środa, 31 grudnia 2014

IX Konsens Nonsens

*Aarone*

 Była niedziela najnudniejszy dzień tygodnia. Leżałam na podłodze nogi mając na stole. Bawiłam się kawałkiem wełny ze swetra babci, ostatni prezent gwiazdkowy od prababki. Peggy Carter była matką mojej babci. Słaba z niej babcia, nie dzwoni, nie pyta o mnie, nie interesuje się mną. To silna, ale i umęczona kobieta przed stówką za 4 lata zaliczy pełną liczbę. Podziwiam ja, dożyć do takiego wieku i jeszcze chodzić od czasu do czasu. Spojrzałam na sufit ,nie był zbyt okazały a mogłabym przysiąc, że malowałam go jakiś czas temu wraz z panem Smithem z pod 5b. Były na, nim plamy od komarów i innych dziwnych substancji. Czasami miałam wrażenie, że w tym domu grawitacja działa na odwrót i wszystkie plamy zamiast trafiać na tą klejoną nieszczęsną podłogę trafiają na bieluśki sufit. Potem spojrzałam na to stare zakurzone pianino potrafiłam grać jednak coś mnie hamowało, pamiętam, że kiedyś zawsze grałam z Harrym, grał całkiem nieźle jednak to nie, to samo. Zawsze, gdy patrzałam na ten kawał ciemnego drewna czułam się samotna, żałuję, że niektóre sprawy nie potoczyły się, inaczej, że nie miałam szansy nigdy być naprawdę szczęśliwa. Podobno nic nie dzieję się bez przyczyny, musi mieć rolę, jaką podarował mu Bóg z biegiem czasu zaczęłam uważać, inaczej, „ Boga nie ma a życie jest do dupy”, cytat mojego ulubionego cynika Gregorego House.
Zauważyłam, że samotność mi szkodzi. Dziadek zdążył wrócić do domu i czym prędzej, gdy tylko zaczął się Mahjong pobiegł, a raczej pokuśtykał na kilka rundek w śród starszych samotnych jego zdaniem „uroczych” pań. Cały dziadek te jego teksty rozbroiłyby nie jednego człowieka. Jęknęłam głośno i położyłam nogi na dywanie. Stary szyty dywan zdawał się już nie być tak kolorowy, jak kiedyś. Pamiętam, że lubiłam się tarzać w dywanach typu shagy i mięciutkich z takim delikatnym szyciem.Słońce się uwzięło i koniecznie chciało się wcisnąć do tego mrocznego pokoju. Doczołgałam się do firan i odchyliłam je lekko. Nagły powiew zimna i świeżości oraz masy światła uderzył we mnie jak tym przysłowiowym młotkiem. Zorientowałam się, że leżałam tak bez ruchu około trzy godziny, zaczynałam robić się, jak ten rudy kot z komiksów, Garfield. Tyle, że on bez ruchy mógł przeleżeć z trzy dni a bym chyba prędzej zdechła niż nie ruszała się trzy dni. Nagle zadzwonił dzwonek jęknęłam jeszcze głośniej i skierowałam krótki zmęczony okrzyk w stronę drzwi. Moje oczy zmierzyły postać w ciemnej skórzanej kurtce.W tej części domu było ciemno, więc nic nie było widać, byłam pewna, że to dziadek, więc ponownie wróciłam do wylegiwania się na dywanie. -Jak tam karty, zarywałeś do pani Johnson?- Zaśmiałam się pod nosem i zamknęłam oczy. Zaległa głucha cisza, dziadek, by od razu odpowiedział, a nie milczał. To chyba nie dziadek, nie to nie on.Uchyliłam podkrążone powieki a moim srebrnym oczą przyglądały się inne niebieskie należące do tego samego osła spod 7a. -Marni wszystko w porządku nic ci nie jest?- Steve położył mi rękę na ramieniu i nachylił się do mnie.Miło, że jakiś facet często tak na mnie wpadał, ale, żeby zjawiać się, jak dżin prze de mną? To było dziwne.Z racji, że zajebiście nie chciało mi się wstać postanowiłam wykorzystać jego kapitańskie dupsko do położenia moich niewyspanych zwłok na kanapę. -Słabo mi chyba zemdlałam nie wiem... źle się poczuła i upadłam-Jęknęłam żałośnie chciałam być jak najbardziej wiarygodna. Jak na blondyna przystało oczywiście nie kapnął się, że kłamię. Może i ma te swoje mięśnie i śliczną buźkę, ale jest tępy jak cholera. Dziadek od razu pewnie wyczaiłby, że kłamię. -Zaniosę cię na kanapę, swoją drogą wybrałaś bardzo miękkie miejsce na omdlenie- Próbował zażartować jednak moja blada twarz nie wyrażała żadnych emocji a tak z innej beczki to tej całej obojętnej miny nauczyłam się od Wayne’a. Moja twarz zazwyczaj była nienaturalnie blada często używałam różu i innych rzeczy, żeby chodź trochę wyglądać na kolorów a, ale Jak na złość nie mogłam przybrać barw różowego. Rogers zamilkł i delikatnie mnie podniósł. Położyłam rękę na jego piersi i poczułam jak szybko i nienaturalnie bije mu serce. On serio miał jakieś problemy z kobietami, unikał ich jak ognia a rozmowa z nimi to był jakiś koszmar patrzę po swoim doświadczeniu. -Rany Koguta tak swoją drogą skąd ty się tu wziąłeś?- Nie powiem ciekawił mnie tan nagły wyskok królika z kapelusza. Kiedy tak na mnie patrzał to cały żołądek przekręcił mi się o 180 stopni. Nienawidziłam jak ktoś patrzał mi prosto w oczy a tym bardziej takim zmartwionym wzrokiem potrzebowałam czasu zaufania, by równie dobrze bez nienawiści patrzeć tak intensywnie w czyjeś oczy. PO mimo wszystko miałam wrażenie, że te oczy są dobre, że nie ukrywają zamiaru zabicia mnie przy najbliższej okazji. -Przyniosłem pudełko po ciastkach.Twój dziadek prosił mnie abym zrobił zawiasy w drzwiach podobno strasznie się zacinają- Spojrzał na podłogę. Nawet nie zauważyłam, że wciąż jestem na jego kolanach. Kiedy się zorientował oblał się rumieńcem i delikatnie położył mnie na granatowej kanapie. Nigdy jej nie lubiłam. Była twarda i niewygodna. -Pewnie miał na myśli drzwi od mojego pokoju, podejmowałam niegdyś samodzielne próby zrobienia coś z tym szajsem jednak nie doszłam do skutku. Miał wezwać fachowca, a nie . . . . Sąsiada z naprzeciwka –Przez głowę przemknęła mi myśl, że dziadek poprosił go o to celowo, no akurat jego. Przypomniało Mi się, jak mówił, że zeswatałby mnie i nawet z szympansem, byle żebym nie była sama. „Jesteś młoda, piękna, utalentowana i ustawiona, naprawdę nie wiem, w czym problem. Zeswatałbym cię nawet z szympansem, byle żebyś przesłała łykać te cholerne leki i ryczeć po kontach.” -Mówił coś o zawiasach, że się zacinają i w ogóle-Zaczął coraz bardziej kleić słowa, kiedy kliknął zamek w drzwiach. Zrobiło mi się lżej na duszy, kiedy w końcu mogłam uwolnić się od tego dekla. Uniosłam głowę z nad poduszek i zaczęłam przyglądać się staruszkowi zdejmującemu szary kapelusz i czarny płaszcz. Podniosłam się o wielkich bólach, kiedy zaczęłam odczuwać, że naprawdę robi mi się słabo i nie z powodu obecności Steve’a zaraz obok mnie. -Wybacz kochanie partyjka się i przedłużyła i... O witaj chłopcze jak miło, że wpadłeś. A ta znowu nie potrafi zająć się gośćmi.Aaro... To znaczy Marni poczęstuj Steve’a ciastem lub chodźby herbatą! Jak ty się zachowujesz, leżysz tu cały dzień i się nie ruszasz? Zaniku mięśni dostaniesz leniu jeden!- Tak myślałam ledwo , co wrócił i już zaczyna zrzędzić, to dokładnie w jego stylu. No cóż ma swój wiek i trzeba mu to wybaczyć. Odkąd babcia zmarła jest coraz gorszy a jego poczucie humoru wypar wyje jak kamfora. -To nic Panie Ray. Znalazłem ją na podłodze. Zemdlała. Pomogłem jej wstać niech leży wygląda na przemęczoną-„No gratulacje! Nic dziwnego, skoro sypiam 5-6 godzin.”Przewróciłam oczami, po czym opadłam na poduszki. Nic mi się już nie chciało miałam wrażenie, że zaraz zdechnę, Było mi niedobrze a jednocześnie słabo.Sama nie wiedziałam, co myśleć. Westchnęłam głośno i sięgnęłam po pilota. Dziadek zaprowadził sąsiada do drzwi mojego pokoju, pozostało mi tylko życzyć, im powodzenia. Niegdzie nic nie było, jak to w niedziele aż do momentu, kiedy trafiłam na widomości. „Koto podobny stwór terroryzuje New York”.Wybuchnę łam głośnym śmiechem i spojrzałam w sufit, rozumiem okradać i wystrychać wszystkich na dudka, ale, żeby od razu terroryzować? Hahaha robi się gorąco. Odkąd informacje o Panterze wypłynęły do mediów wszędzie jest o mnie głośno.Ludzie się boją o swój dobytek, o życie.Ja okradam tylko tych bogatszych nigdy biedniejszych cos jak „Robin Hood”. Przeleciałam jeszcze parę kanałów, kiedy nawet nie zauważyłam, że przysnęłam.

*Steve*

Kiedy Pan Ray objaśniał mi, na czym polega problem z drzwiami rzuciłem krótkie spojrzenie na ciemnowłosą jej głowa opadła na poduszki a oczy zamknięte, wyglądała zupełnie jak córka młynarza, z takim wyglądem zupełnie nie przypominała mi tej małej sekretarki od Wayne’a? Teraz była małą bezbronną dziewczyną leżącą bez świadomości na kanapie zupełnie niepasującej do wystroju pokoju. Większość rzeczy byłą raczej w starym stylu tylko, jak już mówiłem ta kanapa była od czapy, taka granatowa w oparciem falistym. Po wskazaniu mi miejsc do naprawy odszedł w stronę swojego pokoju, kiedy skończę mam się zgłosić. Przyklęknąłem przy starych zawiasach i nakropiłem je olejem, postukałem parę razy młotkiem i dokręciłem śruby. Tą samą czynność wykonałem na górnym zawiasie.Z zadowoleniem spojrzałem na swoją robotę sądząc, iż jest ona wykonana dobrze. Usiadłem na krześle i sięgnąłem po szklankę wody, jaką mi nalano. Moją uwagę przykuło zdjęcie a właściwie dwa. Na pierwszym była para, chyba małżeństwo, dziewczynka i siódemka chłopców ustawionych różnie.
Spojrzałem a ciemnowłosą dziewczynę wyróżniającą się srebrem oczu były identyczne jak u mężczyzny o lewej. Po dokładnej analizie zdjęcia wywnioskowałem, że to rodzice Marni i jej bracia.Ale ten mężczyzna z twarzy zdawał się być bardzo znajomy jednak nie potrafiłem dobie przypomnieć, gdzie go już widziałem. Miałem w głowie kompletną pustkę, wielką lukę, której nie potrafiłem wypełnić. Skąd ja mogłem znać ojca Marni, skoro smacznie spałem sobie w lodowcu. Na odwrocie było napisane „I nie ważne jak długo, by nas niebyło zawsze będziemy razem’ Gżack 1993.Gżack? Przecież ta mała miejscowość, z której pochodził Rubeus Anastas genetykiem, który pracował z Erskine’m. Tego pamiętam dobrze. Był niski, nosił okulary i miał podłużną twarz. Wyróżniały go szare oczy, które dość rzadko się spotyka. Już teraz wiem! Ojciec Marni był podobny do Anastas, ale to nie mogła być rodzina, inne nazwiska i w ogóle. Ale te oczy to musi mieć jakiś związek. Marni to bardzo tajemnicza i dziwna osóbka. Ma wiele tajemnic i bardzo trudno ją rozgryźć. Podejrzewam, że nawet Stark miałem problem z rozgryzieniem jej toku myślenia. Na drugim zdjęciu była o wiele młodsza i pełniejsza Marni. Na jej twarzy gościł uśmiech a na policzkach były rumieńce, wyglądała o niebo lepiej niż, odkąd pamiętam. Siedziała na kolanach bruneta o ciemnych oczach patrzącego w stronę ciemnowłosej. Rozpoznałem w mężczyźnie Osbaurne’a. Fury okazywał mi kiedyś akta niektórych przestępców, było tam właśnie zdjęcie Zielonego Goblina i Nowego Zielonego Goblina.To było strasznie wszystko skomplikowane, tyle pytań i żadnej odpowiedzi. Czy ona wiedziała, kim jest i co jej grozi? Czy wyszła za niego po mimo tego wszystkiego? Osbourne zginął trzy lata wcześniej, Marni mówiła, że jej mąż?.... Zmarł trzy lata temu. Jak już mówiłem wiele pytań i żadnej odpowiedzi? Rozejrzałem się po pokoju stawał się być taki jakiś bezosobowy. Białe ściany, zwykła ciemna szafa, małe biurko z trzema szafeczkami, laptop, moim zdaniem było tam za czysto. Nigdzie nie dojrzałem nawet jednego papierka czy kłaczka kurzu. Okna lśniły czystością, porcelanowa lalka spoglądała na mnie zza starannie ustawionych książek oraz stary, zwierzchniały pluszak, królik z coraz bardziej blednącym kolorem. Pościel łóżka była śnieżnobiała i nieskazitelna. Pokój sprawiał po prostu wrażenie jak, by nikt w, nim nie mieszkał. Z tego, co usłyszałem od pana Albusa pokój należał do Marni.Gdyby nie te zdjęcia na biurku pomyślałbym, że nikt z niego nie korzysta. Ponownie spojrzałem na zdjęcia na wyżej wymienionym meblu, jej uśmiech... Rozczuliłby nie jednego faceta. Trzeba Osbourne’owi przyznać trafiła mu się kobita. -To mój mąż Harry, o którym ci kiedyś wspominałam, no wiesz, wtedy na cmentarzu-Momentalnie odwróciłem głowę. Tuż za mną stała mała osóbka o ciemnych włosach. Jej wzrok spoczął na fotografiach pod oknem. Westchnęła głośno po czym stanęła obok mnie. Byłem w szoku, że nawet nie zauważyłem, że tu stała. Jak można się tak zakradać niczym... Kot. Przypominała mi najpierwszy rzut oka to Panterę, kocicę, która umyka każdemu. Marni to bardzo drobna i skryta kobieta, więc nic dziwnego, że jej nie usłyszałem, chyba. -Nieźle mu się trafiło... To znaczy musiał mieć naprawdę szczęście, żeby.... Trafić na taką dziewczynę jak ty-Zrobiłem się czerwony jak dorodny pomidor. Nie wiedziałem do końca czy powiedziałem to na głos jednak po jej zszokowanej minie zrozumiałem, że walnąłem straszną gafę. Spojrzała mi w oczy, po czym przysłoniła się usta ręką i zaczęła chichotać. Byłem pewny, że ten mały atak śmiechy jest wywołany barwą mojej twarzy. -Nie umiesz rozmawiać z kobietami... Zdecydowanie- Poklepała mnie po ramieniu –Chodź zrobię ci herbatę, z cytryną?, Czarna czy miętowa, a może malinowa?- Szybkim i zwinny krokiem wyminęła mnie i udała się stronę małej kuchni Tu już nie było tak biało i pedancko, nie żebym miał coś do czystości po prostu nie jestem aż tak przyzwyczajony

