poniedziałek, 24 listopada 2014

VI Czysty Barok

Hay z tej strony Lupin wiem obiecywałam rozdziały w soboty i niedziele ale no nie zależy to też o de mnie ale i od Pani Gosi i tego cholernego Internetu,że komuś chciało się mieszkać w takiej za przeproszeniem czarnej dupie ,mniejsza. Przybywamy z VI rozdziałem i mam nadzieję że się wysilicie i jeśli chodzi o komentarze pobijemy poprzedni rozdział ;) (zaczynam się martwić XD).Dedykuje dzisiejszy rozdział tym którzy czytali "Więźnia Labiryntu" i potrafią wymówić "zawrzeć twarzostan" bez zająknięcie  się(Tak,70 % z was już spróbowało hahahaha).Dobra nie przeszkadzam wam już.Aha.właśnie,jak widzicie zmieniłam Playliste i szablon.
Zapraszam do czytania i komentowania ;)






Wsiedliśmy do czarnego Lamborghini i odjechaliśmy z parkingu w stronę ulicy głównej. Wiatr rozwiewał mi włosy, na których ułożenie zużyłam z tonę lakieru- i tak właśnie trzy godziny siedzenia w łazience poszły się rypać. Stukałam palcami o tapicerkę z nerwów i przy okazji zagryzając wargę. Było już ciemno, noc ogarnęła New York prawie zupełnie. Gwiazdy świeciły gdzieniegdzie ,a gdzie indziej jaśniejsze chmury ustępowały miejsca ciemniejszym. Księżyc w kształcie banana tylko co jakiś czas pokazywał się między nocnymi obłokami. Moje ciemno-różowe paznokcie pokryte brokatem wciąż wystukiwały taki sam rytm przez całą drogę. Wayne nie raczył jeszcze ani razu zaszczycić mnie swoim wzrokiem. Jechaliśmy w ciszy, żadne z nas nie chciało lub po prostu nie miało chęci na rozmowę, zresztą byliśmy już prawie pod Stark Tower. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, pan Wayne podał kluczyki portierowi, objął mnie w pasie i zbliżył lekko do siebie. Dziwnie się czułam, idąc tak sobie przytulona do niego, ci wszyscy ludzie, ci gapie, byli nie do zniesienia. Wszędzie było pełno facetów otoczonych młodymi kobietami w miniówkach. Pan Bruce popchnął mnie lekko w stronę windy. Jak na vipów przystało, szliśmy po czerwonym dywanie a paparazzi co ułamek sekundy latali z tymi fleszami i strzelali fotki. Jak na Starka przystało z małego przyjęcia w gronie miliarderów Ameryki ,zrobił przyjęcie godne Króla Słońce. Kiedy wjechaliśmy na piętro któreś tam z kolei(zdążyłam stracić rachubę) ,moim oczom ukazali się Avengersi i Stark. Nie powiem, zaskoczyło mnie to, byłam pewna, że będzie tam wiele więcej ludzi niż na dole ,a tu taka niespodzianka. Nie byłam za bardzo szczęśliwa ,widząc w rogu sali Romanoffa, pod oknem Rogersa rozmawiającego z jakimś niższym od siebie brunetem w okularach. Nie był jakiś super umięśniony , ale wydawał się przyjazny dla otoczenia. Na kanapie siedział czarnowłosy facet koło trzydziestki w okularach. Rozmawiał z rudą kobietą w szpilkach w błękitnej sukience bez pleców, wyglądała bardziej na kelnerkę niż na uczestniczkę obrad samozwańczych bohaterów. Wszyscy oni w brukowcach i między ludźmi z pozycją byli uważani za poważnych, bohaterskich ludzi, no może prócz Starka, który jak zawsze był uśmiechnięty i wyluzowany, nie to co ja .. W tej chwili moje nogi były z waty a kąciki ust drżały. Spojrzałam na mojego towarzysza, jego twarz, jak zawsze, nie wyrażała żadnych emocji.
-Witaj Burce, Panno Ray. Tony gdy tylko zobaczył naszą dwójkę wychodzącą z windy, od razu żywym krokiem ruszył w naszą stronę. Poczułam, że jest mi słabo. Stark uścisnął rękę Wayne’owi ,po czym pocałował mnie w paliczki.- Tędy. Zrobił ruch ręką w stronę okrągłego stołu ,stojącego w lewej części pomieszczenia. Był zastawiony po brzegi ,ale stało na nim tylko 10 talerzy ze złotymi zdobieniami, sztućce były równo położone co do milimetra. Pieczony kurczak, wino, różnego rodzaju sałatki, chleb, ryby, wszystko było idealne. Stark przysunął mi krzesło i obdarował mnie swoim charakterystycznym uśmieszkiem ,ukazując śnieżnobiałe zęby. Po lewej stronie usiadł Pan Wayne, zaraz obok niego Stark, ta ruda kobieta w niebieskiej sukience, czarnowłosy mężczyzna, Brunet w okularach, Romanoff, oczywiście nasz szanowny kapitan i na całe boże nieszczęście- ja. Stark uśmiechał się do kobiety co jakiś czas i pocałował ją w policzek. Jeśli dobrze myślę to ta słynna Virginia Potts pracująca u Starka to jego nowa laska. Założę się, że gdy tylko Właściciel Stark Industries zerwie z nią (co zapewne nastąpi niebawem), ona odejdzie a ten burak zostanie sam ze sobą. Na początek postanowiłam zabrać się za część pstrąga, jak na mnie przystało, wzięłam sobie ogon i kawałek chleba, kątem kątem oka spojrzałam po gościach oni woleli mięsne potrawy, tylko wiśniowa żmija postanowiła zadowolić się sałatką z krabów. Gdy na nią patrzyłam, czułam tylko i wyłącznie, nienawiść oraz obrzydzenie. Starałam się chociaż udawać, że mi się tu podoba ,ale w jej towarzystwie było to prawie niemożliwe.
