami na krwistoczerwony.
- Cześć - Rzuciłam i zamknęłam za sobą drzwi. Zjechaliśmy windą i ruszyliśmy w stronę parkingu. Otworzyłam samochód, już miałam wsiąść kiedy Rogers złapał mnie za ramię i powiedział:
-Ciekawy . . . . wieczór nie?
- Tak owszem - Znów obdarowałam go uśmiechem. - Dziękuję, że mnie odprowadziłeś. . . . jakoś tu tak ciemno i strasznie – Skłamałam czekając na jego reakcję. Czekałam...
- Tak, bardzo - też się zaśmiał i zbliżył do mnie.
Od niego biło jakieś dziwne ciepło, które mnie uderzało. To było zaskakująco dziwne.Wiedziałam, że Steve podobał się Selinie więc nie chciałam robić niczego, czego bym potem żałowała. Zawsze trzymałam się z daleka od tej całej miłości i wszystkiego co się z nią tyczyło. Nie powiem, mogłabym spróbować ale te konsekwencje mnie odstraszały, ciągną się za nami ciągle, ciągle i ciągle. Kapitan oparł jedną rękę o mur a drugą złapał mnie za rękę.
- Lubię cię wiesz? - Uśmiechnął się i zbliżył się jeszcze bardziej. Stykaliśmy się praktycznie nosami, ogarnęło mnie dziwne przyjemne ciepło. Nie powinnam się bać, w końcu to Kapitan Ameryka. Znałam go około 4 lata, więc tym bardziej.
- Wiem ja . .chyba ciebie też - Szepnęłam nieśmiało. To był najlepszy a zarazem najgorszy dzień w moim życiu. Byłam gotowa teraz, aby go pocałować a jednocześnie z powodu własnych zasad wziąć nóż i obciąć sobie tą rzeczoną rękę.
- Cieszę się - Uśmiechnął się i musnął moje usta. Moja jedna ręka znalazła się na jego szyi a druga na potężnej klatce piersiowej. Jego ręce zaś z muru powędrowały na moją talię. Czułam się idiotycznie a jednocześnie kretyńsko. Nie sięgałam mu nawet do ust. Ale z drugiej strony chciałam go całować chciałam, żeby był blisko, teraz utwierdziłam się w przekonaniu że moje początkowe lekkie zauroczenie zmieniło się w zauroczenie „bardziej zaawansowane”.To był mój pierwszy pocałunek w życiu i to jeszcze z takim mężczyzną. Kiedy oderwaliśmy się od siebie szepnęłam że muszę jechać. Delikatnie ucałował moją dłoń i pomógł wsiąść do samochodu. Miałam wrażenie, że zacznę wrzeszczeć z niewiadomego powodu i bić się z głupoty po twarzy. Tamtego wieczoru poprzysięgłam sobie, że już nigdy nie dam się tak omotać.
Zaparkowałam swoim czarnym samochodem przed domem. Światła praktycznie nigdzie się nie świeciły z powodu wyjazdu Sel do Londynu. Było tak bardzo ciemno, że nie mogłam trafić kluczem do zamka od drzwi, po długich próbach udało mi się je w końcu otworzyć. Po omacku szukałam światła ale zamiast na światło trafiłam na schody. „CHOLERA” wrzasnęłam na cały dom, ból w nodze przeszył mnie od góry do dołu. Kiedy wstałam, jakimś cudem natrafiłam na kretyński przełącznik. Rozebrałam się, wypiłam herbatę i poszłam pod prysznic. Podobno tam się najlepiej myśli i rzeczywiście,najlepiej się rozmyślało . Przeanalizowałam cały wieczór i tylko utwierdziłam się w tym że całując Rogersa zrobiłam głupotę bo nawet go nie kocham a on kocha mnie(być może).Była 00:00. Ułożyłam się wygodnie i zamknęłam powieki, liczyłam na spokojną noc.
Była godzina 3:00. Drzwi balkonowe mojego pokoju były otwarte, z nich właśnie doszedł do moich uszu głośny trzask łamanych gałęzi, tak jak by wielkie zwierze spadło z nieba. Natychmiast się podniosłam. Nawet nie zdążyłam założyć szlafroku i kapci kiedy znalazłam się na balkonie. Świeżo połamane drzewo jeszcze uginało się w środek. Zamknęłam je i szybko poleciałam na dół, zabrałam latarkę i sztylet, sztylet na którym wygrawerowane było „Wielka siła to wielka odpowiedzialność”.Weszłam cicho w głąb lasu świecąc latarką na prawo i lewo.Drżącą ręką trzymałam sztylet,czułam, że to nic dobrego nie święci. Szłam dalej i zatrzymałam się momentalnie słysząc trzask gałęzi i ciche jęki. Podeszłam bliżej i zaświeciłam latarką.