-Poproszę czarną-Usiedliśmy do stołu
i w dość niezręczne ciszy popijaliśmy herbatę. Marni zdawała się być jakaś nieobecna tak jak, by nie była d końca sobą. Wkrótce przyłączył się do nas pan Ray. Podał mi moją zapłatę jednak ja odmówiłem. Brać pieniądze za coś tak błahego? Nie to nie w moim stylu. Zresztą pomóc tak miłemu staruszkowi to nawet nie robota tylko obowiązek..Resztę popołudnia spędziliśmy rozmawiając i oczyszczając talerz z pysznego czekoladowego ciasta autorstwa nieprzytomnej Panienki Ray.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam Wszystkich serdecznie w ten sylwestrowy wieczór.Czy to nie aby przypadek że ostatnio jak wstawiałam rozdział musiałam życzenia składać? no ok ok niech będzie.Wszystkiego najlepszego w nowym roku. Postępowych postanowień noworocznych,dużo szampana i nie pływających w słoików palców przez petardy (Pozdrawiam Szymona) no i oczywiście dobrej zabawy jak i weny.Doceniam każdego czytelnika jednak najwierniejsi to są takie asy co zawsze czytają ;D Jako że zrobiłam małe sprawozdanie z bloga osobami którym chcę podziękować za:wspieranie mnie,byt pod rozdziałami i mądrymi często przydatnymi radami są :Acheza , Natsuko Kirschtein oraz Twój Szatan ."Serdecznie wam dziękuje.Doceniam to że jesteście dlatego i ja szanuje waszą twórczość"
Pozdrawiam Rachel Octavia Aarone House 

środa, 24 grudnia 2014

Kraina Oz Lupin czyli CHRISTMAS SPECJAL!

Bohaterowie opowiadania "Kraina Oz Lupina"

Lupin

Chobi i Prince

Bogdan

Max

Franek

Tom

Chris
Theo

Gościnnie:
-Familia Lupina
-Marta
-Tomek
-Szymon


Mijała kolejna godzina, kiedy Lupin gadała ze swoimi Friendami na Team Speaku 3.Szymon jak zwykle zgrywał wszech wiedzącego a Marta i Tomek lekko zirytowani starali się wytrzymać do końca monologu młodszego kolegi. Lupin stwierdziła, że ma jednak ciekawsze rzeczy do roboty i spojrzała w stronę do tej pory nie ułożonych puzzli. Natychmiast się przekręciła na plecy i skrzywiła z myślą, że za cholerę nie ułoży ich do wieczora. Jak na gimbusa przystało brunetka ponownie przewróciła się na brzuch i włączyła TS3.Deszcz padał coraz bardziej uderzając w szybę pokoju dziewczyny. W większości jej rozmyślania krążyły w Okół nieistniejącego śniegu, który w końcu mógł, by zacząć łaskawie padać. Nie obraziła, by się nawet, gdyby wiał wiatr z tym padającym śniegiem. Może święta były, by bardziej interesujące tego roku. Nigdy nie lubiła zbytnio świąt. Często musiała zostać na wigilię w domu co nie bardzo jej się podobało. Niechęć do miejsca, w którym mieszkała potęgowało to jeszcze bardziej. Ostatnie święta spędziła u cioci. Byli jej kuzyni, babcia ,chrzestna a Nawet ciocia z Niemiec, takie święta jej odpowiadały. Nie musiała się martwić, że ktoś na nią zacznie wrzeszczeć, bo obraziła siostrę czy nie pomoże w rozłożeniu talerzy.
-„Miła świąteczna atmosfera w gronie rodzinnym czegoż więcej chcieć?”-Zapytała się sama z ironią w głosie. Nagle głos z telefonu „Connekcion Lost” oświadczył, że ojciec ponownie nie może włączyć Allegro i wkurzył się ma wszystkich z tego powodu. Tak, te Internety z Mozambiku ehh co zrobić. Można, by ją nazwać wróżbitą Maciejem, bo niecałe trzy minuty później w drzwiach stanął jej ojciec z rozkazem oddania mu telefonu. Na pół żywa dziewczyna wręczyła szanownemu rodzicielowi Alcatela i ponownie opadła na poduszki-„U dziadka każdy ma zasrany Internet z Petrusa i nikt nie narzeka ”-Warknęła sama do siebie. Całą tą scenę z komody obserwował Prince-świnka morska Lupina ,jego przyjaciel Chobi padł ofiarą molestowania przez młodsze siostry na pół zdechłej dziewczyny potocznie(przez nią zwanych) idiotkami do potęgi n- tej. Świnka uważnie wlepiała swoje czarne oczy w swoją zmęczoną życiem właścicielkę. Prince miał nie całe pół roku, więc często zdarzało mu się słuchać narzekań Lupin na cały świat. To na szkołę, to na małą ilość komentarzy na blogu, a to na rodziców. Dochodziła dwudziesta dołu dobiegł ją wrzask oznajmiający, że jest kolacja wigilijna jak zwykle. Szkoda było wszystkim nóg, żeby podejść i grzecznie oznajmić szanownej Lupin, że jest kolacja. Brunetka nie bardzo chciała zejść na dół i gapić się na żarcie cały wieczór i nie tylko. Coś przeczuwała, że dzisiejszy wieczór po mimo swej nieistniejącej magii zostanie przerwany z jakiegoś powodu. Znów ktoś wymyśli oskarżenie w jej stronę z błahego powodu. Niczym duch cicho zeszła po schodach i zasiadła do stołu. Siostry jak zwykle zachowywał się, jak zwierzęta a rodzice udawali, że nic się nie stało. Standardowe święta w domu.-„Równie dobrze mogli mnie zamknąć w pudle, a nie kazać mi tu siedzieć” -pomyślała. Zimny dreszcz przebiegł po jej plecach. Wyobrażało sobie, jak siedzi na kanapie u cioci i rozmawia z Karolem o dupie Marynie. Wolała to niż całkowite wykluczenie ją z kręgu rozmów .Nałożyła sobie sałatki i zaczęła ją wolno przeżuwać. Bogdan jak zwykle siedział pod stołem przygotowany na swoje artystyczne łapanie żarcia w powietrzu. Lupin uśmiechnęła się pod nosem i „Przypadkiem” strąciła jedną z parówek na podłogę .Czarna wersja krzywołapa natychmiast ją porwała i popędziła w kierunku salonu. Nagle telefon zawibrował ,Marta napisała, żeby wejść na ts, bo mają zebranie. Lupin przypomniała sobie o poczerwieniałym ze złości ojcem, który nie ma znowu ma pretensje, że za dużo gada. Ostatecznie postanowiła tego uniknąć i olała esemesa. Niezauważona wymknęła się z kuchni i zamknęła się w pokoju nie czekając nawet na prezenty z góry wiedziała, że nie ma tam nic innego niż słodycze.
-I co się lampisz? –Rzuciła w stronę czarnego zwierzęcia na komodzie. Wywróciła oczami, po czym ponownie spojrzała w okno. Nic prócz ciemności za, nim nie było.
-Jesteś beznadziejna wiesz?- Melodyjny głos sprawił, że Lupin wierzgnął nogami i natychmiast zaczął obracać głowę we wszystkie strony w nadziei, że znajdzie jego źródło. Była pewna, że to któreś z rodzeństwa robi sobie żarty, ale ty było mało możliwe, ponieważ siostry jak i rodzice wciąż byli na dole i jedli bożonarodzeniową kolację. Jej zielono-niebieskie oczy zwróciły się w stronę zwierzęcia po lewej.-Tak do ciebie mówię ciemna maso. Żebyś chodź raz wsypała mi tego żarcia całą michę to bym nie narzekał, ale, że pół? O proszę cie! To jest dramat . . .-Opadła jej szczęka .Jej świnka morska, która szanownie miała ją w dupie w końcu przemówiła. To przeczyło logice przecież! Świnka oparła się i pręty swojej klatki i ponowie wbiła swój wzrok w będące w bezruchu oczy Lupina. Dziewczyna zaniemówiła to, co widziała było tak nie możliwe, jak latające świnie czy skarb irlandzkich ludków. Zwanych Leprikonami. Powolnym krokiem zaczęła wycofywać się do tyłu wciąż patrząc w czarne oczy świnki-Ej, gdzie leziesz?! Wracaj! Jeszcze z tobą nie skończyłem . . .
-Świnki morskie nie gadają to absurd! Samotność naprawdę mi nie służy
-Jest jak to wy ludzie mówicie „Wigilia” dzień, w którym zwierzęta mają prawo nawrzeszczeć ta na takich bezmózgowców jak ty . . . –Świnka zmarszczyła brwi i przechyliła głowę lekko w lewo. Było widać, że się zirytowała. Brunetka wciąż stała pod ścianą i nie dowierzała całej sytuacji. Starała się uwierzyć w to, co słyszy, ale teraz graniczyło to z cudem.
-Ty . . . ty . . . jak? Ty wiesz . .
-Wszystko o tobie. Przez 4 miesiące jak jestem tutaj nie widziałem dziwniejszego człowieka. Całe wieczory oglądasz te filmy z jakimś blondwłosym gościem co ma taką wielką tarczę i tańczy jezioro łabędzie. Widziałem jak się ślinisz i wzdychasz do obrazu w laptopie. Uwierz, że z perspektywy takiego gryzonia jak ja wygląda to naprawdę komicznie-Błysk zębów trzonowych Prince’a mówił wszystko za siebie. Dziewczyna zrobiła się czerwona ze wstydu. Przez ostatnie cztery miesiące była obserwowana przez chamską Świnkę morską! w dodatku cholernie wredną świnkę morską . . .
-Jesteś gorszy niż mój ojciec-Stwierdziła siadając na krześle. W miarę oswoiła się z sytuacją, że bawi się w Doktora Dolittle. Podeszła do klatki i otworzyła drzwiczki. Usiadła tym razem na łóżku koło komody. Prince zaraz z tego skorzystał i przeniósł się na łóżko.
-Ja bym swoim dzieciom nie zabierał płaskich świecących urządzeń-Świnka ponownie błysnęła zębami spoglądając na zrzedłą minę właścicielki. Wdrapał się na szczyt jej kolan. Lupin uśmiechnęła się pod nosem patrząc jak czarnuch próbuje nie zlecieć z jej kończyn.
-Chcesz mnie podręczyć ciętymi żartami na temat mojej niespełnionej miłości czy antyspołeczności?- Lupin spojrzała na pocztówki, które dostała od Marty i Szymona, a potem przypomniała sobie, jak, to by było miło żyć w świecie Marvel’a.
-Jako twój zwierzak mam pewnego rodzaju obowiązek pocieszyć cię w trudnych chwilach. Co prawda nie należę do typów super pocieszaczy czy coś tego rodzaju, ale staram się, jak mogę, więc . ..-Prince nie skończył mówić, gdy ż Lupin podniosła go z kolan i przytuliła do siebie. Głaskał świnkę lekko po głowie.
-Wystarczy, że jesteś. Uwierz mi na słowo, że i tak jesteś lepszy niż co niektórzy. Może kiedyś się do ciebie przyzwyczaję, znaczy się przyzwyczaiłam się, ale nie do tego, że zwariowałam i gadam z chamską świnką morską, która ma mnie na niepoprawnego romantyka.-To lepsze, jak ty to ująłeś wzdychać do ekranu. Ale nie mów on jest strasznie seksowny- Lupin wraz z Prince’m wybuchnęli śmiechem w miarę możliwości świnki morskiej.
-Osobiście wolałem tego zielonego z długimi czarnymi włosami co tak docinał gościowi z młotkiem on był lepszy –Lupin ponownie wybuchnęła śmiechem i potargała świnkę po włosach na mordce.
~*~
Lupin nakładała sałatę na chleb orkiszowy i podsunęła go Prince’owi. Świnka od razu zaczęła konsumować prawie, że w niewidocznym stopniu, ale jednak. Ona sama nałożyła sobie ser i szynkę na kanapkę. Teraz, gdy była w kuchni zupełnie sama z gadającą świnką morską nie musiała się krępować. -No proszę proszę kogoż to wschodnie wiatry nad parterowe przywiały ,Prince we własnej osobie. Lepszego deseru po kolacji nie mogłem sobie wyobrazić. Lupin od razu pochyliła się w stronę lekceważącego głosu. -Powinienem ci podziękować, chociaż ktoś obdarował kotka świątecznym prezentem i oddał mu swoją parówkę-Z mroku salonu zaczęła wyjawiać się postać zacnego Czernego perskiego kota ze złotymi tęczówkami.
-O boże nawet kot? Co to za dzień?- Zrezygnowana Lupin spuściła głowę, która wylądowała wprost na kanapce z szynką. Rzeczona szynka przyczepiła się o czoła brunetki a Prince zaczął tak śmiać, że aż przesadnie. Zaś Bogdan zgranym znakiem znalazł się obok brunetki i głębokim głosem rzekł:
-Panienka pozwoli-Kot zaczął lizać czoło dziewczyny tak, że efektem końcowym była ślina kota na jej czole i wędzone mięso w żołądku kota.
-Ble! Nigdy więcej tego nie rób-Lubin natychmiast sięgnęła po papierowe ręczniki zaczęła wycierać zwoje śliskie czoło Bogdan niczym kot z opowiadania „Alicji w krainie czarów” zrobił obrót i wyszczerzył się. Prince wywrócił oczami. Nim Lupin się zjarzyła do kuchni wszedł Max( Coocker Spaniel) z Chobim na czubku swojej głowy.
-Jest już gotowa? Nie mam całego dnia!- Chobi z irytacją godną podziwu jęknął nieznacznie patrząc na swojego o trzy lata młodszego towarzysza. Młoda świnka ześlizgnęła się ze stołu i wylądowała na karku Bogdana.-Mam nadzieje, że wasza dwójka będzie spokojna. Tak zgadza się Prince, mówię do ciebie.
-No dobra dobra nadajesz o tym jakieś ćwierć wieku a jak na nast. Do cholernie długo . . .
-Prince!
-Sorry papciu
-Ja ci dam papcia ty młokosie
-Zamknąć paszcze, bo zrobię z was filety! -Max warczał nie na żarty najpierw spojrzał na Świnkę, która zginęła w puchatych włosach persa, a następnie zakręcił głową aby i starszy z towarzyszy zrozumiał przekaz--A teraz Natalio zamknij oczy i złap się mojego ogona trochę się przejdziemy.-Niezbyt przekonana do tego pomysłu Lupin po ubraniu się w zimową kurtkę złapała zwierzaka za ogon i pozwoliła aby ją prowadził .Poczuła zimno, tak zdecydowanie szli przez podwórko jednak po chwili zaczęło robić się cieplej i znów zimno. Odniosła wrażenie jak coś miękkiego i zimnego muska jej policzek
-Śnieg- Stwierdziła po chwili. Kot siedzący na jej kolanach oraz Prince przytaknął. W pewnej chwili Maximilian poprosił aby usiadła na sanki. Czyżby tu padał śnieg? Gdzie jesteśmy?.Pytania nasuwały się jej same. Dziwne było dla niej to, że jej mały chucherkowaty pies daje uciągnąć rade sanki z nią ,Bogdanem oraz Prince’m i Chobiczkiem.
-Jesteśmy- Zadowolony głos Psa oznajmij dziewczynie, że może otworzyć oczy. Jej oczom ukazał się przepiękny obraz. Ścieżka z żółtej kostki przykryta częściowo puchatym śniegiem. W Okół rosły nie wielkie sosenki przystrojone lampkami, bombkami i innymi światełkami. Nigdy wcześniej brązowowłosa nie widziała takiego krajobrazu
-Gdzie jesteśmy-Spytała prawie szepcząc. Nie potrafiła się nadziwić cudowi świątecznemu jaki właśnie obserwowała swoimi niebieskozielonymi tęczówkami.
-Witaj w krainie Oz miejscu, gdzie raz do roku można tak cudnie spędzić święta! Bez zmartwień i obaw! I twoich niebezpiecznych sióstr.- Chobi usiadł na krańcu sanek i oparł malutkie czarne łapki na poręczy. Westchnął i krzyknął po chwili do Maxa- Ey stary ona chyba idzie pieszo-Świnka zaśmiała się i spojrzała w stronę uśmiechającej się dziewczyny wciąż oglądającej cuda Oz. Kiedy zwierzaki wesoło rozmawiały a Prince i Chobi ponownie zaczęli dyskutować uwagę dziewczyny przykuł mężczyzna siedzący na ławce. Był piękny. Na głowie miał koronę a ubrany był w ciepłe szaty. Miał czarne krótkie lekko kręcone włosy i zielone oczy. Kiedy tylko zobaczył czarnego psa zerwał się na krótkie nogi i popędził jego stronę.
-Maximilianie jak miło cię znów zobaczyć! O Panie Chobi widzę zdrowie dopisuje, Witaj,ty pewnie jesteś Prince, twój przyjaciel wiele mi o tobie mówił o i widzę nawet Bogdan postanowił z wami przybyć.
-A jak, że Tom  

-A kim jest ta olśniewająca piękność przyćmiewająca urodą boginie Olimpu?
-To Natalia, ale mówią na nią różnie, Lupin, Rachel Octavia Aarone House albo V jak to woli-Mężczyzna pocałował onieśmieloną dziewczynę w rękę i spojrzał jej oczy. Lupin poczuła jak robi się cała czerwona na twarzy.
-Kłócić to się ze wszystkimi umie a teraz to jej języka w gębie zabrakło-Prince, który zirytował się zaistniałą sytuacją postanowił przenieść się na początek sań obok swojego starszego towarzysza.
-Ile razy ci mówiłem żebyś trzymał dziób na kłódkę
-Ble mle le, pogadaj sobie z moją łapą- Chobi wywrócił oczami i ponownie spojrzał jak Tom splata rękę z ręką Swojej właścicielki.
-Jestem Książę Tom Hiddelston i zmierzam do świętego mikołaja. Czy zrobisz mi ten zaszczyt i udasz się ze mną oraz pozostałą dwójką moich przyjaciół do domku z piernika ?-Lupin zatkało. Nasunęła jej się bajka o trzech psach, które reprezentowały monety. Mały pilnował miedziaków, średni srebrników a wielki złota. Jeśli wszystko jest tak jak myśli to kolejny powinien pojawić się Chris Evans a Po, nim Theo James. Oczywiście były to jedne wielkie zgadywanki. Te wydarzenia przypominały jej historię krainy Oz o, które niegdyś oglądała z sexownym Jamesem Franco w roli głównej. Max pociągnął saniami a Prince , Chobi i Bogdan o mało nie wylecieli z sań.
-Uważaj jak Biegiesz psia Łajzo!- Kot najeżył się i wbił paznokcie w drewno. Cała szóstka ruszyła zaśnieżoną drogą z żółtej kostki tam, gdzie prowadził ich Tom. Ciągle się uśmiechał i opowiadał, o co chce poprosić mikołaja.
-Każdy może wybrać tylko jedną rzecz. Ja chciałbym przyjaciela, z którym mógłbym ruszyć na łowy o poranku. -Westchnął Tom patrząc na Zamyśloną Lupin. Po chwili zobaczyli drugiego mężczyznę poprawiającego coś na jednej z choinek. Był wysoki i umięśniony. Można, by uznać, że Lupin jest wróżbitą Maciejem. Przed nimi stanął sam Chris Evans.
-Witajcie przyjaciele miło was znów zobaczyć, to, jak idziemy? Wkrótce zabłyśnie pierwsza gwiazdka. A potem możemy udać się do mojej gospody na kolację wigilijną. Ach, panienko chyba się nie znamy jestem .
-Pewnie . . .Wiem jesteś Chris Evans i też zmierzasz do świętego mikołaja.-Dziewczyna prawie stykała się czołem z mężczyzną, który często śnił się jej po nocach jak i Tom i Theo, ale to inna historia. Nogi jej miękły na policzki zrobiły się czerwone jak dorodne pomidory.
-Książę Chris Evans, ale dla ciebie Chris
-Ekhem ,musimy ruszać, jeśli chcemy zdążyć przed pierwszą gwiazdką-Tom chrząknął teatralnie .Blondyn od razu puścił Lupin i poszedł porozmawiać z Maxiem. Zapatrzona w krajobraz Lupin nawet nie zauważyła, że jej strój diametralnie się zmienił Z ciemnej granatowej kurtki i czarnych legginsów na niebieską suknie z białym bolerkiem i pantofelkami. Uśmiechnęła się sama do siebie i pobiegła do przodu co jakiś czas robiąc piruety i śmiejąc się pod nosem. Nigdy taki wesołych świąt nie miała .Śmiech gościł na jej twarzy. Nie minął kwadrans z na rozstaju dróg stał mężczyzna. Miał czekoladowe krótkie włosy i ciemne oczy.
-Amanda! Krzyknął w stronę Lupin, która rozpoznała w, nim psa pilnującego złoto-Theo Jamesa. Chłopak podszedł do niej podniósł ją i namiętnie pocałował w blade usteczka. Mimo, że brunetka nie znała go osobiście to z chęcią oddała pieszczotę. Czuła jak miłe ciepło oblewa jej ciało. Nagle naszła ją ochota, że nie chce, żeby skończyło się na pocałunku. Pogłaskał jej głowę i przytulił do siebie-Amando, ile to już lat?- Przydługa sukienka dziewczyny dotykała drogi z żółtej kostki w przeciwieństwie do jej nóg.
-Obawiam się Książę Theo, że pomyliłeś naszą Natalię z kimś innym-Bogdan wdzięcznym krokiem zbliżył się w stronę mężczyzny wciąż tulącego do siebie niską dziewczynę.
-Jak to? Przecież to Amanda kobieta, z którą nie widziałem śnie przez 36 księżyców!- Theo puścił Natalię, która lekko zdziwiona całym zajściem jak i w środku swojego chorego mózgu rozkoszowała się wciąż swoim pierwszym pocałunkiem w życiu.-Wybacz Natalio pomyliłem cię z kimś kim nie jesteś. Po mimo wszystko jesteś bardzo piękna- Książę James uśmiechnął się do Lupin, która wciąż patrzała na niego jak zahipnotyzowana. Po chwili potrząsnęła głową i spojrzała na Bogdana, który opierał się łapami o ej nogę. Podniosła go do góry i wraz z pozostałymi ruszyli drogą z żółtej kostki.
-Wiesz co Bogusiu? Idę z trzema najseksowniejszymi gośćmi oraz zwierzakami, których nigdy nie doceniałam po drodze z żółtej kostki otoczona przystrojonymi drzewkami do mikołaja a drogę wskaże mi pierwsza gwiazda. To jest chore, ale po, mimo że nie wiem, czy to sen to mi się podoba.- Lupin przycisnęła puchatego kota bliżej siebie i pocałowała go w jego płaską głowę.
-Wiesz biorąc pod uwagę, że ze mną gadasz i jesteśmy w krainie Oz to albo zwariowałaś albo śnisz
-Czyli to się nie dzieje naprawdę?
-Ty musisz zdecydować-Czarny pers zeskoczył z ramion dziewczyny i pobiegł w stronę Toma. Ciemno włosa na chwilę się zatrzymała. Przecież widziała jak jej świnka w jej własnym pokoju zabiera głos i robi sobie z niej jaja. Ale, z drugiej strony mógł mieć racje, mogła sobie wszystko zmyślić i dość do wniosku, że nie ma poukładane w głowie. Bez względu, czy to fikcja, czy to sen nie chciała tego przerywać chciała trafić do mikołaja. Po chwili jej głowę napadło kolejne pytanie-Czego chcieć od mikołaja?
-Tego czego naprawdę pragniesz najbardziej w świecie-Na to pytanie niezwłocznie odpowiedział jej Chobi. Świnka morska zdawała się, jak, by słyszeć jej myśli. Był jej drugim zwierzątkiem zaraz po tym jak zdechła Chobia- Pierwsza świnka morska Lupin. Potem kupiła Chobiczkowi przyjaciela aby nie czuł się samotny. Max towarzyszył jej jakieś 5 lat a Prince nie całe 4 miesiące. Kochała ich wszystkich byli dla niej otoczką, która dawała jej szczęście.
-Nie wiem czego najbardziej pragnę . . . a czego ty byś chciał?- Dziewczyna rzuciła śwince pytające spojrzenie. Liczyła, że jej pomoże w wyborze.
-Szczerze? To chciał bym moją Chobię z powrotem albo kilka lat mniej-Brunetka zobaczyła jak w Okół czarnego oczka Świnki zakręciła się Łezka. Lupin przeżyła to tak samo, jak on, kto wie czy nie gorzej. Płakała wiele nocy. Do tej pory, gdy myśli o tej wychudziałej rudej śwince ma ochotę się rozpłakać.-Wybierz mądrze Natalio, więcej możesz nie mieć okazji-Przez głowę pisarki myknęło wiele próśb. Chciałaby, żeby jeden z tych przystojniaków był jej chłopakiem ,żeby świnka wróciła do żywych ,żeby jej książki w przyszłości odnosiły sukces ,żeby jej talenty artystyczne były docenione, żeby w końcu mogła się uwolnić od trzymających ją na ziemi problemów. Wiele tego było, ale żadna z nich nie przeważała jakoś bardzo, inaczej ,była daleko.
-RATUNKU! Pomocy on mnie zeżre na pomoc!- Wszyscy popędzili w stronę głosu wołającego pomocy. Lupin szybko przeskoczyła przez kłodę i najszybciej dostała się do małej małpy ze skrzydłami w ubraniu hotelowego boya?! Nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem-Z czego się śmiejesz pomóż mi!- Lupin zerwała pnącza oplatające małpę i szybko ją wydostała z opresji.
-I co trzeba było się tak drzeć? To były zwykłe pnącza haha boidupa z ciebie małpo-Dziewczyna zaśmiała się pod nosem obserwując jak małpa się odwraca i pokazuje palcem w stronę wielkiego zwierza.
-Nie o pnącza chodziło PATRZ!- Dziewczyna momentalnie wrzasnęła i próbując się nie potknąć biegła z latająca małpą trzymając ją pod pachą. Przeszła po starym pieniu na drugą stronę przepaści. Lew zrobił to samo. Był wielki i potężny jak i drapieżny. Nie udało u się przeskoczyć ,zahaczył jedynie pazurami o błękitną powiewającą suknie Lupin, która wraz z małpa darli mordy i ściskali się nawzajem. Lew wpadł w przepaść i tyle go widzieli.
-Rany jak mam ci dziękować księżniczko ty moja piękna? Swoją drogą, jestem Franek.
-Lupin, to znaczy Natalia, to znaczy Rachel Octavia Aarone House albo V jak, kto woli- Dziewczyna zrobiła się czerwona i uśmiechnęła się do ciemnookiej małpki.
-Pozwól tak, że będę mówił ci Lupin dobrze? A bym zapomniał, jako że uratowałaś mi życzenie jestem zobowiązany spełnić jedną z twoich próśb
-Pozwól Franku, że się zastanowię okay? W ogóle jak ty się tam znalazłeś?
-Leciałem do świętego mikołaja poprosić o prezent, kiedy to zahaczyłem o gałąź i upadłem. Potem zaplątałem się w te pnącza i utknąłem, a następnie pojawił się ten lew i i i resztę już znasz.
-Tak się składa, że my też idziemy do świętego Mikołaja. Pozwól, że się przedstawię. Ja jest Bogdan tych dwóch to Chobi oraz Prince ten tu to Max, a to trzej królowie Tom, Chris i Theo, Lupin już poznałeś- Bogdan wystąpił przed szereg i przedstawił resztę.
-Franek miło mi-Małpa przywitała się ze wszystkimi po czy wszyscy gadając o czym zawzięcie ruszyli drogą z żółtej kostki.
~*~
Droga zdawała się mijać tak szybko, że, zanim się obejrzeli zobaczyli dym z komina i światła.
-Hej ekipa patrzcie tam!- Prince podskoczył wesoło prawie zlatując z sanek.
-To dom świętego mikołaja? Wygląda trochę, inaczej niż ten w książkach.-Lupin spoglądała na dom Świętego tak jak, by to było coś dziwnego. Przecież zawsze się gadało o takich rzeczach, w klasach 1-3 malowało się nawet podobizny. Był to dom z czerwonej kostki przystrojony lampkami i różnymi ozdobami. Max w raz z Bogdanem i Morskimi wyślizgnęli się przed szereg i pobiegli szybciej.-Wyobrażałam to siebie całkiem inaczej-Lupin westchnęła z podziwu już któryś raz z rzędu dzisiaj Nagle zobaczyło obok siebie stojącego Theo
-Pocieszę cię Natalio, ja też. Byłem pewny, że to jakaś wielka willa widniejąca z kilometra, a to zwykły drewniany domek z szopą nieopodal- Książę rozejrzał się w Okół oglądając wszystko uważnie. Lupin czuła się dziwnie w jego towarzystwie, miała motyle w Brzuchu.
-Theo?
-Tak?
-Masz dziewczynę?
-A ty chłopaka?
-Chłopcy nie gadają z kimś, kto sieje popłoch swoją odwagą przeciw, nim
-No co ty. W tej sukience wyglądasz tak ślicznie, że nie byłbym w stanie pomyśleć, że jesteś takim agresorem . .AŁA- Rozdrażniona, ale i rozbawiona kostkami od paliczków wycelowała w ramię ciemnowłosego. Uśmiechnęła się do niego i pobiegła za resztą. Theo uśmiechając się prawie niewidocznie pokręcił głową i dołączył do pozostałych. Franek uchylił lekko drwi i drżącym głosem spytał:
-Jest tu kto?- Odpowiedział, im basowy śmiech i okrzyk, żeby weszli. Wszyscy wchodzili gęsiego a Lupin na końcu. Na bujanym fotelu obok kominka siedział on. Gruby mężczyzna z kręconą białą jak bożonarodzeniowy niego brodą i wesołymi niebieskimi świdrującymi oczkami. Obok przybyłych przemknęła kobieta w średnim wieku w fartuchu kładąc ciastka, mleko i szklanki na stole.
-Proszę moje dzieci rozgośćcie się. Przebyliście długą drogę aby do mnie dość i zdążyliście nawet przed pierwszą gwiazdą!- Mikołaj wskazał na świecący na niebie jasny punkt. Wszyscy podeszli do okna. Przez chwile nastała cisza, słychać tylko było wesołe trzaskanie płomieni w kominku.-A, więc, czego życzycie sobie od mikołaja? Może zaczniemy od tych najmniejszych. Mikołaj sięgnął po małą świnkę morską.
-O o ja bym chciał . . . chciałbym, żeby Chobi był moim przyjacielem na zawsze-Mały zwrócił głowę ku starszemu koledze, który rzucił mu pełne dumy spojrzenie.
-Wiesz Prince myślę, że Razem z Chobim postaramy się aby twoje życzenie się spełniło mały. Wiesz przyjaciół nie zdobywa się z dnia na dzień przyjaźń jak kwiat trzeba pielęgnować aby nie zgnił czy usechł nigdy niczego za wiele ani za dużo-Święty puścił oko do rozety siedzącej na kolanach Toma.
-Dzięki święty! To znaczy święty mikołaju-Mikołaj podniósł Chobiczka z kolan chłopaka.
-Proszę cię o jedno przywróć mojej oblubienicy życie albo daj i silę na kolejne lata abym wytrzymał z tym brzdącem
-Mój kochany, rozumiem twój ból jednak nie jestem bogiem i nie mogę przywracać do życia, jednakże jesteś bardzo silny i cierpliwy wystarczy, że odnajdziesz w sobie siłę. Masz potencjał, zawsze go miałeś i masz go tu w twoim małym świnkowym serduszku ja mogę jedynie posłużyć ci radą, pamiętaj o tym
-Dziękuje mikołaju-Chobi zajął miejsce obok Prince przy kominku -Mikołaj machną ręką w stronę kota, który nieśmiało miał zamiar albo nie miał zamiaru kroczyć w jego stronę. Usadowił się na kolanach mikołaja i wbił w niego swoje złote tęczówki.
-Poproszę o legowisko abym mógł w długie zimowe wieczory razem ze swoimi właścicielami a raz z przyjaciółmi spędzać czas-Jak na Bogusia przystało prośba była materialna.
-Drogi Bogusiu, kiedy wrócisz do domu przed kominkiem będzie czekać na ciebie wielki kosz z poduchami w środku z twojej ulubionej barwie co ty na to?
-Mrrrr dziękuuuuuje miiikołaju- Pers dumnym krokiem powrócił na kolana Chrisa wbijając wzrok wciąż zamyśloną brunetkę.
-Maximilianie a czego ty byś chciał od takiego staruszka jak ja?
-Wiesz co mikołaju? Ja bym chciał, żeby ten tam futrzasty co siedzi na kolanach księcia Chrisa zaczął w końcu mnie szanować
-Wiesz myślę, że powinniście pogadać. Jesteście w stanie obalić stereotyp, że pies z kotem nie może się dogadać. To zwykła bzdura! Jeśli otworzycie serca jesteście w stanie dojść do porozumienia jak i nawet kiedyś zostać przyjaciółmi. Myślę, że wystarczy szczera rozmowa w gronie najbliższych-Max Liznął mikołaja i wrócił przed kominek kładąc się obok „Braci” Morskich.
-Tom?
-Przybywam z prośbą dość nie typową. Zawiodłem się na ludziach już tyle razy, że zaczynam wątpić czy znajdę takiego przyjaciela, wiernego i takiego, który dotrzyma mi towarzystwa i pocieszy w wolnych chwilach
-Myślę, że możemy temu zaradzić-Mikołaj odwrócił się i sięgnął za swoje plecy. Podał Tomowi Młodego szczeniaka z razy psów myśliwskich-Jestem pewien, że on będzie odpowiedni.
-Dziękuje ci
-Chrisie Evansie a z jaką prośbą ty przybywasz?
-Ojciec twierdzi, że na ożenek już czas jednak nigdzie nie mogę znaleźć nie napuszonej, nie malującej się nie lecącej tylko na moje pochodzenie oraz dobytek mężatki. Wskaż mi drogę o wszechmocny, gdzie mam szukać.
-Rozejrzyj się w Okół tych najmniejszych. Idź w miasto przebierz się za jednego z nich, Istnieją damy, które kochają sercem nie oczami, uwierz mi synu, że jest tam ich wiele wystarczy tylko otworzyć umysł i serce na nowe perspektywy. Wystarczą jedynie chęci książę Evansie
-Dzięki tobie mądry nestorze
-Theo a ty z czym do mnie przybywasz?
-Zawsze chciałem poznać kogoś, kto będzie śmiał się ze mną nie ze mnie, chciałem wiedzieć, na czym polega to szczęście, ale chyba teraz już wiem. Poznałem Natalię dziewczynę co prawda o dziwnym charakterze, ale jak i interesującą. Bogdan twierdzi, że pochodzi nie z tych stron. Chciał bym ją jeszcze kiedyś zobaczyć . . .
-Mój drogi nie jestem w stanie ci powiedzieć czy się jeszcze spotkacie twarzą w twarz, ale wiem, że spotkacie się w snach. Uwierz mi, że nadejdzie taki dzień, kiedy w końcu się spotkacie wierzę w to, ale jeszcze nie teraz. Mogą minąć trzy lata, 10 lat ,20 . . . . jednak kiedyś nadejdzie ten czas nie wiem, kiedy, ale nadejdzie moje dziecko
-Dziękuję Mikołaju
-Franuś?
-Mikołaju proszę o zdrowie dla mojej schorowanej mamy, która czeka na mnie z kolacją. Chcę, żeby miała wigoru jeszcze przez długi długi czas
-Franku, szanuje życzenia nie egoistyczne tak, że twoja prośba zostanie wysłuchana
-Dziękuję mikołaju-Franek przytulił się do mikołaja. Pożegnał się ze wszystkimi i ruszył do domu, do mamy tak szybko, jak tylko mógł.
-A teraz ta, która podobno jest zwana córką i samego Dr.House’a, bardzo nie religijny niedowiarek. Natalko chodź tu.-Theo złapał ją na sekundę za rękę. Poczuła się pewniej. Usiadła tuż obok czerwononosego.
-To nie tak, że nie wieżę po prostu nie jestem przekonana. Moim życzeniem gwiazdkowym była najpiękniejsza gwiazdka jaka może być. Tak myślałam, gdy tu znalazłam, ale teraz już wiem, że właśnie ją mam. Otaczają mnie przyjaciele ,ludzie . . . i zwierzęta, którzy prawie w ogóle mnie nie znają, ale mam wrażenie jak byśmy znali się od zawsze. Teraz jestem szczęśliwa, że mogę z wami spędzić te świta po, mimo że być może set to wytwór mojego umysłu. Mikołaju, w tym roku nie proszę cie o nic. Mam wszystko czego potrzebuje. Gwiazdki w gronie rodziny-Lupin pociągnęła lekko nosem i zaraz wydmuchała nos.
-Pozory mylą Nie jesteś jednak egoistką bez skrupułów a kochającą dziewczynką z ukrytymi talentami. Poznaj świat a świat będzie chciał poznać ciebie. Rozejrzyj się masz wszystkich, którzy cię kochają i chcą być z tobą dziś tu zgromadzeni we wspólnocie. Ciesz się razem z nimi a odnajdziesz w sobie ten śmiech i radość jakiego potrzebujesz
-Dziękuje mikołaju-Lupin przytuliła się do mikołaja i pocałowała go w czoło. Staruszek uśmiechnął się i pogłaskał ją po głowie. Po tym wszystkim Pani mikołajowa zaprosiła wszystkich na kolację bożonarodzeniową, mimo że Chris proponował nocleg i jedzenie w gospodzie.
~*~
Natalia wyszła na ganek aby się przewietrzyć. Musiała pomyśleć. Nagle z podziemi wyrósł Theo.
-Jemioła-Wskazał na wiszącą nad nimi roślinę. Lupin uśmiechnęła się do chłopaka i uśmiechnęła. Theo pogłaskał ją po policzku, wynikiem tego były dwa dorodne rumieńce na policzkach
-Pierwszy raz podobno to masakra
-Pomyliłem cię z Amandą pamiętasz? Pierwszy raz już był, teraz będzie z górki-Dziewczyna zaśmiała się ii złączyła swoje zimne usta z ustami Theo praktycznie cały czas się uśmiechając. To rzeczywiście były najpiękniejsze z jej świąt bożego narodzenia. Ciemnowłosy wplątał rękę w jej włosy tak, że brunetka znalazła się bliżej niego niż sądziła. Nie wiedzieli, ile tak zajmowali się sobą w tym zimnie . Książę i zwykła mieszkanka wsi gdzieś w Polsce ,to było piękne.
~*~

Niedługo potem nastała pora spania. Każdy otrzymał swój pokój. Lupin leżała na pościeli głaskając Bogdana. Tuż obok niej leżał Theo, który tak, że pieścił persa.
-Wesołych świąt Natalio, czas już spać
-Kiedy zamknę oczy to się skończy, nie chce . . .
-Pamiętasz słowa mikołaja wszystko zależy od ciebie-Chłopak wręczył jej pierścień, który miał dotychczas na palcu.-Do przyszłego spotkania Lupin-Chłopak pocałował ją w czoło.
-Wesołych świąt Theo Jamesie-Chłopak po raz ostatnio posłała jej swój uśmiech i zamknął drzwi. Dziewczyna wygodnie się ułożyła i zamknęła oczy.
~*~

Obudziła się jakoś po dziesiątej. Była w swoim pokoju. Obok niej leżał Bogdan w klatce jak zwykle siedział Prince.
-Prince?- Odpowiedziało jej gruchnięcie zwierzaka. Nagle spostrzegła w jego klatce pierścień taki sam jak miał Theo . . . CZYLI TO SIĘ ZDARZYŁO NAPRAWDĘ?. Nie wiem ,nawet najstarsze muminki tego niewiedzą, ale wiem, że było to iście zajebiste.
 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemanko z Okazji  Świąt Bożego Narodzenia życzę wszystkim blogera i blogerka mnóstwa wyświetleń, wile komentarzy i sukcesu w twórczości. Dużo sukcesów w życiu osobistym, prezentów aż się pod choinka nie mieści no i przede wszystkim zdrowia bo to najważniejsze ;)
Witam wszystkich w specjalu świątecznym.Wydarzenia przedstawione w opowieści nigdy nie miały miejsca jednak prawie że wszyscy  mają byt na tej ziemi.Specjal nie nawiązuje go głównego tematu bloga a tematyka jest fikcyjna.
Zapomniałabym jak wam się podoba nowy wygląd bloga? Piszcze w komentarzach
Pozdrawiam Lupin
PS.Uwaga tekst poprawiony w miarę moich możliwości 

piątek, 12 grudnia 2014

VIII Bez Powodu

~*~Aarone~*~


„Zdenerwowana czterolatka ciekawie rozglądała się po pomieszczeniu. Ledwo co weszła do miejsca ,a już jej oczy wędrowały po meblach ,ozdobach, obrazach, to wszystko było obce, nowe. Jej nieśmiałość a jednocześnie szok po tym ,co zobaczyła w domu .Wysoki mężczyzna posadził ją na stołku i zaczął zdejmować malutkie ,różowe buciki i białą kurteczkę. Delikatnie rozplątał jej niechlujny warkocz ,długie ,kasztanowe włosy opadły do pasa a w metalicznych oczach pojawiły się łezki. Patrzyła z góry na spracowanego Normana Osbourne’a. W jego oczach było tyle troski ,tyle współczucia a jednocześnie żalu i złości. Ta banda ,ci ignoranci zabili jego najlepszego przyjaciela, człowieka ,z którym studiował i przyjaźnił się przez lata ,te oczy . . . Takie miał James, James Anastas .Można by rzec ,że córeczka to wykapany ojciec, ten sam kolor oczy i talent do pakowania się kłopoty. Zawsze udawało mu się unikać tych zbirów ,jak widać tym razem nie miał tyle szczęścia ,jego ukochana żona Lily i synowie ,wszyscy poszli na sąd boży, a ten biedny rodzynek został ,aby cierpieć przez następne lata .Jest mała i jeszcze tego nie rozumie, ale dziś w nocy odebrano jej wszystko ,co mogła mieć czterolatka- rodzinę ,rodziców, dom . . . to wszystko co kocha i może mieć małe ,bezbronne dziecko. Dziewczynka była jakaś nieobecna ,nie patrzyła swojemu nowemu opiekunowi w oczy, tak jakby myślała ,że wszystko jest w porządku ,ale i jednocześnie nie jest .Norman wiedział ,że jest w szoku ,pomimo że nie płakała ,po prostu tak jakby częściowo razem z rodzicami odwiedzała luk Davie’ego Jones’a. Jej oczy wciąż były utkwione w podłodze ,nogi nie ruszały się ,jej ciało po prostu zamarło w bezruchu. Nagle dało się słyszeć głośny tupot nóg po marmurze. Z ciemnych schodów zbiegła drobna ,czarnowłosa kobieta w bawełnianej koszuli i fioletowym ,cienkim szlafroku. Natychmiast podbiegła do męża i zmierzyła wzrokiem bladą jak ściana czterolatkę, swoją drogą dziewczynka nawet nie zwróciła uwagi na nowo przybyłą lokatorkę domu bogaczy.

-To jest to dziecko? Mówiłeś . . .-Kobieta spojrzała na ciemnookiego, chwytając go za nadgarstek. Zmierzyła go lodowatym wzorkiem a jej błękitne oczy błysnęły niebezpieczne Od początku nie była przychylna pomysłowi przygarnięcia dziewczynki. Gdy tylko mąż powiadomił ją o pośpiesznej decyzji i podróży do Gżacka ,próbowała go zatrzymać ,zmienić zdanie ,ale on był nieugięty. Wiedział ,że ostatnią wolą jego przyjaciela było, aby zaopiekował się jego oczkiem w głowie ,jego ukochaną córeczką, jedynym dobrem jakie po nim zostanie ,ale i przekleństwem jego dziada. To wszystko wzięło się od niego ,on zniszczył rodowi Anastasów życie, on podarował im sekret ,za który musieli płacić głowami ,Rubeus Anastas i jego Wnuk James już zapłacili! Z tego sławnego rodu pozostał tylko Severus i ona, ta mała bezbronna dziewczynka a to wszystko przez algorytm zwany przez Severusa „Cyrografem z San Venganzy”, miasteczka ,w którym Rubeus Anastas spisał cenny algorytm.

-Myślałem ,że jest starsza . . . tymczasem jest w wieku naszego Harrego, to chyba dobrze? Norman na chwilę odwrócił wzrok od dziewczynki i spojrzał na swoją żonę. Nie wyglądała na zadowoloną. Anna nigdy nie lubiła zbytnio Jamesa ,nie lubiła żadnych przyjaciół męża, zawsze była o niego zazdrosna, trzymała go krótko, nie pozwalała na decyzje, na wiele decyzji. Była piękna . . . ale bardzo zawistna.

-To przybłęda, sierota, którą ten kretyn ci podrzucił i co może mamy ją zaadoptować traktować jak własne dziecko?! Kobieta wzburzyła się nie na żarty. Spojrzała na męża wściekłym wzrokiem a jej głos z wysokiego stał się piskliwy. Kiedy tak małżeństwo Osbourne’ów się kłóciło ,malutka Aarone biegła przed siebie co sił w nogach ,nie patrząc gdzie leci .Wskoczyła do wielkiej szafy i zakopała się w ubraniach ,dopiero teraz doszło do niej ,co się stało ,jest sama, sama jak palec .”To przybłęda, sierota” -te słowa wciąż obijały się w jej głowie. Schowała głowę między kolana i zaczęła cicho łkać. Wiedziała pomimo swojego młodego wieku, że już nigdy nic nie będzie jak dawniej. Smutek ,żal ,to wszystko ,co teraz czuła ,było nie do opisania. Płakała, długo płakała. Słone łzy zaschły na jej policzkach ,wyżłobiły ślady, nawet nie zauważyła ,kiedy matka noc zabrała jej ciało do przyjemnej krainy snu.

Nad ranem . .

-Tato ,kto to jest? Niski chłopiec pokazywał palcem na ciemnowłosą dziewczynkę zakopaną między ubraniami i pościelami. Norman Osbourne był lekko zszokowany zaistniałą sytuacją, ponieważ cały wczorajszy wieczór szukał tej małej zguby. Jego żona wielce obrażona wysłała go na kanapę, więc miał wiele czasu na szukanie malutkiej dziewczynki w tym wielkim domu.

-To jest Aarone . . .”
-Marni? Panno Ray? Wszystko w porządku? Widząc przed sobą szefa, wykonałam niekontrolowany ruch rękoma, co się skończyło głośnym i bolesnym spotkaniem dosłownie twarzą w twarz z kafelkową podłogą. Wciąż byłam w lekkim śpiku po tym dziwnym śnie, więc i nie kontaktowałam zbytnio. Ten wczorajszy wieczór, Steve, dziadek . . . za dużo wrażeń jak na jedną noc. Właściwie to nawet nie pamiętam, co mi się do końca śniło. Był tam pan Osbourne i pani Osbourne i chyba jakiś dzieciak . . . nie wiem, nie pamiętam.

-Bruce ,to znaczy . . . Pan Wayne, przepraszam za swoją niesubordynację, tylko przymknęłam oczy. Byłam na maximum zakłopotana , oblałam się czerwonym rumieńcem i wbiłam wzrok w podłogę, na której wciąż spoczywało moje drobne ciałko. Wayne podał mi rękę i pomógł mi wstać. Pociągnął trochę za mocno, przez byłam trochę za blisko niego. Spojrzałam w jego ciemne oczy, nigdy nie przyglądałam im się zbyt dobrze, zawsze kryły to Bruce miał w zamiarze.

-Czyżby trudna noc? - Spojrzał na mnie tym swoim badawczym wzrokiem. Miałam wrażenie, że robi mi się niedobrze, wiedziałam, że to nic dobrego nie wróży, nic innego jak kłopoty, nawet domyślałam się czemu. Dziś w nocy robiłam coś ciekawszego niż tylko samo spanie, musiałam jakoś wyładować emocje z dnia poprzedniego.

-Nawet nie wiesz jak bardzo . . .-mruknęłam przeciągle. Przeszedł mnie dziwny dreszcz, przez ułamek sekundy bałam się, że mój szef coś mi zrobi

-Mieliśmy włamanie do działu naukowego ,twojego działu, Ray, wiesz coś o tym?-O, kurde skąd . . . czyżbym zostawiła jakiś ślad? Byłam aż tak roztargniona, żeby zrobić jakiś błąd? Wiedziałam, że zbladłam ,zrobiło mi się słabo, to niemożliwe, żeby ktoś lub coś mnie zauważyło to . . . . to . to niemożliwe ,nie wierzę... co mnie tak rozkojarzyło? Żeby mnie zauważyli? Czyżby ten pieprzony żołnierzyk? Tamtej nocy . . . . dziadek ma rację, zaczynam mieć coraz mniejszą kontrolę nad tym moim potworem-nad panterą. Już nie wiem, co robię skoro okradam własne miejsce pracy. Gdybym nawet chciała coś zaiwanić, zrobiłabym to inaczej a nie . . . nie w ten sposób. Najgorsze jest to, że zrobiłam to „Bez Powodu”. Przymknęłam oczy i spojrzałam w rdzawe oczy Bruce’a.

-Nic kompletnie...Wciąż w lekkim szoku wpatrywałam się w niego jak głupia.

-Cóż nie jesteś Supermanem, nie wiesz wszystkiego. Zrobiłam się czerwona i powolnym krokiem szliśmy w stronę windy. Miałam wrażenie, że odkrył mój sekret i wszystko się rypnie. Miał sposoby i możliwości, był szefem dość dziwnym i o dziwnych prośbach. Swoją drogą w gazecie i to na pierwszej stronie była wzmianka o niejakim Batmanie, nie wiem czemu, ale jakoś coś mi świtało, gdy tak na niego patrzyłam, stanęliśmy naprzeciw siebie, kiedy mała ślimacza winda odtworzyła się.-Miłego dnia, Marni! Pan Wayne znacząco się pochylił i lekko pocałował mnie w usta. Winda się za nim zamknęła, a ja wciąż jak taki czubek stałam tam, jak słup soli dotykając palcami swoich warg. Co im wszystkim odbija, żeby mnie całować? Czy ja mam na czole napisane „Pocałuj mnie i zgwałć”?. Zaczynało mnie to irytować, chociaż jeżeli chodzi o mojego szefa było to w miarę dopuszczalne. Był miły, szarmancki, grzeczny i dobrze wychowany, ale i tajemniczy. Nigdy jeszcze nie zaprosił mnie na żaden „służbowy” obiad ani nic w tym stylu, więc miałam dowód aż do teraz, że nie jest mną zainteresowany. Przez ten cały czas byłam pewna ,że on wciąż podkochuje się skrycie w tej swojej przyjaciółce Rachel Dawns, ale ona chyba dała mu kosza i poszła się pukać z tym prokuratorem okręgowym Gotham Harvey’em Dent ‘em. Nawet gdybym miała jakieś notowania u niego, to nie jestem pewna, czy nawet bym chciała, żeby coś więcej mnie z nim łączyło. Bruce Wayne to mój szef, więc im mnie z nim mniej łączy, tym lepiej.

~*~Steve~*~

Avengersi zgromadzeni przy jednym stole przyglądali się Fury’rmu krążącemu po Sali i rzucającemu w czasie drogi wszystkie przekleństwa alfabetu łacińskiego. Pomimo że nie było po nim widać, można by powiedzieć, że jest wściekły jak jeszcze nigdy. W końcu rzucił aktami o podłogę i niczym wściekłe dziecko zaczął je deptać, kląć na tego przebiegłego sierściucha .Tak, pantera nawiała nam . . . znowu, ale tym razem z nowym wyposażeniem. Pistolety haki, triki, bombki i inne utrudniające nam życie urządzenia. W dodatku po New Yoru’u oraz Gotham City szalał jakiś idiota w pelerynie wyglądający jak ogromny nietoperz, kolejny walnięty psychicznie wariat ,który uciekł z Arkham. Tak jak kotek jest nieuchwytny, dziecko nocy, czarne kolory tyle że w tym przypadku to mężczyzna. Nikt nie miał pomysłu ,jak powstrzymać tych bandytów. Dwóch największych zabijaków na świecie ,zielona bestia zdolna przenosić góry, Stark w swojej kolorowej puszcze i ja, żołnierz z tarczą, nie liczę Thora on jest ciągle nieobecny. Wszyscy czekali na jakiś rozkaz, konkret, cokolwiek! Nie zostawia śladów, jest po prostu nie do wykrycia, kiedyś może przy tak zwanych dobrych wiatrach natrafimy na jakiś trop. Rozjuszony Nick kopnął w krzesło i podszedł do okna, rzucił jeszcze parę przekleństw, po czym powiedział już spokojnie:

-Masz coś Stark?

-Jeszcze nic, właściwie nic prócz tego, co mamy. Żadnych informacji o o rodzicach, miejscu ,wyglądzie . . ona po prostu jest za dobra, Fury i choćbyś wydłubał sobie drugie oko, nie znajdziesz . .

-JESTEŚMY NAJLEPSZĄ AGENCJĄ SZPIEGOWSKĄ NA ŚWIECIE, ŻADNA FUTRZASTA DZIEWCZYNA W KOMBINEZONIE NIE JEST W STANIE NAM UMKNĄĆ!- ryknął w stronę miliardera, łypiąc na niego swoim zdrowym okiem. Natasza się wzdrygnęła i wpatrzyła w stół, zaczęła nerwowo kręcić młynki. Zacząłem się zastanawiać, czy ona czegoś nie ukrywa, ale chwila moment... przecież to szpieg, gdzie tam, to nadszpieg i jakieś kłamstewko mogłoby ją zdenerwować lub wywołać poczucie winy.


12 godzin wcześniej . . .

„-ŁAPAĆ JĄ!- Klint wrzasnął ,celując w nią łukiem. Strzała minęła ją w locie dosłownie o kilka milimetrów. Tarcza i pociski z kombinezonu Starka poszybowały w stronę dziewczyny z kocimi uszami ,trafiając jak myśleliśmy ,celnie. Pudła wyleciały w powietrze. Kiedy Tasha zbliżała się powolnym krokiem do resztek niewypałów, zza muru wyskoczyła ona w pełni swojego majestat.u W łapach trzymała sztylety ,w trakcie skoku ,co prawda ,wyglądała majestatycznie niczym pantera skacząca ze skrzydłami. Teraz była jak prawdziwa kocica ,łapy wysunięte naprzód, wysunęła ostre jak brzytwa paznokcie i buty na wysokim obcasie niczym potężne łapy. Nim Klint zdążył się obejrzeć i wycelować w nią ,ona go przewróciła i pchnęła na komin. Barton uderzył dość mocno w tył głowy i upadł w bezruchu, Natasza się cofnęła po Hawkeye’a a ja wraz ze Starkiem pomknęliśmy za uciekającym sierściuchem. Zeskoczyła po dachach w dół i zaczęła wtapiać się w ciemność .Złapała się barierki i zrobiła dwa koziołki w powietrzu po czym bezdźwięcznie upadła na chodnik. Jej srebrne oczy błysnęły z ognikiem adrenaliny ,przeszywając mnie i powodując zimne dreszcze .Zdawało mi się, że już kiedyś je gdzieś widziałem, były bardzo znajome .Już nie pierwszy raz doznałem tego dreszczu Jak się okazało, Klint doznał poważniejszych obrażeń ,bo nasz kociak zdążył podziurawić go rzutkami jak ser. Zaczęła nam zwiewać ,biegnąc slalomem ,ginąc w ciemnościach ,jednak Stark szybko podświetlał drogę ,dzięki czemu wiedziałem ,gdzie rzucać. W końcu zagoniliśmy ją w kozi róg. Tony z triumfalną miną powiadomił Romanoff ,że mamy ją , głos ze słuchawki okazał się bardzo uradowany i chciał widzieć głowę pantery na talerzu .Rozumiem ,nienawiść, ale żeby aż tak drastycznie? Powoli zaczęliśmy się zbliżać do uciekinierki ,kiedy z mroku wyłoniła się czarna postać w pelerynie i dosłownie pochłonęła panterę w tych ciemnościach egipskich. Nawet nie zauważyliśmy ,kiedy potwór-nietoperz(potocznie zwany przez innych Batman) zabrał nam kota sprzed nosa.

-No pięknie ,kolejny wariat w masce. Czyż nie pomyliły mu się drogi? Ja myślałem, że idiotów wyglądających jak poszarpane gacie mojej babci ,trzymają tylko w Arkham. Widać Wayne nie dba o swoje zakłamane miasto ,za mało kasy ma, mówiłem ci, że im mniej kasy ,tym gorzej dla miasta -Stark zaśmiał się i uśmiechnął ,jak na głupka przystało

-Ty w ogóle nie dajesz kasy na ważne rzeczy. Wayne wykłada kasę na domy dziecka i inne fundacje charytatywne Od czasu do czasu mógłbyś się czegoś od niego nauczyć

-Na przykład? -Uniósł brew i spojrzał na mnie z góry

-Na przykład jak zamknąć dziób i ukryć egoizm.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hay! Doszłam do wniosku że zamiast was zanudzać bd was zanudzać na dole. Pewnego rodzaju postęp XD No jeszcze dwa rozdziały i pojawi się nowa postać dość znacząca w moim opowiadaniu. Jak myślicie kto to będzie? Na wstępie chce też bardzo przeprosić wszystkich u których nie bywam regularnie. Wybaczcie ale mam teraz niezły zapieprz ze stroikami na kiermasz i nie mam kompletnie na nic czasu. Za poprawkę interpunkcji Dziękuję Pani Gosi ;) W razie błędów innych proszę o korektę lub radę na ten temat (Lupin być analfabeta i nie umieć wstawiać przecinki).Liczę że rozdział się podoba tak że Zapraszam do komentowania c:
Pozdrawiam Per Lupin
Ps. Pracuję nad zwiastunem tak że koło świąt powinniście się go spodziewać :D taki mały bonus świąteczny

wtorek, 2 grudnia 2014

VII Rozlane Mleko

Hello ja tu kraczę i mniej komentarzy niż ostatnim razem XD dobra już nic nie gadam hahaha. Powiem wam że w końcu powolnymi krokami zbliżamy się do pełnej akcji. Wiem trochę to potrwa ale moi wierni czytelnicy wytrwają w świętej cierpliwości ^^.Przyznam szczerze ze ni podoba mi się że to się dłuży i bym wstawiała najchętniej rozdziały co dwa trzy dni ale jaka by była wtedy zabawa ;D
Nie przedłużając zapraszam do czytania ;)






~*~Aarone~*~


Ubierałam akurat swoje czerwono białe buty z pumy, była tak na oko 21:33.Gwiazdy zaczęły coraz bardziej przejmować władzę nad niebem, było coraz ciemniej co oznaczało szybsze przyjście jesieni tym roku. Wbrew wszystkiemu co mówią więcej deszczu pada latem niż jesienią, tak niektóre rzeczy przeczą logice. Znów padało, mieliśmy w planach pójść po zakupy i kupić mleko jak dla mnie ta biała ciecz od dawna była przeklęta zawsze przez nią były jakieś kłopoty, ostatnim razem próbowali mnie zadźgać a na ramieniu pojawiła się spora szrama więc lepiej unikać takich rzeczy. Znaczy się mam na myśli mleko. Dla Egipcjan przeklęty był skarabeusz a dla mnie mleko, osobiście nie mam nic do mleka, nie mam uczulenia czy coś po prostu to przynosi mi pecha i tyle, no. Zastanawiałam się ile czasu zajmuje staruszkowi pójście do łazienki, ubranie się i wyśmianie mnie że to ja dłużej się ubieram. Podobno kobieta potrzebuje dwie godziny na przygotowanie się do wyjścia mi jest potrzebne nie całe 15 minut na toaletę ,ciuchy i narzekanie na religie. Nałożyłam na siebie czarną skurzaną kurtkę i czarnobiałą arafatkę, poprawiłam kitka i oparłam się o sosnowe drzwi. Spojrzałam na swoje paznokcie ,czas najwyższy zmienić kolor, z pewnością, może z czarnego na granatowy? A może zaszaleje i pomaluję na miętowy? „Dziadku ile można . . .”.Dla pewności podeszłam pod białe drzwi łazienki i zapukałam lekko


-Dziadku? Jesteś tam? Halo?-0 Reakcji. Zaczęłam walić w drzwi ale nikt nie otwierał. Kopałam waliłam ale nic to nie dawało-CHOLERNE NOWOCZESNE ZAWIASY !!!-Zaczęłam kląć i lamentować jednocześnie. Nie wiedziałam jak otworzyć te cholerne drzwi. Jeśli dziadek tego nie przeżyje to nie wiem co sobie zrobię. Próbowałam je podlewarować jednak z tymi zawiasami nie było to możliwe „Kurde sama ich nie otworze nagle przypomniał mi się Kapitan Ameryka i jego tarcza w tym momencie była by bardzo przydatna. Nie od dziś wiedziałam jak nazywa się Kapitan-Mój cholerny sąsiad pan Steven Rogers. Defakto było trochę późno jak na odwiedziny ale nie miałam wyboru ktoś musiał mi pomóc a środków wybuchowych nie użyję bo mogło by coś zrobić dziadkowi. Gruzy, pył, odłamki szkła to by było za dużo jeszcze by szoku dostał i zawał murowany co w jego przypadku było by naprawdę kiepskie. Wypadłam z domu jak strzała na drugi koniec korytarza i zaczęłam nawalać pięściami i mahoniowe drzwi 7a.Zapewne tym ostrym nawalaniem obudziłam pół dzielnicy ale teraz nie miało to znaczenia musiałam uratować dziadka. Blondyn szybko otworzył mi drzwi i spojrzał na mnie z góry. W stosunku do mnie był jak Mont Everest. Moje oczy były szklane i kręciły się w nich łzy. Steve złapał mnie za ramiona i powiedział spokojnie:


-Marni co się dzieje-Strzepnęłam z siebie jego ręce i chwyciłam za ramię pociągając mocno w stronę mojego mieszkania. Panika co prawda była w tym momencie nie wskazana ale co mogłam zrobić.


-Dziadek-wysapałam- Zamknął się w łazience i chyba zemdlał, nie wiem co robić. Rogers szybko mnie wyprzedził i spojrzał na drzwi. Szybkim ruchem uderzył w zamek i wywarzył drzwi. Moim oczom okazał się tragiczny widok. Dziadek leżał jak długi i nie ruszał się. Szybko przyłożyłam ucho do jego ust- Nie oddychał-STEVE DZWOŃ PO POGOTOWIE ON NIE ODDYCHA- Zaczęłam reanimować staruszka do pojawienia się karetki. Sąsiad szybko wykręcił numer i próbował mnie uspokoić na próżno. Z sekund zaczęły się robić minuty, ta kartka jechała strasznie długo a ja męczyłam się coraz bardziej. Bałam się, po raz pierwszy od parunastu lat bałam się, nie o siebie ale o kogoś innego niż mój mąż.


30 min później w szpitalu . . .


Chodziłam w kółko nie mogąc przestać. Nerwy targały mną bardziej niż przed egzaminami na studia. Na korytarzu nie było nikogo prócz mnie i Rogersa od paru dobrych minut starał się mnie zatrzymać i uspokoić ale ja coraz bardziej i bardziej ściskałam tą torebkę. Czas dłużył się nie miłosiernie a mnie zżerały nerwy, było mi niedobrze i miałam ochotę zwymiotować. Znając życie twarz miałam teraz koloru brudnej kredy a ręce chodziły jak wahadło od zegara ale w wersji 7 razy szybszej. Zastanawiałam się czy łyknęłam dzisiaj prochy ,jeśli nie to wole żeby Steve był tam gdzie powinien być-w domu .Spojrzałam na niego z ukosa, czułam że się martwi ale nie było tego po nim widać ,był taki spokojny. Postanowiłam się uspokoić, usiadłam obok niego i rzuciłam okiem na swoje buty. Miałam ochotę się rozpłakać, niby wszystko mam pod kontrolą ale w rzeczywistości nigdy nie mam nic pod kontrolą a tym bardziej siebie w nocy i nie, nie mam na myśli kontaktów damsko- męskich. W końcu otworzyły się drzwi za którymi znajdowało cię ciało dziadka. Bałam się podnieść, bałam się że usłyszę „Przykro mi ale pani dziadek nie przeżył, był stary i bla bla bla”, wszystkie złe sprawy jakie powiedziałam mu kiedykolwiek, każda zła chwila i złe słowa przeszły mnie jak strzała nalot myśli oderwał mnie od rzeczywistości.


-Panna Marni Ray?- Steve złapał mnie lekko za mankiet i pomógł wstać. Nie wyglądałam raczej wtedy jak człowiek. Złapałam się jego ramienia jak pijawka, była pewna że zaraz dowiem się najgorszego i runę jak długa na podłogę..


-To ja co z moim dziadkiem?- wychrypiałam słabo spoglądając na nią.


-Twój dziadek miał bardzo wiele szczęści a ktoś z takimi wadami serca miał by małe szanse ale jako że pański dziadek ma bardzo silny organizm poradził sobie z tym zasłabnięciem. Myślę że pani i pani narzeczony możecie wejść do niego na chwilę ,dosłownie na sekundę , pacjent musi odpocząć-Byłam pewna że się przesłyszałam. J a i Steve? Narzeczony oh proszę chociaż on w gruncie rzeczy nie jest taki zły ale z drugiej strony próbuje mnie zabić, zasada co do wrogów brzmi „Nie umawiaj się z wrogiem bo to się może źle skończyć”. Nie powiem zatkało mnie i zapewne teraz byłam czerwona jak burak. Nabrałam powietrza i pchnęłam drzwi i zerknęłam w stronę korytarza Rogers rozpłynął się w powietrzu, niech zgadnę on też zawstydził się jak cholera w szczególności że miał problem z kontaktami damsko męskimi. Dobra je też od śmierci męża chowam się jak mysz w mysiej dziurze. Na wąskim łóżku leżał tak dobrze znany mi staruszek, przysypiał. Uśmiechnęłam się lekko, miałam ochotę popłakać sobie ze szczęścia ale ani czas ani miejsce na takie słabości. Dopiero kiedy podeszłam do łóżka wychylił się z nad książki i klasnął w dłonie. Jak zwykle, nawet gdy był prawie u rodziców na herbatce musi mieć poczucie humoru i czytać książki-Cały Severus Anastas.


-Dzień dobry słońce ,jesteś cała blada, oh wybacz przestraszyłem cię ?-Dziadek zaśmiał się i poklepał miejsce obok siebie. Łóżko i tak było wąskie więc przystawiłam sobie krzesło a on pogłaskał mnie po głowie . Moja radość w tym momencie była jak najbardziej uzasadniona. Po mimo wszystko miałam wrażenie że jego wypadek to moja wina, że nie zadbałam o jego bezpieczeństwo a mam możliwości. Kiedyś podczas treningu na lodzie rozmawiałam z Ducard’em powiedział : „Trening jest niczym wola jest wszystkim” po czym zleciałam i chwyciłam miecz który leżał nie opodal. Szybko wstałam i przewróciłam go „wygrałam, poddaj się” on tylko się wyszczerzył po czym pod nogami zapadł mi się grunt. „Nigdy nie patrzysz na otoczenie Aarone”, po czym lód się załamał a ja wleciałam do lodowatej wody.


-Nie obwiniaj się maluchu to nie twoja wina, wiesz? Zdecydowanie za dużo się martwisz-Dziadek zaśmiał się i poczochrał moje włosy. Spojrzał na mnie i westchnął:- Jesteś taka sama jak on, twój tata też sięgał rękami do gwiazd a na plecach nosił cały ciężar świata-Patrzał na mnie takim wzrokiem jak by jednocześnie był na mnie zły i się o mnie martwił. Wiedziałam że chce dla mnie jak najlepiej ale nie mam sześciu lat i nie mogę wiecznie być jego wymarzoną wnuczką-Ale nie mogę patrzeć na to jak się niszczyć ,prawie wszystko co robisz prowadzi cię do destrukcji . . . Gubisz się we wewnątrz tego własnego potwora . . .


-A ty znów zaczynasz- Jęknęłam teatralnie opierając czoło o jego ramię. Wiedziałam że jak zacznie gadać to nie przestanie, podejrzewam że gdyby mój ojciec żył potrafiłby przegadać całe długie godziny i łatwiej było by mi zasypiać. Szczerze mówiąc nie pamiętam matki pamiętam tylko twarz ojca gdy . . . nieważne. Był wysokim brunetem o metalicznych oczach ,nosił okulary i patrzał na mnie tym swoim przeszywającym wzrokiem tylko takim go pamiętam matki i braci nie pamiętam w ogóle tylko na zdjęciach, siedmiu chłopców mama ,tata i ja jeden rodzynek od lewej: Marco, Jakson, Collin, Eddy, Ben, Thomas, Lenny ja Aarone i nasz kot Garfield w moich ramionach z grymasem na twarzy jak na kota perskiego przystało zaraz obok mnie Ojciec w swoich okrągłych okularach jak u Harrego Pottera i Mama ciemnowłosa piękność o szmaragdowych oczach uśmiechająca się do obiektywu. To jedyne zdjęcie rodzinne jakie mi zostało.


-I będę znów to tłukł i tłukł i może w końcu to dojdzie do tej twojej makówki-Zaśmiał się przytulił do siebie-Słyszałem jak pielęgniarka mówiła że jest z tobą jakiś mężczyzna ,czy mi się zdawało czy powiedziała „Narzeczony”? czy jest coś o czym powinienem wiedzieć maluchu?- Zerknął na mnie z ukosa i wyszczerzył swoje białe protezy.


-Nic nic dziadku, nic nic to tylko nasz sąsiad nikt po za tym-Spokojnym tonem próbowałam wybrnąć z tej przesranej sytuacji ale dziadek niczym dżdżownica nadal wiercił temat. Uśmiechnął się po czym podniósł i z wielkim zachwytem w głosie podnosząc tryumfalnie palec rzekł z uciechą


-Wiedziałem, wiedziałem że prędzej czy później zaczniecie ze sobą kręcić ,ja to wiedziałem odkąd przytaszczył twoje kocie dupsko do domu Aarone ,wiedziałem!!-Dziadek był niesamowicie podekscytowany tym że szanowny otarczowany przyjechał tu ze mną i postanowił olśnić wszystkich swoimi mięśniami i kulturą godną księcia, co ja plotę, tak się wystraszyłam tym wypadkiem dziadka że sama nie wiem co już mówię


~*~Steve~*~


Siedziałem na ławce pod szpitalem obserwując jak gwiazdy przejmują władzę nad niebem. Ostatni raz miałem szansę oglądać takie niebo podczas szkoleń w wojsku wtedy spaliśmy pod czystym nieboskłonem. Zdawało mi się że tam gwiazdy zdawały się bardziej widoczne i przejrzyste, tam było ich o wiele więcej. Wtedy . . to były całkiem inne lata, teraz ,teraz wszystko jest inne co prawda ma wiele plusów ale jednak. Wyrwano mnie z jednego świata do drugiego i kazali zaklimatyzować się bez jakiego kol wiek pytania, mam robić to i to bo tarcza tego chce a przecież nie jestem chłopcem na posyłki. Zaczęło robić się zimno. Zapiąłem kurtkę i spojrzałem w stronę drzwi frontowych ,po mojej sąsiadce ani śladu. Nawet nie zauważyłem że trzymałem w lewej ręce jej apaszkę, była miękka o kolorze biszkopta a pachniała wanilią jak . . . jak perfumy swojej właścicielki.


-Wszystko w porządku?- Szybko się odwróciłem i nawet nie spostrzegłem że niska brunetka stoi tuż za mną. Uśmiechała się szeroko i przypatrywała się była w stosunku do mnie strasznie mała może to przez te adidasy?


-Nie wiele osób potrafi mnie tak podejść, jak tam pan Ray?- Wolnym krokiem szliśmy już w stronę mojego motocyklu. Byłem naprawdę Zaskoczyny jakim cudem pojawiła się tuż za mną i nawet się nie zorientowałem, była w tym dobra, bardzo dobra, jak by uczyła się tego od dawna. Była w dobrym nastroju czyli i z jej dziadkiem musiał być dobrze kiedy ją tu przywiozłem wyglądała prawie jak trup.


-W porządku powinni wypisać go w środę-Pomogłem jej wsiąść po czym udaliśmy się w stronę naszej ulicy. Marni Objęła mnie u w pasie, odnosiłem wrażenie że boi się że spadnie. Kiedy dojechaliśmy do domu zanim weszła do siebie przypomniałem sobie że mam jej chustkę.


-Marni . . . zaczekaj-Drżącą ręką zacząłem wyjmować biszkoptowy miękki materiał i podałem go Pannie Ray. Spojrzałem w jej oczy o kolorze metalu, błyskały w nich wesołe ogniki. Uśmiechnęła się i odebrała swoją własność. Nawet nie zauważyłem kiedy położyła rękę na moim lewym ramieniu i pocałowała mnie w prawy policzek. Poczułem dziwne mrowienie w brzuchu, nie spodziewałem się tego.


-Dziękuję, za wszystko-Szepnęła po czym udała się w stronę swojego mieszkania 7c.Kiedy mnie pocałowała miałem wrażenie jakby nagle wszystko straciło znaczenie. Marni co prawda była tajemnicza i często sprawiała wrażenie nie obecnej ale po mimo to miała swój urok osobisty. Nie potrafiłem jej po prostu rozgryźć. Czasem miałem wrażenie że jest w depresji a czasem że jest jedną z tych wesołych nastolatek. Teraz sam nie wiedziałem co myśleć to było po prostu inne. Ostatni raz całowałem się ponad 70 lat temu więc jak to mów Natasza „Zacząć iść z tempem czasów i zacząć nowe życie”. Może czas najwyższy był wejść w rytm tych czasów, może i był czas najwyższy wyjść z tej dziupli i poznać nowych ludzi. Może czas najwyższy był otworzyć się na innych?


Pozdrawiam Lupin

poniedziałek, 24 listopada 2014

VI Czysty Barok

Hay z tej strony Lupin wiem obiecywałam rozdziały w soboty i niedziele ale no nie zależy to też o de mnie ale i od Pani Gosi i tego cholernego Internetu,że komuś chciało się mieszkać w takiej za przeproszeniem czarnej dupie ,mniejsza. Przybywamy z VI rozdziałem i mam nadzieję że się wysilicie i jeśli chodzi o komentarze pobijemy poprzedni rozdział ;) (zaczynam się martwić XD).Dedykuje dzisiejszy rozdział tym którzy czytali "Więźnia Labiryntu" i potrafią wymówić "zawrzeć twarzostan" bez zająknięcie  się(Tak,70 % z was już spróbowało hahahaha).Dobra nie przeszkadzam wam już.Aha.właśnie,jak widzicie zmieniłam Playliste i szablon.
Zapraszam do czytania i komentowania ;)






Wsiedliśmy do czarnego Lamborghini i odjechaliśmy z parkingu w stronę ulicy głównej. Wiatr rozwiewał mi włosy, na których ułożenie zużyłam z tonę lakieru- i tak właśnie trzy godziny siedzenia w łazience poszły się rypać. Stukałam palcami o tapicerkę z nerwów i przy okazji zagryzając wargę. Było już ciemno, noc ogarnęła New York prawie zupełnie. Gwiazdy świeciły gdzieniegdzie ,a gdzie indziej jaśniejsze chmury ustępowały miejsca ciemniejszym. Księżyc w kształcie banana tylko co jakiś czas pokazywał się między nocnymi obłokami. Moje ciemno-różowe paznokcie pokryte brokatem wciąż wystukiwały taki sam rytm przez całą drogę. Wayne nie raczył jeszcze ani razu zaszczycić mnie swoim wzrokiem. Jechaliśmy w ciszy, żadne z nas nie chciało lub po prostu nie miało chęci na rozmowę, zresztą byliśmy już prawie pod Stark Tower. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, pan Wayne podał kluczyki portierowi, objął mnie w pasie i zbliżył lekko do siebie. Dziwnie się czułam, idąc tak sobie przytulona do niego, ci wszyscy ludzie, ci gapie, byli nie do zniesienia. Wszędzie było pełno facetów otoczonych młodymi kobietami w miniówkach. Pan Bruce popchnął mnie lekko w stronę windy. Jak na vipów przystało, szliśmy po czerwonym dywanie a paparazzi co ułamek sekundy latali z tymi fleszami i strzelali fotki. Jak na Starka przystało z małego przyjęcia w gronie miliarderów Ameryki ,zrobił przyjęcie godne Króla Słońce. Kiedy wjechaliśmy na piętro któreś tam z kolei(zdążyłam stracić rachubę) ,moim oczom ukazali się Avengersi i Stark. Nie powiem, zaskoczyło mnie to, byłam pewna, że będzie tam wiele więcej ludzi niż na dole ,a tu taka niespodzianka. Nie byłam za bardzo szczęśliwa ,widząc w rogu sali Romanoffa, pod oknem Rogersa rozmawiającego z jakimś niższym od siebie brunetem w okularach. Nie był jakiś super umięśniony , ale wydawał się przyjazny dla otoczenia. Na kanapie siedział czarnowłosy facet koło trzydziestki w okularach. Rozmawiał z rudą kobietą w szpilkach w błękitnej sukience bez pleców, wyglądała bardziej na kelnerkę niż na uczestniczkę obrad samozwańczych bohaterów. Wszyscy oni w brukowcach i między ludźmi z pozycją byli uważani za poważnych, bohaterskich ludzi, no może prócz Starka, który jak zawsze był uśmiechnięty i wyluzowany, nie to co ja .. W tej chwili moje nogi były z waty a kąciki ust drżały. Spojrzałam na mojego towarzysza, jego twarz, jak zawsze, nie wyrażała żadnych emocji.
-Witaj Burce, Panno Ray. Tony gdy tylko zobaczył naszą dwójkę wychodzącą z windy, od razu żywym krokiem ruszył w naszą stronę. Poczułam, że jest mi słabo. Stark uścisnął rękę Wayne’owi ,po czym pocałował mnie w paliczki.- Tędy. Zrobił ruch ręką w stronę okrągłego stołu ,stojącego w lewej części pomieszczenia. Był zastawiony po brzegi ,ale stało na nim tylko 10 talerzy ze złotymi zdobieniami, sztućce były równo położone co do milimetra. Pieczony kurczak, wino, różnego rodzaju sałatki, chleb, ryby, wszystko było idealne. Stark przysunął mi krzesło i obdarował mnie swoim charakterystycznym uśmieszkiem ,ukazując śnieżnobiałe zęby. Po lewej stronie usiadł Pan Wayne, zaraz obok niego Stark, ta ruda kobieta w niebieskiej sukience, czarnowłosy mężczyzna, Brunet w okularach, Romanoff, oczywiście nasz szanowny kapitan i na całe boże nieszczęście- ja. Stark uśmiechał się do kobiety co jakiś czas i pocałował ją w policzek. Jeśli dobrze myślę to ta słynna Virginia Potts pracująca u Starka to jego nowa laska. Założę się, że gdy tylko Właściciel Stark Industries zerwie z nią (co zapewne nastąpi niebawem), ona odejdzie a ten burak zostanie sam ze sobą. Na początek postanowiłam zabrać się za część pstrąga, jak na mnie przystało, wzięłam sobie ogon i kawałek chleba, kątem kątem oka spojrzałam po gościach oni woleli mięsne potrawy, tylko wiśniowa żmija postanowiła zadowolić się sałatką z krabów. Gdy na nią patrzyłam, czułam tylko i wyłącznie, nienawiść oraz obrzydzenie. Starałam się chociaż udawać, że mi się tu podoba ,ale w jej towarzystwie było to prawie niemożliwe.
-Także Panna Ray zajmuje w mojej firmie bardzo ważne miejsce. Jej wynalazki są świetne, jest bardzo pomysłowa i siedzi w swojej grocie dłużej niż powinna, nieprawdaż Marni?- Potrząsnęłam lekko głową ,otrząsając się ze znudzenia. Te ich sprawy biznesowe zupełnie mnie nie interesowały, ja tu przyszłam z nim tylko dla towarzystwa.
-Tak, tak oczywiście, panie Wayne, chociaż mam wrażenie, że czasem mnie pan przeceni. Starałam się mówić tak, jakbym przed chwilą słuchała, o czym rozmawiają ,ale szczerze mówiąc, byłam wytrącona z sytuacji. -Przepraszam ,muszę się przewietrzyć. Wstałam z miejsca i poszłam w stronę balkonu. Usłyszałam, że ktoś też odsuwał krzesło, modliłam się, żeby to nie była Natasza. a jednak. Kiedy zniknęłyśmy za drzwiami, Natasza przygwoździła mnie do ściany, unosząc lekko do góry. W jej oczach przeskakiwały wściekłe ogniki, była wściekła, ale i wystraszona. Trudno powiedzieć, co w tym momencie siedziało jej w głowie ,ale widać było, że była w szoku, jedyne co wykrztusiła, to:
-Jak . . . przecież ty . . ..
-Byłam martwa? A no wiesz ,taki mały powrót zza światów. Boisz się duchów Nataszo? Uśmiechnęłam się przebiegle i wyszczerzyłam białe zęby. Bała się i to strasznie, dosłownie jakby zobaczyła ducha .„ No cóż , ja też bym się przestraszyła po zostawieniu kogoś na śmierć i widząc go 9 lat później całego, zdrowego i przede wszystkim żywego.” Zaśmiałam się, spoglądając na nią z pogardą.
-Ty byłaś martwa! Widziałam jak . .
-Umieram? Jak belka upada na mnie i nie mogę się spod niej wydostać, bezskutecznie, a ktoś kto miał szansę mnie uratować, a uciekł jak tchórz? Albo umierasz jako bohater albo żyjesz i stajesz się przestępcą ,ty widać wciąż wolisz kłamać i robić wszystkich w konia. Wyplułam jej to wszystko, co w tej chwili miałam na sercu, to wszystko co miałam jej ochotę powiedzieć po tych 9 latach. Zamarła ,nie mogła wydać z siebie nawet dźwięku. Miałam ochotę w tym momencie powiedzieć jeszcze coś w stylu: -I co Tasha, boli, nie? Gdy wszystkie twoje kłamstwa obnażone . . .
-Zamknij się gówniarzu.Opuściła mnie na dół, ale wciąż mocno przyciskała do ściany. Jej oczy zrobiły się szklane jak u porcelanowej lalki. Było jej wstyd, złość, nienawiść i prawie że łzy mieszały się w niej, ja to czułam, czułam to w moich sinych nadgarstkach, bo czym dłużej patrzała w moje oczy o kolorze metalu, tym mocniej ściskała moje ręce.
-Hej co tu się dzieje? Zza drzwi wyłonił się Szanowny Pan Kapitan. Natasza pchnęła mnie mocniej na ścianę i wybiegła niezadowolona. Pomasowałam lekko nadgarstki ,po czym szybko schowałam je za bolerkiem ,aby przypadkiem Steve nie widział pasów od ataków Nataszy. Podeszłam do barierki i opatuliłam się nim jeszcze bardziej. Tak,tak wiem nie powinnam go tak ciągnąć, bo się rozciągnie i będzie do wyrzucenia. Dziwnie się czułam ,gdy Rogers zrobił wjazd w nasze małe porachunki, miałam w planach jeszcze połamać jej wszystkie kości i poderżnąć gardło. Podszedł do mnie i patrząc przed siebie ,mruknął:
-Babska sprzeczka?-„A żebyś wiedział”- pomyślałam, patrząc na niego kątem oka. On też wydawał się lekko podenerwowany.-Nie chcesz, to nie mów ,nie będę . .
~*~Steve~*~
Uciąłem w połowie zdania. Nerwowo ściskała swoje bolerko jakby bojąc się, że zaraz ktoś je jej zabierze. To nie była zwykła sprzeczka, normalnie nikt nie umie wyprowadzić Nataszy z równowagi, a tu niecałe 5 minut a ta już wybiegła jak rozjuszony dzik. Za to Marni skuliła się i i nawet nie raczyła na mnie spojrzeć. Obie były w dość dziwnej sytuacji, Natasza w czarnej sukience do kolan, trzymająca małą pannę Ray nad ziemią w niebieskiej sukience z czarnym pasem. Chciałem coś jej powiedzieć, dowiedzieć się o co chodzi, jednak na balkon wkroczył Clint i moje plany niczym mgła się rozwiały.
-Hej ,impreza jest w środku, a nie w tym zimnie. Barton zachęcająco machnął ręką w naszą stronę, uśmiechając się w międzyczasie znad okularów, przyglądał się uważnie przechodzącej obok niego brunetce a szczególnie jej pośladkom i pokaźnemu dekoltowi. Skarciłem go wzrokiem a on od razu spojrzał w stronę Starka dyskutującego o czymś zawzięcie z Wayne’m. Marni zwinnie przemknęła między meblami i z powrotem zasiedliśmy do stołu. Obserwowałem ,jak z Nataszą posyłają sobie groźnie spojrzenia, jak w nich kipi złość ,jedna drugą chciałaby rozszarpać ,tylko nie wiem, dlaczego. Co było między tymi dwoma kobietami ,żeby aż tak się szarpać? Natasza trzymała Marni przy ścianie i miała ochotę ją udusić własnoręcznie. Po zjedzeniu kolacji podszedłem do Tashy i szturchnąłem ją w ramię na znak ,aby poszła za mną. Udaliśmy się do kuchni, aby pogadać. Usiadła sobie na blacie kuchennym i założyła nogę i spojrzała na mnie z lekkim wyrzutem. Nie wierzyłem, że spokojna Panna Ray mogła by na tyle sprowokować jedną z największych zabijak na świecie, aby ta chciała zrobić jej krzywdę. Zanim jednak zdążyłem coś powiedzieć, Natasza burknęła:
-To nie moja wina, ona zaczęła. Jej odpowiedź można by porównać do odpowiedzi trzylatki, która z wielce obrażoną miną trzyma misia i krzyczy. Tyle że wiśnowłosa zrobiła to w o wiele lepszym stylu ,jej stylu. Obserwowałem, jak nerwowo uderza palcami i przygryza wargę, odwracając ode mnie wzrok, kłamała ewidentnie, albo i nie. Po niej poznać czy kłamie, czy nie można by pozostawić samemu Batmanowi-mścicielowi w masce z Gotham City i tak by sobie nie poradził.
-Bronisz się jak małe dziecko ,Romanoff. Czym ta biedna, mała dziewczyna ci zawiniła? Ona była się tylko przewietrzyć, a ty od razu za nią i atak frontalny, tak nie można . Zrobiła się czerwona i zaczęła zgrzytać zębami. Kiedy zacząłem określać Marni jako grzeczną dziewczynę od Wayne’a ,Romanoff nie wytrzymała i trzepnęła pięścią z całej siły w blat ,aż zrobiła w nim lekkie wgniecenie, Tony’emu to się raczej nie spodoba ,a tym bardziej Peper.
-Ta grzeczna i miła dziewczyna to wcielony diabeł ,Steve, musisz na nią uważać-Co? O co jej chodzi? Marni diabłem? To mało prawdopodobne. Przecież ona nawet by muchy nie skrzywdziła, no nie trochę przegiąłem po tym pokazie ,kiedy ją spotkałem ,gdy wracałem do domu. Wtedy ,jak dała popalić tym menelom , była rzeczywiście niesamowita ,czyżby Tasha miała rację
-Steve, niosą desery może . . . . miał . . .. byś . . . . ochotę . . Do pomieszczenia weszła moja sąsiadka. Wiśnowłosa natychmiast zeszła z blatu dość mocno trącając brunetkę ramieniem. Spojrzenia kobiet się spotkały, metalowe oczy Ray przybrały zimny wyraz a zielone oczy Tashy zmrużyły się i zapłonęły w nich dwa ognie.-O co tej kobiecie chodzi?! Marni opadła na czarną skórzaną kanapę obok mnie i westchnęła głośno.
-Mógłbym cię spytać o to samo. Dopiero teraz zauważyłem, że jej spokój ducha i kamienna twarz wyparowały wraz z pojawieniem się naszej tzw. klasowej zabijaki. O co chodziło, że mam na nią uważać? Co takiego Marni zrobiła Nataszy, że aż tak się nienawidzą?
-Niech zgadnę kapitanie, nie odpuścisz dopóki ci nie powiem, prawda? Pokręciłem przecząco głową , z natury nie byłem ciekawskim człowiekiem ,ale ta sprawa naprawdę śmierdziała, czy Marni mogła się okazać kim innym, niż jest? Natasza ma źle poukładane w głowie i lubi rozdrapywać rany z przedszkola. Nie potrafi się pogodzić z tym, że niegdyś ja należałam do szkolnej elity a ona byłą zwykłą szarą myszką, która przykleiła się do mnie jak rzep do psiego ogona. Nie potrafi się pogodzić do dziś z tym. Tak to jest ,jak nie ma się życia towarzyskiego. Zakończyła głośnym klaśnięciem w dłonie swój krótki aczkolwiek ważny dla mnie monolog. Natasza? Zazdrościć Ray? Myślałem, że jest na odwrót ,że to Romanoff jest pewna siebie i rządzi wszystkimi dookoła.
-Interesujące-mruknąłem patrząc ,jak brunetka kręci młynki.
-Wiesz ten obiad . . . to moja wina. Miałam kiepski dzień i po prostu jakoś tak, po prostu. Nie sądziłem, że poruszy ten temat, był , no cóż . . . krępujący, ale w końcu musieliśmy o tym pogadać
-Nic nie mów. Twój dziadek mówił, że się źle czujesz, wiesz, jeśli będziesz chciała kiedykolwiek napić kawy albo pogadać, to możesz . . .-Trochę się bałem powtórki z poprzedniego razu ale jeśli chciałem się czego o niej dowiedzieć, to musiałem się do niej zbliżyć. Z salonu dobiegły głosy pożegnalne Wayne’a i Stark’a - impreza dobiegała końca.
-Czyli muszę już spadać, a szkoda, fajnie się zapowiadał, ech ten Bruce. A co do tej twojej propozycji, to . . . . z wielką chęcią-uśmiechnęła się szeroko i pomaszerowała za swoim szefem do windy. Tony cmoknął ją w policzek a Wayne’owi podał dłoń. Kiedy prezes firmy „Wayne Enterprises” i szefowa jednego z jego działów „Nauki Stosowane”, zniknęli za metalowymi drzwiami ,mruknąłem do wciąż uśmiechającego się sztucznie Tony’ego:
-Jak tam interesy?
-Pieprzony farciarski sierota!