-Także Panna Ray zajmuje w mojej firmie bardzo ważne miejsce. Jej wynalazki są świetne, jest bardzo pomysłowa i siedzi w swojej grocie dłużej niż powinna, nieprawdaż Marni?- Potrząsnęłam lekko głową ,otrząsając się ze znudzenia. Te ich sprawy biznesowe zupełnie mnie nie interesowały, ja tu przyszłam z nim tylko dla towarzystwa.
-Tak, tak oczywiście, panie Wayne, chociaż mam wrażenie, że czasem mnie pan przeceni. Starałam się mówić tak, jakbym przed chwilą słuchała, o czym rozmawiają ,ale szczerze mówiąc, byłam wytrącona z sytuacji. -Przepraszam ,muszę się przewietrzyć. Wstałam z miejsca i poszłam w stronę balkonu. Usłyszałam, że ktoś też odsuwał krzesło, modliłam się, żeby to nie była Natasza. a jednak. Kiedy zniknęłyśmy za drzwiami, Natasza przygwoździła mnie do ściany, unosząc lekko do góry. W jej oczach przeskakiwały wściekłe ogniki, była wściekła, ale i wystraszona. Trudno powiedzieć, co w tym momencie siedziało jej w głowie ,ale widać było, że była w szoku, jedyne co wykrztusiła, to:
-Jak . . . przecież ty . . ..
-Byłam martwa? A no wiesz ,taki mały powrót zza światów. Boisz się duchów Nataszo? Uśmiechnęłam się przebiegle i wyszczerzyłam białe zęby. Bała się i to strasznie, dosłownie jakby zobaczyła ducha .„ No cóż , ja też bym się przestraszyła po zostawieniu kogoś na śmierć i widząc go 9 lat później całego, zdrowego i przede wszystkim żywego.” Zaśmiałam się, spoglądając na nią z pogardą.
-Ty byłaś martwa! Widziałam jak . .
-Umieram? Jak belka upada na mnie i nie mogę się spod niej wydostać, bezskutecznie, a ktoś kto miał szansę mnie uratować, a uciekł jak tchórz? Albo umierasz jako bohater albo żyjesz i stajesz się przestępcą ,ty widać wciąż wolisz kłamać i robić wszystkich w konia. Wyplułam jej to wszystko, co w tej chwili miałam na sercu, to wszystko co miałam jej ochotę powiedzieć po tych 9 latach. Zamarła ,nie mogła wydać z siebie nawet dźwięku. Miałam ochotę w tym momencie powiedzieć jeszcze coś w stylu: -I co Tasha, boli, nie? Gdy wszystkie twoje kłamstwa obnażone . . .
-Zamknij się gówniarzu.Opuściła mnie na dół, ale wciąż mocno przyciskała do ściany. Jej oczy zrobiły się szklane jak u porcelanowej lalki. Było jej wstyd, złość, nienawiść i prawie że łzy mieszały się w niej, ja to czułam, czułam to w moich sinych nadgarstkach, bo czym dłużej patrzała w moje oczy o kolorze metalu, tym mocniej ściskała moje ręce.
-Hej co tu się dzieje? Zza drzwi wyłonił się Szanowny Pan Kapitan. Natasza pchnęła mnie mocniej na ścianę i wybiegła niezadowolona. Pomasowałam lekko nadgarstki ,po czym szybko schowałam je za bolerkiem ,aby przypadkiem Steve nie widział pasów od ataków Nataszy. Podeszłam do barierki i opatuliłam się nim jeszcze bardziej. Tak,tak wiem nie powinnam go tak ciągnąć, bo się rozciągnie i będzie do wyrzucenia. Dziwnie się czułam ,gdy Rogers zrobił wjazd w nasze małe porachunki, miałam w planach jeszcze połamać jej wszystkie kości i poderżnąć gardło. Podszedł do mnie i patrząc przed siebie ,mruknął:
-Babska sprzeczka?-„A żebyś wiedział”- pomyślałam, patrząc na niego kątem oka. On też wydawał się lekko podenerwowany.-Nie chcesz, to nie mów ,nie będę . .
~*~Steve~*~
Uciąłem w połowie zdania. Nerwowo ściskała swoje bolerko jakby bojąc się, że zaraz ktoś je jej zabierze. To nie była zwykła sprzeczka, normalnie nikt nie umie wyprowadzić Nataszy z równowagi, a tu niecałe 5 minut a ta już wybiegła jak rozjuszony dzik. Za to Marni skuliła się i i nawet nie raczyła na mnie spojrzeć. Obie były w dość dziwnej sytuacji, Natasza w czarnej sukience do kolan, trzymająca małą pannę Ray nad ziemią w niebieskiej sukience z czarnym pasem. Chciałem coś jej powiedzieć, dowiedzieć się o co chodzi, jednak na balkon wkroczył Clint i moje plany niczym mgła się rozwiały.
-Hej ,impreza jest w środku, a nie w tym zimnie. Barton zachęcająco machnął ręką w naszą stronę, uśmiechając się w międzyczasie znad okularów, przyglądał się uważnie przechodzącej obok niego brunetce a szczególnie jej pośladkom i pokaźnemu dekoltowi. Skarciłem go wzrokiem a on od razu spojrzał w stronę Starka dyskutującego o czymś zawzięcie z Wayne’m. Marni zwinnie przemknęła między meblami i z powrotem zasiedliśmy do stołu. Obserwowałem ,jak z Nataszą posyłają sobie groźnie spojrzenia, jak w nich kipi złość ,jedna drugą chciałaby rozszarpać ,tylko nie wiem, dlaczego. Co było między tymi dwoma kobietami ,żeby aż tak się szarpać? Natasza trzymała Marni przy ścianie i miała ochotę ją udusić własnoręcznie. Po zjedzeniu kolacji podszedłem do Tashy i szturchnąłem ją w ramię na znak ,aby poszła za mną. Udaliśmy się do kuchni, aby pogadać. Usiadła sobie na blacie kuchennym i założyła nogę i spojrzała na mnie z lekkim wyrzutem. Nie wierzyłem, że spokojna Panna Ray mogła by na tyle sprowokować jedną z największych zabijak na świecie, aby ta chciała zrobić jej krzywdę. Zanim jednak zdążyłem coś powiedzieć, Natasza burknęła:
-To nie moja wina, ona zaczęła. Jej odpowiedź można by porównać do odpowiedzi trzylatki, która z wielce obrażoną miną trzyma misia i krzyczy. Tyle że wiśnowłosa zrobiła to w o wiele lepszym stylu ,jej stylu. Obserwowałem, jak nerwowo uderza palcami i przygryza wargę, odwracając ode mnie wzrok, kłamała ewidentnie, albo i nie. Po niej poznać czy kłamie, czy nie można by pozostawić samemu Batmanowi-mścicielowi w masce z Gotham City i tak by sobie nie poradził.
-Bronisz się jak małe dziecko ,Romanoff. Czym ta biedna, mała dziewczyna ci zawiniła? Ona była się tylko przewietrzyć, a ty od razu za nią i atak frontalny, tak nie można . Zrobiła się czerwona i zaczęła zgrzytać zębami. Kiedy zacząłem określać Marni jako grzeczną dziewczynę od Wayne’a ,Romanoff nie wytrzymała i trzepnęła pięścią z całej siły w blat ,aż zrobiła w nim lekkie wgniecenie, Tony’emu to się raczej nie spodoba ,a tym bardziej Peper.
-Ta grzeczna i miła dziewczyna to wcielony diabeł ,Steve, musisz na nią uważać-Co? O co jej chodzi? Marni diabłem? To mało prawdopodobne. Przecież ona nawet by muchy nie skrzywdziła, no nie trochę przegiąłem po tym pokazie ,kiedy ją spotkałem ,gdy wracałem do domu. Wtedy ,jak dała popalić tym menelom , była rzeczywiście niesamowita ,czyżby Tasha miała rację
-Steve, niosą desery może . . . . miał . . .. byś . . . . ochotę . . Do pomieszczenia weszła moja sąsiadka. Wiśnowłosa natychmiast zeszła z blatu dość mocno trącając brunetkę ramieniem. Spojrzenia kobiet się spotkały, metalowe oczy Ray przybrały zimny wyraz a zielone oczy Tashy zmrużyły się i zapłonęły w nich dwa ognie.-O co tej kobiecie chodzi?! Marni opadła na czarną skórzaną kanapę obok mnie i westchnęła głośno.
-Mógłbym cię spytać o to samo. Dopiero teraz zauważyłem, że jej spokój ducha i kamienna twarz wyparowały wraz z pojawieniem się naszej tzw. klasowej zabijaki. O co chodziło, że mam na nią uważać? Co takiego Marni zrobiła Nataszy, że aż tak się nienawidzą?
-Niech zgadnę kapitanie, nie odpuścisz dopóki ci nie powiem, prawda? Pokręciłem przecząco głową , z natury nie byłem ciekawskim człowiekiem ,ale ta sprawa naprawdę śmierdziała, czy Marni mogła się okazać kim innym, niż jest? Natasza ma źle poukładane w głowie i lubi rozdrapywać rany z przedszkola. Nie potrafi się pogodzić z tym, że niegdyś ja należałam do szkolnej elity a ona byłą zwykłą szarą myszką, która przykleiła się do mnie jak rzep do psiego ogona. Nie potrafi się pogodzić do dziś z tym. Tak to jest ,jak nie ma się życia towarzyskiego. Zakończyła głośnym klaśnięciem w dłonie swój krótki aczkolwiek ważny dla mnie monolog. Natasza? Zazdrościć Ray? Myślałem, że jest na odwrót ,że to Romanoff jest pewna siebie i rządzi wszystkimi dookoła.
-Interesujące-mruknąłem patrząc ,jak brunetka kręci młynki.
-Wiesz ten obiad . . . to moja wina. Miałam kiepski dzień i po prostu jakoś tak, po prostu. Nie sądziłem, że poruszy ten temat, był , no cóż . . . krępujący, ale w końcu musieliśmy o tym pogadać
-Nic nie mów. Twój dziadek mówił, że się źle czujesz, wiesz, jeśli będziesz chciała kiedykolwiek napić kawy albo pogadać, to możesz . . .-Trochę się bałem powtórki z poprzedniego razu ale jeśli chciałem się czego o niej dowiedzieć, to musiałem się do niej zbliżyć. Z salonu dobiegły głosy pożegnalne Wayne’a i Stark’a - impreza dobiegała końca.
-Czyli muszę już spadać, a szkoda, fajnie się zapowiadał, ech ten Bruce. A co do tej twojej propozycji, to . . . . z wielką chęcią-uśmiechnęła się szeroko i pomaszerowała za swoim szefem do windy. Tony cmoknął ją w policzek a Wayne’owi podał dłoń. Kiedy prezes firmy „Wayne Enterprises” i szefowa jednego z jego działów „Nauki Stosowane”, zniknęli za metalowymi drzwiami ,mruknąłem do wciąż uśmiechającego się sztucznie Tony’ego:
-Jak tam interesy?
-Pieprzony farciarski sierota!







piątek, 14 listopada 2014

V Cisza Przed Burzą

No siemanko dziś tak na szybkiego bo do kina jadę. Widzicie jaka jestem miła hahaha.Jadę na "Dzień dobry kocham cię" omg o ile zakładamy się że przysnę XDD pozdrawiam
Miłego czytania i komentowania! ;)




*Marni*


Czwartek ,jak zwykle dzień ,coraz bardziej bliski weekendowi. Kiedyś to mogłam się jeszcze cieszyć, ponieważ cały weekend podczas szkolnych lat był wolny a teraz tylko niedziela była wolnym dniem od pracy i większości zmartwień. Zauważyłam, że dział „Nauki Stosowane” w Wayne Enterprises był jedynym niesprzątanym działem. Panu Wayne’owi chyba naprawdę zależało, żeby nikt tu nie zaglądał, jak on to ujął: „Formalnie tego działu nie ma”. Wszystko wraz z tym cholernym kurzem zostało okryte tajemnicą. Wszystkie plany, konstrukcje i najważniejsze rzeczy były ukryte w moim biurku i jedyną osobą, która miała do niego dostęp to ja i pan Fox. Często zdarzało mi się kichać z powodu pyłku, którego granica była jakieś 5 m od mojego kąta. Przewracałam między palcami ołówek ,wyczekując czegoś, pies wie, czego. Moja praca tutaj polegała zwykle na siedzeniu i w międzyczasie wynalezienie czegoś przydatnego i użytecznego. Byłam też członkinią rady Wayne Enterprises i raz w ciągu miesiąca spotykaliśmy się w Wielkiej Sali, aby podejmować najważniejsze decyzje dotyczące firmy. Rada składała się z 24 członków i pomimo mojego tak młodego wieku pozwolono mi zasiąść na miejsce pana Fox’a, który odchodził na emeryturę. Ostatnio dostałam pocztówkę z Wenecji, staruszek świetnie się bawi na zasłużonym urlopie. Należy mu się, podobno pracował tu jeszcze za czasów ojca pana Bruce’a, Thomasa Wayne'a, założyciela Wayne Enterprises,konstruktor pociągu najtańszej komunikacji w Gotham. Podobno został zbudowany, aby zjednoczyć mieszkańców tych biedniejszych i bogatszych. Kiedyś Pan Fox opowiadał mi, że Rodziców pana Wayne'a zabił człowiek, któremu próbowali pomóc, biedak z bronią. Żałosne zginąć z ręki jednego z ludzi, któremu próbowało się pomóc, śmierć niegodna takich ludzi jak oni. Zrobili tak wiele dla tego zepsutego miasta, tak wiele poświęcił czasu i pieniędzy, jak on mógł chcieć się tam wychowywać? Wracać tam? Ja po śmierci mojej rodziny nie mogłabym powrotem wrócić do Rosji, nigdy, za dużo złych wspomnień, za dużo cierpień i złości. No cóż, ale on ma tam po co wracać, ta cała Rachel Dawns. Na jego miejscu bym się martwiła, ponieważ coraz częściej widać ją z tym nowym prokuratorem okręgowym Harvey’em Dent’em, jest równie wyszczekany jak i przystojny. Ha! Wielki Pan Wayne ma konkurencję. Usłyszałam dźwięk otwieranej windy, niezbyt zainteresowana kątem oka spojrzałam, kto z niej wychodzi ,byłam pewna, że to Ben Winslow z księgowości albo Becky Anderson z Rady lub ta głupia blondynka, sekretarka z góry. Gdy wpadała tutaj, świergotała niczym napity wróbel, rozsiewając swoim słodkim wyglądem i głosem tęczę i brokat oraz radość. Zawsze, gdy ją widzę ,mam ochotę puścić pawia. Zamiast pałającej miłością do całego świata hipiski z windy ,wysiadł mój szef we własnej osobie. Szybkim ruchem odłożyłam ołówek, zdjęłam nogi z biurka i otrzepałam się z kurzu.


-Dzień dobry ,Panno Ray, widzę humorek dopisuje i ze zdrowiem lepiej-Pan Wayne podszedł do mnie i ucałował w dłoń. Uśmiechnął się i wziął ode mnie teczkę w kolorze piasku. Były tam projekty z podpisem pana Fox’a i relacje z wczorajszej rady. Swoją drogą Właściciel Firmy- wypadałoby, żeby nie przysypiał na ważnych zebraniach, tak jest przez ostatnie kilka miesięcy, rada w radę, spotkanie w spotkanie, szef spadł jak zabity.


-Witam pana, panie Wayne, co pana tu dziś sprowadza ,nie wspominał pan, że wpadnie dziś do biura. Także odwzajemniłam uśmiech i usiadłam na obrotowym skórzanym, lekkim krześle. Miało wysokie oparcie, więc i popołudniowe drzemki były na nim przyjemne.


-Ile razy prosiłem, mów mi Bruce. Mam małą sprawę. Położył na biurku trzy pudełeczka. Jedno było średniej wielkości, czarne z napisem Sephora i dwa mniejsze z takim samym napisem. Spojrzał na mnie i złapał mnie za rękę. Czułam, że kroi się coś nie tak. Pan Wayne miał to do siebie, że gdy z kimś rozmawiał ,patrzył mu w oczy i nigdy nie odrywał wzroku.


-O, co chodzi? Czy to coś ważnego? Zazwyczaj, gdy pan ze mną rozmawia nie trzyma mnie pan za rękę i nie przynosi pan pudełek z biżuterią. Najpierw mówiłam lekko ściszonym głosem, jednak potem starałam się zgrywać bardziej znudzoną i odważniejszą.


-Potrzebuję partnerki na dzisiejszy bankiet dobroczynny u Starka, jak na niego przystało, kiedy ja zaprosiłem go na kawę i ciastko on musi mnie zaprosić na szwedzki stół. Cały Tony, kolorowa napuszona papużka, no cóż ,ja tez nie jestem szczęśliwy z tego powodu, jednak wypada się tam pojawić. Myślę, że te drobiazgi się pani spodobają-powiedział i oparł się o biurko i pochłonął kokosowe ciastko leżące nieopodal.


-A co z Panną Dawns?. W porę ugryzłam się w język. Byłam bardzo zaskoczona tą propozycją. Równie dobrze mógłby wziąć tę swoją laleczkę na ten wyniosły bankiet u tego błazna, a tu :„Panno Ray czy zechce pani wpaść do Napuszonego pawia na rzyganie i Nachlanie w cztery tzw. odbyty”. Pan Wayne nawet na mnie nie spojrzał.-Oczywiście...-mruknęłam cicho i spuściłam wzrok ,bałam się na niego spojrzeć.


-Moja droga przyjaciółka ma ważniejsze rzeczy do roboty niż szwędanie się po bankietach u bogatych miliarderów. Czarnowłosy westchnął i podsunął mi pudełka. -Te małe drobiazgi powinny ci się przydać, zatrzymaj je. Do twarzy ci w perłach-uśmiechnął się i pocałował w policzek na pożegnanie. -Widzimy się wieczorem. Wszedł do windy, poprawił krawat i drzwi się za nim zamknęły.


~*~Steve~*~


-No kapitanku ,dziś ten pawian z Gotham dostanie po twarzy... Tak, twarzy. Tony poklepał mnie po ramieniu i zakaszlał ,mówiąc coś między tym artystycznymi kaszlnięciami. Doskonale wiedziałem, że ma na myśli coś bardziej zboczonego i w jego stylu zapewne chciał powiedzieć po „Genitaliach”..


-Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebym szedł tam z tobą. Będzie tam dużo ludzi, swoją drogą, po co ci tam ja? Odwróciłem się na krześle obrotowym i zmarszczyłem brwi. Byłem w swoim kombinezonie i zaczynało robić mi się za ciepło. Stark wyszczerzył się i usiadł na biurku z machoniu.


-To proste. Będąc ze mną, wzrośnie swoja popularność i większy dochód z tej imprezy dobroczynnej wypromuje moją formę. Wayne wypali się jak gasnąca gwiazda! Wielki Bruce Wayne, miliarder, sierota! Gasnąca gwiazda na giełdzie! Tony klasnął w dłonie uśmiechnął się. Wpisał coś w komputer i wziął kieliszki w dłonie. Jeden chciał podać mi jednak, ale wystawiłem rękę w geście :„Nie ,dziękuję”. Zdziwiony Stark zerknął na mnie i sam opróżnił zawartość obu szklanych naczyń, - Nie pijesz? Tak w ogóle ,ta szefowa działu „Nauki stosowane” to całkiem niezła laska, nie sądzisz? Dopił resztkę z kieliszka i spojrzał mnie kątem oka.


-To moja sąsiadka, ja nic nie sądzę. Westchnąłem, spoglądając na sufit. Też mu przyszedł temat na myśl, o Marni Ray zachciało mu się rozmawiać. Pewnie chciał mi przetłumaczyć ,że chce spędzić z nią upojną noc, a ja mam mu pomóc w poderwaniu mojej uroczej sąsiadki.


-No Steve, nie mów ,że ci się nie podoba. Tony szturchnął mnie łokciem i uśmiechnął się przebiegle. Puścił oczko i ponownie nalał sobie brandy. Tony miał to do siebie, że kiedyś po spędzonej nocy z kobietą ,po prostu schodził sobie do swojego warsztatu i odcinał się od wszystkiego. Nawet gdybym spędził noc z kobietą, na pewno bym jej tak nie potraktował. Wolę pozostać przy swoim, żeby poczekać na tę właściwą.


-Jak już mówiłem, ja nic nie myślę. Wstałem i wyprostowałem się .Stojąc, byłem o wiele wyższy od Starka a zawsze wydawał mi się jakiś taki bardzo wysoki. Wziąłem moją tarczę i zjechałem windą na dół po motor. Założyłem tarczę na plecy i ruszyłem do domu się przebrać. Nie bardzo lubiłem jakieś takie duże bale, to nie były moje klimaty. Wolałem małe przyjęcia we wspólnym gronie.


~*~Marni~*~


Była (chyba) 18:30.Już dawno straciłam rachubę czasu. Taki brak prekluzji z tym makijażem, że nie idzie się połapać. Najpierw wzięłam długą, odprężającą kąpiel z bąbelkami. Pomalowałam paznokcie i wymalowałam się. Kolejną godzinę zajął mi wybór sukienki. Czerwone, czarne, zielone, granatowe, białe... W końcu wybrałam niebieską z czarnym pasem. Ubrałam 10 cm szpilki. Usiadłam na blacie w łazience i spojrzałam na siebie, wyglądałam inaczej. Moja twarz była bardziej blada niż zwykle. Czyżby ze strachu czy z presji, że idę tam z szefem? Albo.... Nieeee, nie, dlatego że mój sąsiad tam będzie ,w końcu to „Kapitan Ameryka”! Wielki bohater Ameryki! Co ja się go czepiam, chłopak nic nie zrobił, jest w porządku a ja robie z niego klauna. Koleś ma przesrane, ludzie rozpoznają go na każdym kroku i znęcają się nim i nie da im autografu. Wyszłam z łazienki w pełni gotowa. Spojrzałam na tacę z ciastkami, w między czasie zrobiłam je dla dziadka, ale najwyraźniej orzechy nie przypadły mu do gustu. Wsypałam je do pustego pudełka i zapukałam pod drzwi 7a.Delikatnie pchnęłam drzwi i rzuciłam nieme „Halo?”.Słyszałam z poprzedniego pokoju ciche szmery i mamrotanie. Mieszkanie Steve’a była urządzone w dość starym stylu. Radio z epoki dinozaurów, meble, ogólnie wszystko tu wyglądało jak u mojej babci ze strony mamy. Szłam, a zdenerwowany głos był coraz bliżej, kiedy wyjrzałam zza szafy, zobaczyłam jak blondyn zaciekle walczy z białą koszulą. Przyłożyłam rękę do twarzy i zaczęłam chichotać


-Jest tu, kto? Ciało Rogersa zamarło a mamrotanie ustało. Ten widok był tak zabawny, że nie mogłam się powstrzymać od głośniejszego śmiechu- .Marni?!-Zszokowany Steve wychylił głowę z poplątanej koszuli.


-Czekaj, pomogę ci. Odłożyłam ciastka na bok i z uśmiechem na twarzy pociągnęłam za dolny skrawek białego materiału a on dopasował się do jego ciała. Sięgnęłam szybkim ruchem po krawat i zawiązałam go zwinnie. Zawsze przed spotkaniami wiązałam krawat Harremu. Poprawiłam jeszcze kołnierz i klepnęłam lekko w ramię.


-Dziękuje. -Spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Podałam mu uchylone pudełko. Jego wzrok przeszył mnie od góry do dołu. Nawet nie zauważyłam, jak na mojej twarzy pojawił się blady uśmiech.


-Mam nadzieję, że ci zasmakują, dziadek nie gustuje w orzechach a upiekłam je dziś po południu, więc...-Dukałam słowa po słowach. Dziwnie się czułam, mając na sobie jego wzrok. Położył mi rękę na ramieniu i szepnął:


-Na pewno mi smakują, jak to poprzednie ciasto, które przyniósł twój dziadek, to z truskawkami swoją drogą masz do tego talent. Pięknie wyglądasz, czyżbyś też wybierała się na przyjęcie do Starka? Czułam ,jak robię się czerwona jak burak. Już dawno tego nie słyszałam. On zawsze taki był, sama już nie wiedziałam, co mam o nim myśleć. Dziwnie się przy nim czułam, taka doceniana i w centrum uwagi. Nienawidzę być w centrum uwagi.


-Dziękuję, mam głupie pytanie.... Czy ty mówisz serio?- Zaśmiałam się i w końcu po długich próbach spojrzałam w jego błękitne oczy. Uśmiechał się do mnie, a w jego oczach błysnęły radosne iskierki.


-Tak ,jak najbardziej. Ja nigdy nie kłamię. Nagle drzwi pokoju się uchyliły a do pokoju weszła kobieta z wiśniowymi włosami do ramion. Zamurowało mnie, nie... To nie możliwe, to nie może być...-O, Natasza, już jesteś. Poznaj moją uroczą sąsiadkę Marni Ray, Marni, poznaj Nataszę Romanoff, pracujemy razem. Bez słowa podałyśmy sobie ręce i nie spuszczałyśmy z siebie wzroku. Nie wiedziałam, jak ona się tu znalazła. Ta wstrętna, bezduszna żmija. Czyżby się nawróciła i zmieniła fach? Czy tylko mi się wydawało?


-Muszę iść ,Pan Wayne zaraz będzie-rzuciłam krótko ,wciąż patrząc na Nataszę. Zamknęłam za sobą drzwi a moje źrenice rozszerzyły się do granic możliwości.”Nie ,ona może wszystko zepsuć”. Znajdą mnie, a co gorsza zabiją, może mnie wydać! Spokojnie Aarone, spokojnie oddychaj, może cię nie poznała, może nie wie, kim jesteś. Kogo ja oszukuję, ona jest za profesjonalna ,żeby mnie nie poznać. Mówiąc krótko, mam przesrane. Z moich rozmyślań wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Wayne wyglądał dystyngowanie i przystojnie w tym garniturze. Podał do bukiet białych róż i obdarował promiennym uśmiechem.


-To jak ,Panno Ray, idziemy pośmiać się z tego cyrku?





poniedziałek, 3 listopada 2014

VI Czuły Punkt

Witam was w już w czwartym rozdziale tej historii wiem wiem akcja strasznie wolno się toczy ale co ja poradzę mam od razu zrobić hop siup i wesoło wszystkim? nie nie trochę sobie jeszcze poczekacie ale mówi się trudno. Rozdział osobiście uważam za udany więc i myślę ze podzielicie mój entuzjazm ^^ mam nowy Internet i komputer tak że i mi jest wesoło i myślę że wam będzie też nie przedłużając zapraszam do czytania Aha jako że dzisiejszy rozdział uznaję za udany jeden z nielicznych) Dedyk ląduje Dla ACHEZY "Słuchaj dzięki wielkie twój ostatni rozdział zainspirował mnie do zmiany w życiu Aarony,dzieki"





~*~Steve~*~



Była niedziela, jedyny dzień w którym to zabiegane miasto pełne przestępców, może choć na chwilę odetchnąć od zgiełku dnia powszedniego. Usiadłem na fotelu i włączyłem telewizję, nie było tam nic ciekawego,no może prócz tej kobiety, która grała z foką w siatkówkę. Nie chciałem siedzieć cały dzień w domu i snuć się po nim. Wyszedłem się przewietrzyć. Wziąłem motor i pojechałem do swojej ulubionej knajpki na obrzeżach miasta. Rzadko kiedy ktoś tam wpada ,więc można coś zjeść i napić się bez obaw że ktoś zechce zakłócić ten święty spokój. Zjadłem coś i popiłem czarną kawą. Była 13:46,miałem do obiadu jeszcze trochę czasu, więc postanowiłem się przejść. Obok była kwiaciarnia, pracowała tam miła Kobieta i jej córka. Starsza-Ruda, krótkowłosa. Muszę obalić mit, że rude kobiety są wredne, nie, to tylko stereotyp. Młodsza- łudząco podobna do swojej matki. Przechodząc obok i rzucając krótkie ;dzień dobry, pani Arwens ,wpatrzyłem się w brunetkę ,która przede mną niosła bukiet białych róż. Przyśpieszyłem kroku, bardzo mi kogoś przypominała. Miała na sobie czarną zwiewną sukienkę przepasaną pasem i wysokie, czarne szpilki. Jej włosy o kolorze dojrzałych kasztanów falowały z każdym krokiem, szła dość szybko. Widziałem ,jak idzie w stronę cmentarza, otworzyła furtkę i udała się w stronę wzgórza na samym końcu. Przemykała zwinnie między grobami ,widząc swój cel jasno i przejrzyście. Zatrzymała się dopiero przy dużym, bogato zdobionym grobie z czarną tablicą i złotymi napisami. Usiadłem dwa groby dalej na ławce przy „Ericu Morrison”. Dziewczyna przysiadła się na ławce i uśmiechała się lekko. Ułożyła róże na grobie a po jej policzkach popłynęły dwie wielkie, słone łzy. Przejechała palcami po marmurze i spojrzała w bok. Dopiero teraz w tej smutnej twarzyczce rozpoznałem Marni Ray, moją sąsiadkę z mieszkania 7c.C o na tu robiła? I czyj to był grób? Jej matki ,ojca, babci? Zbliżyłem się cicho. Na grobie było napisane: „Harold Norman Osbourne, ukochany mąż i syn”. Widziałem ,jak skrycie płacze. Wpatrywała się cały czas w chodnik. Podszedłem do niej po cichu i szepnąłem: „Przykro mi”. Wrzasnęła przeraźliwie i natychmiast się odwróciła. Cofnęła się krok. Wyglądała jednocześnie na przerażoną i zaskoczoną.

-Co ty tutaj robisz-?! Śledzisz mnie?!-Otarła łzy i usiadła z powrotem na ławkę. Jej głos był załamany. Przesunęła się i poklepała miejsce obok siebie. Według jej woli przysiadłem się.

-To twój przyjaciel?- Chciała coś powiedzieć, ale się zawahała. Zamknęła pomalowane usta i ponownie zapadła niezręczna cisza-Nie chcesz, to nie mów-bąknąłem patrząc na nią a ukosa.

-Bliski przyjaciel bardzo bliski . . . . przyjaciel-wydusiła w końcu z siebie. Pociągnęła nosem i spojrzała na mnie swoimi wielkimi napuchniętymi, srebrnymi ślepiami. Podałem jej chusteczkę.

-Chodźmy, nie ma sensu siedzieć tu cały czas-westchnęła cicho.

-Jeśli mogę coś dla ciebie zrobić . . .-Przytuliła się do mnie i objęła. Odwzajemniłem ten miły uścisk i pogłaskałem ją po głowie. Czułem jak ,wbija paznokcie w moje ramię i próbuje coś powiedzieć, coś co brzmiało jak :„To mój mąż”. Moje ramię zrobiło się mokre od jej łez, czułem, jak cierpi a znosi to o wiele gorzej.-Wszystko jest w porządku-mruknąłem.

-Przepraszam, chwila słabości. Czasami po prostu tak mam i się rozklejam a szczególnie, że dzisiaj jest trzecia rocznica śmierci i i i . . . . nieważne-Pociągnęła nosem i puściła mnie. Szybko wysmarkała nos i rzuciła:- -Muszę iść. Cześć. Wiatr rozwiał jej włosy i parę suchych liści przewiał na drugą stronę. Opatuliła się swetrem ,jednak wciąż miałem wrażenie, że jest jej zimno.

-Czekaj!- krzyknąłem i dogoniłem ją bez problemów. Nie zwróciła na mnie większej uwagi, tylko rzuciła mi spojrzenie typu: „Co chcesz, nie widzisz, że nie mam nastroju?”.-Może chciałbyś pójść ze mną na obiad, niedaleko jest fajna knajpka. Powinnaś coś zjeść, słabo wyglądasz. Przykryłem ją moją kurtką, a ona spojrzała na mnie zaskoczona. Nasunęła ją bardziej na siebie a na jej twarzy pojawił się blady rumieniec.

-Dziękuję, myślę ,że chwila mnie nie zbawi. Uśmiechnęła się lekko i ruszyliśmy oboje w stronę ,można by to nazwać- restauracji.



~*~Aarone~*~
Nieraz ćwiczyłam już ten sztuczny uśmieszek. Prawda jest taka, że od śmierci Harrego żaden z moich uśmiechów nie był szczery, nigdy. Ból, jaki mi to sprawiało, by ł gorszy niż jakakolwiek rana. Życie ze świadomością, że jedyna osoba dla której miało się po co żyć, odeszła na zawsze, nie ma jej, zniknęła,to było straszne. W pracy, w domu, w życiu towarzyskim ,jakiego nie miałam, wszędzie trzeba było się uśmiechać. Nieliczni tak naprawdę wiedzieli ,że byłam mężatką, to było jeszcze pod moim prawdziwym nazwiskiem Anastas, po śmierci męża wróciłam do swojego prawdziwego nazwiska. Chciałam, żeby jak najmniej rzeczy mi o nim przypominało ,ale jednocześnie żeby wszystko wkół mnie było takie jak dawniej. Tak naprawdę nic już nie było i nie będzie takie, jak dawniej, już nie. Weszliśmy do niedużej restauracji, było tak może z pięć stolików, bar i szafa grająca, domyślałam się czemu Steve’owi to miejsce przypadło do gustu, stary wystrój i spokój - to dwie rzeczy, które lubił, bynajmniej tak mi się zdawało. Usiadłam koło okna i zaczęłam wpatrywać się w menu, które kreatywnością nie grzeszyło. „Dania obiadowe:Zupa grzybowa,pomidorowa,ogórkowa,rosół,barszcz,golonka,piersi z kurczaka i wiele innych rzeczy, między innymi ryba z frytkami.

-Co bierzesz?- Z moich rozmyślań nad moim bezdennym życiem i dupnym menu wyrwał mnie mój towarzysz. Kiedyś, gdy chodziłam z Harrym na takie imprezy, to przysuwał mi krzesło i prawie za każdym razem pytał: „Co moja królewna zje dzisiaj?”. Poczułam ,jak łezki zbierają mi się do oczu, jednak szybko ukryłam się za menu i szepnęłam niepewnie:

-Mogą być frytki i piersi z kurczaka. Było to jedno z tańszych dań tutaj. Niepewnie wyjrzałam zza karty, jakby dalej coś poza tym szukając czegoś jeszcze. Wiedziałam, że powinno mnie tu nie być, że powinnam teraz siedzieć w kącie i ryczeć jak co roku. Pomimo dzisiejszej niespodzianki o treści: „Cholerny obiad z cholernie przystojnym sąsiadem”, nie miałam nastroju, wszystko mi było obojętne a co gorsza nawet nie byłam przytomna, jak zawsze zresztą.

-Wszystko w porządku? Poczułam, jak ktoś odchyla skórzaną książeczkę od mojej twarzy i coś mówi. Lekko wystraszona cofnęłam się i spojrzałam na twarz rozbawionego moim spiętym zachowaniem blondyna. Jestem ciekawa ,czy on tez kiedykolwiek się martwi, jak widać- nie.

-Tak, tylko jestem trochę . . .- „Spięta” -szepnęłam w myślach. Ledwo kleiłam słowa i układałam logiczne zdania. Byłam tak zajęta sobą, że zapomniałam ,gdzie jestem i z kim tu jestem. Wciąż miałam na swoich ramionach jego kurtkę, która przyjemnie grzała moje plecy. Niebo z czystego, zaczęło się powoli chmurzyć. Najwidoczniej niebo płacze razem ze mną.

-Spięta?- zaśmiał się i przysunął mi moją porcję. Poczułam, jak robię się cała czerwona ze wstydu. On był dla mnie taki miły ,a ja nawet się nie odzywałam. Kiedy on ze smakiem jadł swoją porcję, ja tylko przewracałam mięso z nadzieją ,że samo zniknie. Włożyłam do ust kawałek i spojrzałam za okno słońce -już dawno straciło dostęp do ziemi i tylko gdzieniegdzie przebijały się lekkie promienie.

-Jesteś dla mnie za miły- stwierdziłam, popijając wszystko wodą. Wziął kawałek do ust i o mało się nim nie udławił ,patrząc na moją poważną minę. Zaśmiał się lekko i spojrzał na mnie. Jego logika była za trudna nawet jak dla mnie. Niby taka otwarta z niego książka, a tu proszę. Widząc moje mrożące spojrzenie , natychmiast się ogarnął.

-Dlaczego? Ja po prostu taki jestem, nie umiem być inny. Uśmiechnął się lekko i pochłonął kolejny kawałek kotleta. Wywróciłam oczami i zjadłam kolejny kawałek obiadu. Miałam wrażenie, że zaraz komuś coś zrobię albo rozbeczę się ze złości. Płacz nigdy nie był w moim stylu. Ale jak na złość wszystko przypomina mi o NIM. Wstałam i oddałam Rogers’owi jego kurtkę. On natychmiast wstał zaraz za mną. -Powiedziałem coś nie tak? Marni czekaj!

-Nie, po prostu jestem już spóźniona i muszę iść-Rzuciłam i ruszyłam w stronę parkingu 300 m dalej. Chodzenie pod górę w szpilkach to katorga. Byłam wściekła i zdezorientowana. Chciał dobrze, a ja znów coś sknociłam. Jestem idiotką. On nie jest złym człowiekiem ,tylko ja, wliczając w to moje całe życie. Nawet nie zauważyłam, jak oparłam czoło o środek kierownicy a ona zaczęła trąbić. „Jezu”-warknęłam sama do siebie i pojechałam do domu. Otworzyłam szybko drzwi i trzasnęłam nimi donośnie. Dziadek, siedzący w Salonie i czytający gazetą „New York Times”, aż podskoczył z wrażenia.

-Coś się stało? Podniósł się i podszedł w moją stronę. W tych szpilkach wyglądałam na o wiele wyższą niż w rzeczywistości.

-Nie -odrzekłam sucho i poszłam do siebie. Zdjęłam te głupawe buty i usiadłam na łóżku. Owinęłam się kocem i wtuliłam twarz w poduszkę, teraz w końcu mogłam się nad sobą poużalać. Czułam,jak łzy płyną mi strumieniami a policzki robią się gorące od ich nadmiaru. Skuliłam się i starałam uspokoić bez skutku. Leki to była ostateczność, nie chciałam ich brać, obiecałam sobie, że dam radę ,że będę silna, ale pomimo wszystko to nic nie dawało, było gorzej.”-Harry, Harry ,Harry . . . dlaczego? Dlaczego musiałeś go ratować! W końcu był pieprzonym Spiderman’em, poradziłby sobie. Byłeś dla tej głupiej dwójki tylko kozłem ofiarnym ,niczym poza tym. Po twoim pogrzebie nie przyszli nawet spytać, jak się czuję. DLACZEGO?!! Uderzyłam pięścią w ścianę i jęknęłam. „Jestem żałosna” -myślałam, po czym opatuliłam się nim jeszcze bardziej i oparłam się o zimną, białą  ścianę. Nagle rozległo się pukanie do drzwi „Kto tam”- rzuciłam beznamiętnie. W drzwiach pojawił się dziadek, uśmiech znikł z jego twarzy a zamiast niego pojawiła się pewnego rodzaju niepewność. „- Nie wiem ,czy będzie chciała z tobą rozmawiać, ma jeden ze swoich gorszych dni” „---Dobrze ,proszę ją tylko ode mnie przeprosić i jej to oddać” Drugi głos był mi znajomy. -To był Steve. Drzwi frontowe trzasnęły. Po chwili w moim pokoju pojawił się dziadek.

-Steven kazał mi to oddać i przeprosić cię, nawet nie wiem,za co. Staruszek przysiadł się obok mnie i przytulił .-Dzisiaj jest trzecia rocznica ,prawda?- Jego głos był bardzo spokojny i opanowany. Od śmierci męża, tylko on był mi oparciem, nikt inny mi nie został. Pokiwałam głową i wtuliłam się w niego, wybuchając głośnym szlochem. Odłożył moją torebkę na szafkę nocną i przytulił mnie mocno. -No już, już cicho . .

-On nic nie zrobił, to moja wina . . . jak zawsze. -Kiedy już się w miarę uspokoiłam, spojrzałam na dziadka i wydusiłam to z siebie. Po kilku godzinach płaczu zgodziłam się łyknąć leki na uspokojenie. On miał rację ,czas najwyższy skończyć się oszukiwać, jestem słaba a takie użalanie się nad sobą i życie w ciągłej depresji nie miało najmniejszego sensu. Czas skończyć ze wszystkim ,co mnie dobijało przez te wszystkie lata. Będę kim chcę ,będę panterą i nikt mi tego nie zabroni. Jestem silna i podołam zadaniu.

-Steven to miły chłopak i myślę ,że warto by było mu się przyjrzeć. -Wybuchnęliśmy oboje gromkim śmiechem, patrząc na siebie. Dziadek zawsze potrafił rozbawić wszystkich wokoło, nawet jeśli atmosfera była do dupy, ten człowiek był po prostu mistrzem wyczucia, nie to co ja.

-Dziadku!- krzyknęłam lekko oburzona, pomimo to nie mogłam się na niego długo gniewać .Kochał mnie a ja jego, przez ostatnie lata on był dla mnie oparciem. Dziadek miał bardzo specyficzny charakter ,pomimo to był najlepszy na świecie. Wstał i zniknął za drzwiami. Położyłam się na łóżku, myśląc, jak mogę wynagrodzić sąsiadowi swoje debilne zachowanie. Uciekłam tak po prostu, bez żadnego wytłumaczenia a jeśli miałam wytłumaczenie ,to było idiotyczne: „Bo jestem spóźniona i muszę iść?”.Dopiero teraz zrozumiałam, jakie to było głupie. Zdecydowanie za dużo myślę. Po chwili nieobecności wszedł dziadek z dwoma kubkami gorącego kakao z piankami i bitą śmietaną, moje ulubione. Bez słowa wznieśliśmy mały toast za moje nowe postanowienia i stuknęliśmy się kubkami ,po czym popiliśmy kakao po dużym łyku.



Pozdrawiam Lupin