- "Agrhhh" gdzie mi świecisz po oczach nędzny . . - Cofnęłam się natychmiast i upadłam, latarka wypadła mi z ręki a mężczyzna bo chyba był mężczyzną, spojrzał na mnie szmaragdowymi oczyma. Natychmiast podniosłam się i chwyciłam latarkę, zaświeciłam po niżej oczu. Moim oczom ukazał się facet o przydługich czarnych włosach i szmaragdowych oczach. Moje oczy były tak niespokojne jak woda podczas sztormu. Z jego boku sączyła się krew a twarz była cała obdrapana. Wygiął się jak łuk z bólu oddychając szybko.
- Przepraszam pana, co . . .mniejsza gdzie pana boli - Spytałam na początku drżącym a potem zirytowanym tonem.
-Aghh bok - Warknął w bólu.
- Możesz wstać?-Szepnęłam niepewnie.
- Jestem ranny! Nie auu - Zawył.
Natychmiast schowałam sztylet. Oderwałam od swej koszuli nocnej duży kawałek tak że sięgała mi po wyżej kolan jak sukienka.Obwiązałam delikatnie bok aby zatamować krwawienie. Założyłam rękę rannego na szyję i pomogłam mu wstać. Doczłapaliśmy się do domu. Ułożyłam go na kanapie i zapaliłam świeczki żeby znów nie narzekał, że go oślepiam. Poszłam po bandaże, niech zgadnę,Selina znów robiła porządki, po jej porządkach nic nigdy nie można znaleźć! W końcu znalazłam go w szafce pod herbatą. Kiedy wróciłam nieznajomy zemdlał. Kanapa była cała we krwi a po jego ręce ściekała stróżka szkarłatnej cieczy,zabrudzając tak czyściutką wypastowaną podłogę, niech zgadnę Sel będzie wściekła. Rozebrałam czarnowłosego do połowy a jego ubrania zamoczyłam w wodze. Moim oczom ukazała się klatka piersiowa godna Kapitana Ameryki no może trochę mniejsza ale i tak podziw. Rana na całe jego szczęście nie była aż w tak złym stanie jak sądziłam, oczyściłam ją szybko i założyłam opatrunek. Jego ręka bezwładnie zwisała z kanapy, położyłam mu ją na brzuchu. Przystawiłam sobie stołek i przyjrzałam mu się dokładniej i między czasie rozpaliłam ogień w kominku. Światło ognia rzuciło poświatę na nasze twarze on był tak podobny . . . . do mnie?! Odskoczyłam na bok. Jego włosy były identycznego koloru jak moje, oczy także, nawet rysy twarzy były podobne w niewielkim stopniu. Tak jak ja odcień jego skóry przypominał ciemną ścianę. Wpatrywałam się tak w niego jakieś 10 minut i jeszcze nie mogłam się napatrzeć. Ta jego klata . . Uderzyłam się w twarz i okryłam go kocem. Ułożyłam się wygodnie na dywanie z owczego futra i tym razem zasnęłam na resztę nocy. Ogień kominka trzaskał radośnie rzucając światło na moją twarz i miło grzał moje gołe stopy i plecy.
„-Obiecaj, że nic jej nie zrobisz! - krzyknęła kobieta o czarnych włosach.
- Doskonale wiesz że Odyn oczekuje aby wasze córki kiedyś zajęły tron. Wysoki mężczyzna przejechał po główce czarnowłosego niemowlęcia, zjechał do jego ramią i drasnął boleśnie. Dziecko zaczęło głośno płakać a z jego malutkiego ramionka popłynęła stróżka krwi.
- Czyli to ona jest potężniejsza? - Kobieta trzymająca blondwłosą dziewczynkę podeszła bliżej.
- Jej los będzie jak jego ciężki i długi na Midgardzie.
- Taka jej przyszłość. Przykro mi a teraz idźcie! I znajdźcie im dogodne warunki wychowania!
Kobiety łagodnie ułożyły dziewczynki w koszyku i dały porwać go prądowi rzeki.
- Kocham cię Saga! - Czarnowłosa kobieta zapłakała i puściła kosz”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz