poniedziałek, 12 sierpnia 2019

Nie powinnam była tego kończyć wtedy bez kitu,czuje się jak najgorszy skurwiel świata.Miałam ochotę usunąć to w pizdu widząc te pokraczne stworzenia takie jak zwierciadło czy demony. Gezus man a jednak te cudaki cały mi siłę żeby wrócić na bloggera po miesiącach bólu dupy na wattpadzie. Wiem że nikt tego już nie używa a moje grono pisarzy o Lokim czy Kapitanie to dorosłe osoby mające już gromadkę dzieci czy własny dom na Hawajach.
Chyba należą wam się przeprosiny i aktualizacja rozdziałów z więźnia który jeszcze dycha z przerwami.Przez ten czas sporo się działo huh: matura,przenosiny,studia ect. i typowych dla mnie smutnych przygód.Nikt nie powiedział że mam prosto w życiu ale pożalić to się mogę w innym poście czy rozdziale.Chce tu wrócić serio, to takie moje dziecko, mój projekt który ciągnę od 2012 roku od wypuszczenia zwierciadła które zapoczątkowało wszystko.Tyle wzlotów a ile upadków....Będę wracać i będę odchodzić tak już mam do póki nie dojde do znośnej perfekcji.
Na ten moment zakańczam:

-ASGARDZKIE ZWIERCIADŁO

-SAMI TWORZYMY WŁASNE DEMONY

Na ten moment pisze z przerwami:

-Zanim Thomas pojawił się w strefie...

Na ten moment planuje:

-Puzzel(Captain America after End Game Story)/Puzzel(historia rozgrywająca się po End Game)

Na ten moment w kosmosie:

-I always Come back/ Ja zawsze wrócę
Autorskie gówno o przyjaźni i kryminale które opluje Blankę Lipińską w niecałe 365 dni(pewnie go nawet nie skończę)

Pozdrawiam ciepło żyjących,niedługo nawale to rozdziałów z więźnia i wrócę z  czymś nowym,

pozdrawiam

Wasza żywa ale wciąż martwa Rachel

poniedziałek, 23 maja 2016

XVI Mysia Dziura

~*~Steve~*~

Nie potrafiłem już zasnąć. Miałem wrażenie, że jej tam nie ma, że to wszystko to jedna wielka ściema. Przyszła tu, bo Wayne się do niej dobierał. Teraz już w pełni popierałem zdanie Tony’ego. Chciałem, żeby była bezpieczna, ale bałem się, że nie mogę jej zaufać. Ona i tak nikomu nie ufała. Nie chciałem, żeby czuła się niezręcznie, ale sam nie wiedziałem, czy bawienie się w robienie sfinksa i ciche „cześć” mi wystarczy, kiedy miałem ją tuż przed nosem. Tak blisko, a jednak tak daleko. Była jak piasek przesypujący się przez palce - co chwila ją traciłem, mimo prób utrzymania.
Obserwowałem, jak śpi. Serce wygrywało nierówny rytm. Miałem wrażenie, jakby się czegoś bała. Może niepotrzebnie ją nastraszyłem, ale te wypadki nie mogły być przypadkowe. Ktoś jej szukał, a ona nie chciała mi nic powiedzieć. Nie wiedziałem o niej wiele, ale coś do niej czułem. Widząc ją, uśmiechałem się, miałem wrażenie, jakby mój żołądek wywrócił się o 180 stopni. Być może się zakochałem i być może niepoprawnie, ale nie mogłem tego powiedzieć na głos. To uczucie nie było dobre. Oszukiwała mnie, kłamała prosto w twarz.

Teraz miałem okazję z nią rozmawiać - może jednak się przełamie i powie cokolwiek. Wiedziałem coś o niej, ale nie od niej samej, a z głupiego komputera.

Obserwowałem, jak wskazówki zegara się przesuwają. Czas jeszcze nigdy tak się nie dłużył. O piątej usłyszałem już dźwięk czajnika. Natychmiast poderwałem się z łóżka i wyjrzałem zza drzwi. Marni w szlafroku z barankiem parzyła kawę. Nuciła pod nosem coś, co brzmiało jak piosenka, której słuchałem podczas wojny. Jeśli dobrze pamiętałem, to nazywała się „Cry Me a River” autorstwa Julie London. To do niej chciałem zatańczyć po raz pierwszy z Peggy, ale Bóg nie dał mi okazji.
Cicho podszedłem do niej i dostawiłem drugi kubek.

- Jak już polewasz, to ja też poproszę.
Spojrzała na mnie kątem oka, po czym znów wbiła wzrok gdzie indziej.

- Co do pracy, jeśli chcesz, załatwię ci coś u Starka. Tam będziesz bezpieczna. Mogę cię zawozić i przywozić, a o Hectora się nie martw, znam świetną opiekunkę. Znajomą...

- Steve, rozumiem twoje dobre chęci, ale jest coś, czego nienawidzę. Ochrona. Ludzie myślą, że skoro jestem dziewczyną, to sobie nie poradzę, a jest na odwrót. Potrafię sobie poradzić nawet w najtrudniejszych sprawach. Jeśli mi nie wierzysz, spotkajmy się dziś w sali treningowej obok baru, zaprezentuję ci, co umie „zwykła dziewczyna”.
Miałem wrażenie, że się przesłyszałem. Pewność siebie była jedną z cech, które zaczęła ujawnić dopiero teraz. Ona się zmieniła. Śmierć ją zmieniała, nienawiść ją zmieniała.
Godzinę później trzasnęły drzwi wyjściowe. Tak po prostu wyszła z Hectorem.

- Chciałbym wiedzieć o tobie cokolwiek... gdzie się urodziłaś, kim byli twoi rodzice, czy miałaś rodzeństwo? - palnąłem to tak prostu. Chciałem jakoś rozpocząć rozmowę tak, aby jej nie zniechęcić. Tony pojechałby od razu z grubej rury. Ja nie. Nie potrafiłem rozmawiać z kobietami, a w szczególności z takimi, które mi się podobają. Teraz byłem już pewny: jeżeli skłamie, powiem jej wszystko, co wiem, nieważne co powie. Nawet jeśli stąd wyjdzie. Chciałem prawdy, a reszta była nieistotna.
Spojrzała na mnie lekko zdziwiona. Oddaliła kieliszek od ust i wbiła wzrok w podłogę.

- Skoro chcesz - westchnęła, a potem zaczęła wymieniać “fakty” niemal automatycznie, jakby czytała kiepski esej na temat znanego pisarza. - Urodziłam się 1989 roku w Nowym Jorku. Matka miała na imię Anna, a ojciec Marco. Matka była kelnerką, a ojciec pracował w restauracji. Miałam brata Caleba, był starszy o rok. Wszyscy zginęli w wypadku samochodowym.

- Nie rozumiem, czemu wciąż kłamiesz. Twoja matka nazywała się Lily, a ojciec James. Miałaś siedmiu braci. Po tym, jak twój ojciec wyjechał z Europy, nie wiadomo, co się z nim stało. Od czwartego roku życia jesteś wychowanką domu Osbourne’ów. Urodziłaś się 1989 roku w Budapeszcie.
Kieliszek wyleciał jej z ręki, rozbijając się z głośnym łoskotem o podłogę. Momentalnie zbledła, a jej szczęka dosłownie opadła. Natychmiast zaczęła się cofać, niczym spłoszone zwierze raniąc sobie ręce i nogi szkłem. Trzasnęła głośno drzwiami. Wstałem i zacząłem okładać drzwi pięściami. Nastała cisza.

- ODEJDŹ. TY ZABIJASZ, JAK TA CAŁA RESZTA! ONI TYLKO CZEKAJĄ NA MNIE. WIEDZĄ, ŻE TU JESTEM, PRZYJDĄ, WYMIERZĄ W GŁOWĘ I ZOSTANIE ZE MNIE TYLKO TRUCHŁO!
Głośny szloch rozległ się w łazience. Nie wiedziałem, co robić, spanikowałem. Nie myślałem jasno. Nie do końca wiedziałem, co jej dolega.

- Otwórz, proszę, nic ci nie zrobię, ja...

- KŁAMIESZ! INNI WSZYSCY KŁAMALI, ŻEBY CHRONIĆ MOJĄ SKÓRĘ A JA NIE UMIEM OCHRONIĆ NAWET TYCH, KTÓRYCH KOCHAM.
Nie myślała jasno. Jej dziadek kiedyś mi mówił, że ma coś w rodzaju stanu lękowego, że jest coś, czego się boi ponad życie - śmierci bliskich. Teraz wiem, czemu nie chce się z nikim wiązać. Martwi się, mało tego - dręczy ją poczucie winy.

- Pamiętasz? A nigdy nie kłamię, proszę… - usłyszałem ciche kliknięcie w drzwiach. Pchnąłem je lekko, a moim oczom ukazał się straszny widok. Marni leżała skulona w kłębek i cicho popłakiwała. Wokół niej zebrała się kałuża krwi. Ubrania splamione szkarłatną cieczą.
Uklęknąłem przy niej i położyłem rękę na ramieniu

- Skłamałem tylko raz, wtedy na cmentarzu, ale tylko po to, żebyś zrozumiała, jak bardzo mi na tobie zależy. Bo ja… - Zatrzymałem się i wstrzymałem oddech. Spojrzałem temu wystraszonemu jelonkowi w oczy. Jej twarz była schowana między kolanami. Pewnie nawet mnie nie słuchała.

- Skłamałeś, wiedziałam. Czuję, gdy ktoś kłamie, umiem ukryć lęk i o nim zapomnieć. Nauczyłam się ukrywać uczucia, żeby bliscy byli bezpieczni, ale oni wciąż tam są i czekają - jęknęła.
Jej oczy tak szklane, policzki mokre, a na nich wyżłobione strugi po słonym płaczu. Nie widziałem jej wcześniej w takim stanie, to było okropne. Kolejna z jej słabych stron, słabość, która rani najgłębiej.

- Zabiorę cię do szpitala, opatrzą ci rany. Nikomu nie powiem o tym, co wiem, spokojnie. Co jak co, ale możesz mi zaufać.
Nachyliłem się i podniosłem ją. Nie protestowała, nie rzucała się i nie krzyczała. Wrzask ustąpił, płacz przeminął. Zaczęła się uspokajać. Kiedy niosłem ją do samochodu, słyszałem tylko pociągnięcia nosem. Poprosiłem moją sąsiadkę, starszą panią Finch, o zajęcie się młodym, nie mógł przecież zostać sam. Kiedy miałem już odjechać, ktoś zaczął natarczywie pukać w okno. Nie wierzyłem, kiedy zobaczyłem, że to Natasza.

- Musimy pogadać - powiedziała zdecydowanym tonem, patrząc na nieruchome ciało brunetki. Ray straciła przytomność. Tasha natychmiast wsiadła do samochodu i położyła jej głowę na swoich kolanach.

- Nie mówiłam ci, że ta mała suka to chodząca bomba?! Co się gapisz? Jedź!
Ruszyłem z piskiem opon. Natasha chyba wiedziała o niej więcej niż ja, zdawała się być zdenerwowana, tak jakby przebiegła maraton. Szybko zaniosłem Marni do pierwszego lepszego lekarza spotkanego w budynku. Natychmiast ją zabrali i zniknęli za ścianą.
- Wiesz coś, co i ja powinienem wiedzieć? - Z ukosa spojrzałem na wiśniowowłosą, żującą gumę i dmuchającą balony. Co chwila zmieniała decyzję i dopiero po jakieś minucie zareagowała na moje pytanie. Zamyśliła się i wbiła wzrok w podłogę. To nie była ta sama Czarna Wdowa, którą znalem. Martwiła się osobą, do której żywiła czystą nienawiść

- Tak, ale jeszcze nie teraz. Powiem ci tyle, że zadarła z niewłaściwymi ludźmi, tak jak ja. Tyko że ona zabrnęła w jeszcze większe bagno. Ludzie, którzy pracowali z jej pradziadkiem, chcą odzyskać coś, co zrobiło z ciebie tego kim jesteś. Jest jak owczarek niemiecki, którego prędzej czy później złapie hycel. Ona pomimo starań działa destruktywnie. Wiem, że się w niej zadurzyłeś i w ogóle, ale zginiesz przez nią! Zabijają wszystkich po drodze. Kraj nie potrzebuje martwego bohatera, wiec radzę ci się stąd ulotnić Póki masz czas. Ja zostanę, wcisnę jej jakiś kit i odpuści.
Miałem wrażenie, że się przesłyszałem. Miałem ją zostawić i tak po prostu odjechać? Ona potrzebuje mojej pomocy, a ja mam ją opuścić. Zamrugałem parę razy powiekami. Miałem ochotę trafić agentkę w tył głowy, jednak coś mnie powstrzymało. Moje własne zasady.

- Opowiedz mi o niej, proszę. Chcę wiedzieć o niej cokolwiek, a wiem, że znasz ją lepiej ode mnie. - Rzuciłem Nataszy przygnębiony wzrok. Splątałem ręce i westchnąłem. Z cichą nadzieją wewnątrz siebie liczyłem, że Czarna Wdowa powie mi coś więcej niż wiem. Postanowiłem już nigdy nie atakować Marni aż tak frontalnie jak dziś. O mało co jej nie zabiłem. Szkoda mi jej było.
Natasza podeszła do okna i oparła się o parapet. Myślałem, że coś powie, jednak wciąż trwała w ciszy. Najwyraźniej to, co chciała mi powiedzieć, było dość nieprzyjemne. Nie wiedziałem, czego mogę się po niej spodziewać.

- To było dziewięć lat temu w Budapeszcie. Jeszcze wtedy Marni była żółtodziobem w KGB, a ja miałam wziąć ją pod swoje skrzydła. Okazała się być lepsza niż przewidywałam. Miała 14 lat, kiedy to się zdarzyło. Byłyśmy przyjaciółkami, najlepszymi. Była dla mnie jak młodsza siostra, ale potem zaczęłam żywić do niej czystą nienawiść. Zgarniała laury, które należały się mnie. Cały trud włożony w moją pracę ona wykorzystywała. Tak mi się wtedy zdawało, do chwili gdy wysłano nas po dokumenty jakiegoś gościa, szef bardzo chciał je mieć. Kiedy szukałyśmy papierów, wybuchł w budynku pożar. Marni znalazła dokumenty, kiedy jedna z desek upadła na nią. Patrzyłam, jak się wije i próbuje wyjść. Byłam głupia, że ją zostawiłam. Tak po prostu zabrałam jej teczkę i uciekłam. Miałam poczucie winy. Słyszałam jej krzyk, gdy biegłam, widziałam małą dziewczynę bez nadziei na ratunek. Między innymi dlatego chciałam dołączyć do T.A.R.C.Z.Y., chciałam zapomnieć. Co noc śniła mi się dziewczynka o srebrnych oczach wołająca o pomoc. Teraz ją widzę i nienawidzę bardziej, tylko już teraz nie wiem, czy siebie, czy ją…
Zacisnęła pięści i opuściła głowę. Zobaczyłem łzę, która z puknięciem uderzyła o parapet. Tasha pociągnęła nosem i kontynuowała.

- Marni, a właściwie...  sam ją o to zapytaj. Jej ojciec miał w domu dokument, algorytm, który próbował uzyskać Banner, który uzyskał Erskine, dopracowany i gotowy do użycia. Jest sierotą, bo ludzie giną w obronie idei lepszego świata, ocalenia go. Takie nadzieje w tej twojej laleczce pokładał James Anastas, genetyk rosyjski. Opowiadała mi o tym pewnej nocy, kiedy siedziałyśmy i obserwowałyśmy gwiazdy w willi szefa. To był jeden z lepszych okresów w moim życiu. Musisz sobie zadać pytanie, Steve, czy jesteś gotowy zginąć za chorą ideę jej ojca. Jak widzisz, ona zamiast się ukryć, pcha się jeszcze tam gdzie nie powinna.
Dopiero teraz zauważyłem, że mam rozwarte usta. Przeżyłem przełom, a jednocześnie szok. To, co usłyszałem od Romanoff mną wstrząsnęło, wiedziałem, że znam faceta ze zdjęcia. Kojarzyłem go.

- Znałem Rubeusa Anastaza. Był współtwórcą serum. Po tym, jak zginął doktor, uciekł do Texasu, potem nie wiem, co się z nim stało. Wiem tyle, że jakiś czas później w rzece znaleziono jego ciało. Jeśli mówimy o tym samym, to teraz jestem w stanie zrozumieć to jej autodestrukcyjne zachowanie. Odreagowuje, Romanoff. Żyje ze świadomością, że ma umrzeć.

Schowałem twarz w dłoniach. Anastasowie?, serum? Marni, a raczej dziewczyna, której nawet imienia nie znam. Było mi wstyd, że dałem się tak perfidnie oszukać, a jednocześnie współczułem jej całe życie żyć w strachu. Natasza miała rację, jej nie można ufać, jest jednym wielkim kłamstwem.

Po chwili widziałem ją na swoich ramionach i czułem zapach słodkiej wanilii. Nie chciałem obwiniać chłopca, ale on był związany z nią. Mimo wszystko nie mogłem go tak sobie tu zostawić. Zapakowałem go do samochodu i zawiozłem do Bruce’a Wayne’a, otworzył jego lokaj. Przyjął małego bruneta tak, jakby był zwykłym mieszkańcem tego domu. Kiedy odjeżdżałem, Hector stał w oknie i patrzył mi prosto w oczy. Jego niebieskie tęczówki patrzyły na mnie z takim wyrazem, jakby chciał mnie zastrzelić, miał w oczach łzy. Jego wyraz twarzy się zmienił, usta wykrzywiły się z niezadowolenia. Miałem wyrzuty sumienia, ale nie mogłem tego ciągnąć. Musiałem to skończyć i skończyłem. Musiałem zapomnieć o Marni Ray i jej małym synku. Zapomnieć.











To nie tak że zostawiłam bloga,tylko jakoś tak wyszło...
Rachel

wtorek, 20 października 2015

XV Przez burzę i wiatrzy . . .

~*~Steve~*~

Padał deszcz. Co za ponury dzień na pogrzeb. Szare chmury trzymały wartę nad złowrogim listopadowym niebem. Wielkie krople deszczu uderzały o czarne parasole przybyłych gości i baldachimu księdza, wciąż wygrywając tę samą melodię - kap, kap, kap. Przyszło naprawdę sporo ludzi. Kobiety, dzieci, mężczyźni. Wszyscy ubrani w garnitury i czarne suknie. Wszyscy przybici równie, co pogoda. Grób obsadzony białymi różami z napisami typu „Żegnaj” i tak dalej. Piękne bukiety białych, pachnących róż. Nigdzie w tłumie nie mogłem znieść organizatorki tego pogrzebu, Marni Ray. Stała tam całkiem z tyłu i obserwowała, jak ludzie po kolei kładą białe róże na marmurowy grób. Nie płakali, byli smutni, ale nikt nie płakał, nawet Marni wydawała się być niewzruszona. Na jej twarzy nie było nawet krztyny uczucia. Była obojętna. Myślałem, że kocha swojego dziadka, że jej na nim zależy, a tu głucha cisza. Nic. Po drugiej Stronie stał Wayne i jego kamerdyner. Oczy Bruce’a były wpatrzone w zimną i bezuczuciową twarz nienaturalnie bladej dziewczyny. Chciałem do niej podejść, pocieszyć ją, zrobić coś, żeby zaczęła żyć. Było mi jej żal. Przedostatni członek jej rodziny umarł. Została jedynie Peggy. Nie wiedziałem, co mam myśleć. Kiedy zmarł jej mąż, z jej opowieści wynikało, że nie przestawała ryczeć i miała ataki histerii, teraz jej twarz nie wyrażała kompletnie nic. Tak, jakby wyparowała z niej cała energia życiowa. W jej oczach płonął ogień, czysty ogień. Jej tęczówki ze srebra lśniły niczym gwiazdy. Ręce założone na piersi zaciśnięte w pięści. Jej suknia powiewała na lodowanym wietrze, jednak Marni nie sprawiała wrażenia, że jest jej zimno. Jej dłonie były ukryte pod czarnymi rękawiczkami, a atramentowe, wysokie szpilki dodawały jej malutkiej posturze centymetrów. Kasztanowe włosy rozwiane przez wiatr pięknie się prezentowały. Zastanawiałem się, nad czym tak myśli. Kolce białego bukietu róż wbijały się w jej rękawiczki. Nic, zero reakcji. Gdzieś w tłumie zobaczyłem Nataszę, obserwującą wszystko z bezpieczniej odległości. Kiedy ludzie zaczęli się rozchodzić, Marni wciąż stała w tym samym miejscu i nie poruszała się. Deszcz lał coraz mocniej, a ona ani drgnęła. Niczym narzeczona samej śmierci. Powolnym krokiem zacząłem zbliżać się w jej stronę. Kiedy to zobaczyła,ruszyła szybkim krokiem w stronę furtki, jeszcze tylko pośpiesznie położyła bukiet na świeżo upieczony grób.

- Zaczekaj! - krzyknąłem i złapałem ją za rękę. - To nie jest przypadek. Najpierw te zbiry, potem atak Batmana, a teraz śmierć twojego dziadka. Potrzebujesz ochrony. Kogoś, kto się tobą zaopiekuje. - Te słowa wypływały mi z ust samoistnie. Patrzyłem na nią swoimi błękitnymi oczami. Jej mina i spojrzenie pokazywały zaskoczenie. Zelżyłem uścisk, ale ona zamarła w bezruchu. Nie wiedziałem, co myśleć. Czy powiedzieć jej to, co myślałem, czy wstrzymać się? Zdążyłem ją trochę poznać. Żadna z kobiet, jakie poznałem, nie zawładnęła mną tak jak ona. Ona była inna niż wszystkie, wyjątkowa.

- Nie potrzebuję obrony. Mój dziadek nie żyje, szukają mnie, a do tego jeszcze ty. Wiem, co zrobiliście Batmanowi. Ten koleś chciał mi pomóc, a ty chcesz mu obciąć głowę, tak jak mojej operatywnej przyjaciółce Panterze. Wszyscy prócz was są źli, bo wy jesteście święci bohaterowie od siedmiu boleści! Wiem więcej niż myślisz, znam cię lepiej niż myślisz i uwierz mi na słowo, że nie chciałbyś, abym zrobiła to samo z tobą! - wrzasnęła. Wiedziała, co zrobili z Batmanem. Tyle, że ja nie maczałem w tym palców. To sprawa Fury’ego i, jak to mówi Tony, „Jego łysej enigmy”

- Ja nie miałem z tym nic wspólnego. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, Stark zaczął go ostrzeliwać, a Hawkeye się przyłączył. Wiem, że Batman nie jest zły, tak samo jak my działa ponad prawem. Chciałem już dawno z tobą pogadać, ale nie miałem okazji. Uciekłaś. Myślałem, że coś ci zrobili. Tego bym sobie nie wybaczył.

- Co, proszę? Co cię skłoniło, żeby się o mnie martwić? O co ci chodzi, Rogers? Tylko mi nie mów, że po tym w parku...

- Tak i nie żałuję. Od pierwszego razu, jak cię zobaczyłem, poczułem coś, czego nie potrafiłem sobie wytłumaczyć.

- Posłuchaj, być może ja też coś tam niby tego, ale na razie mogę jedynie zaproponować ci przyjaźń. Skoro tak bardzo ci na mnie zależy, musisz coś o mnie wiedzieć: nie lubię, gdy ktoś jest dla mnie za miły. Zanim komukolwiek zaufam, przemyślę to ze sto razy. Nie możesz dać się zabić, a przy mnie to trudne, uwierz mi na słowo. A najważniejsze: nie możesz o nic pytać.



- Rozumiem, chciałem tylko, żebyś wiedziała... - Przerwała mi szybciej, niż przewidywałem. Przez chwilę miałem wrażenie, że widzę w niej młodą Peggy. Ten uśmiech, ta mina, tak jakbym ją widział, tylko w trochę innej wersji. Spojrzałem na nią szybko. Zerknęła, czy nikt nas nie widzi, tak jakby się bała, że ktoś ją szuka. Ten Wayne to cwany gość, kto wie co z nią robi. Byłem pewny, kiedy ten psychol w pelerynie ją porwał, że ukręcę mu kark. Po raz pierwszy w życiu skłamałem. Zrobiłem to tak naturalnie, tak, jakby nie było mi to obce.

- Wiem. - Poczułem, jak trudno jej to mówić, tak jakby coś ją hamowało. Bariera między ludźmi wciąż była za gruba. Miałem ochotę zaraz jej wyznać, że ze złości i wściekłości to ja poszatkowałem tego wariata, a nie Stark i Barton. Nie wiem, jak on to zrobił, nie wiem, jak uciekł. Po prostu zabrał ją i zniknął w ciemnościach, jak Pantera. Swoją drogą, już dawno nie było o niej słychać, to pewnie powód dobrego humoru Fury’ego, który przecież tak rzadko jest wesoły. Po raz pierwszy miałem ją tak blisko siebie wtedy, na cmentarzu. Od tamtej pory mogłem sobie tylko popatrzeć, a kiedy pojawił się ten chłopiec, odnosiłem wrażenie, jakby o mnie zapomniała

- Chodź, odprowadzę cię. - Obiąłem ją i skierowałem parasol bardziej w jej stronę. 

Zaczęło się robić zimno. Lodowaty wiatr zmieszany z deszczem uderzał coraz mocniej w parasol. Patrzyłem na nią z ukosa. Nie była taka ponura jak się spodziewałem. Byłem lekko zdziwiony, że nie wypłakuje mi się w rękaw. Przyjęła to bardzo spokojnie.  - Wiem, że się boisz, że i ciebie to spotka. Pamiętaj, wystarczy jeden telefon i już jestem żeby...

- Steve, nie boję się, po prostu jestem zła. Przysięgam na grób moich rodziców i dziadka, że znajdę tych, którzy zniszczyli mi życie - syknęła z jadem. 

Zacisnęła pięści i stanęła w miejscu, wgapiając się w ziemię. Łzy poleciały jej po policzkach. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, co teraz czuje, mogłem jedynie podejrzewać. Złość, gniew, frustrację. Po chwili ruszyła przed siebie z wściekłością .Teraz już wiedziałem, że to nie była zwykła groźba, że ona planuje coś większego. Wciąż miałem przed oczami akcję z tymi bandziorami, bałem się pomyśleć, co zrobi z tymi, którzy zabili jej dziadka. Ale przecież ona jest zwykłą obywatelką, a nie płatną zabójczynią, nie poradzi sobie, co najwyżej wpakuje się w kłopoty.

- Nie pozwolę, żeby jakieś zbiry zrobiły z ciebie przesitkowane grzyby. Wystarczy ci kłopotów jak na razie.

- A co ty, moja matka, żeby mi rozkazywać? Znajdę ich i zabiję.

 Jeden więcej, jeden mniej - co za różnica? - Odebrała mi parasol i ruszyła w stronę bramki cmentarnej. Trzasnęła nią głośno i dołączyła do Hectora i Wayna. Zaczynałem coraz bardziej podzielać zdanie Tony’ego, że to małpa. Kiedy obiął ją w pasie, kiedy ją pocałował, miałem ochotę coś rozwalić. Jak mogła się zadawać z takimi ludźmi? Chciałem ją chronić, ale ona mnie odtrąca za każdym razem. Nagle zaczęło coś mi świtać, ten jad w głosie... Już go gdzieś słyszałem... ale to nie mogła być jedna i ta sama osoba... Marni to nie Pantera. Niosą nią teraz emocje, to zrozumiałe, musi sobie z tym poradzić. Musi.

~*~Aarone~*~

Zastanawiałam się, czy aby nie za dużo mu powiedziałam. Co do tego nie zabijania nie byłabym taka pewna. Steve się o mnie martwił, a mnie nie znał. Chciał się do mnie zbliżać - nie pozwoliłam mu i nie pozwolę. Kłamał, wiedziałam, że to on, że to ta banda ignorantów tak potraktowała Wayne’a. Było mi go żal. Było mi przykro, że przez to, że chciał mnie chronić, musiał tak skończyć. Wygląda, jakby go obili młotem Thora z każdej strony. Nie protestowałam, kiedy mnie obiął, ale nie byłam pewna, czy chcę wiązać z nim coś więcej. Bruce był naprawdę miły i dbał o moje dobro, opiekował się Hectorem, ale nie pasował do mnie. Nigdy nie lubiłam przepychu, nigdy się do niego nie przyzwyczaiłam. Przy Harrym miałam wszystko, ale to nie to samo. Noszę w sobie pustkę, jestem pusta jak słoik po piklach. Westchnęłam i obróciłam się w stronę Rogersa. Stał tam z rękoma w kieszeniach i wpatrywał się grób dziadka, nawet na mnie nie spojrzał.

~*~

Kilka tygodni później

Siedziałam pod oknem i słuchałam jak krople deszczu uderzają o parapet. Siedząc tak, podparta, patrzyłam na zewnętrzną część rezydencji Wayne’ów. Wielki ogród z idealnie przystrzyżonym trawnikiem. Liściaste wierzby rzucały się w oczy. Było już ciemno. Nie wiedziałam co robić. Żadna książka ani gazeta w tym momencie nie była w stanie zająć mojego umysłu. Wciąż myślałam o Rogersie i próbowałam rozsupłać problem: „Dlaczego Rogers się do mnie doczepił?”. Miałam wrażenie, że mu się podobam, ale po tej jego niepewności i fałszywym uśmieszku nie wiedziałam, co myśleć. Niezły był z niego orzech do zgryzienia. Ludzie się uśmiechają, by oszukiwać, ale on był inny, podobno nigdy nie kłamał. Wiem, że skłamał... on i ta jego banda Avengersów... najchętniej pozabijałabym ich wszystkich przy pierwszej lepszej okazji. Byli zwykłymi bydlakami bez dusz. Zabijali wszystkich, którzy byli inni, którzy im przeszkadzali.

- Napaliłem w kominku. Pozwolisz, że zabiorę cię pod niego i poczęstuję winem?

Bruce się ukłonił i zaśmiał. Podniósł mnie i delikatnie usadził na kocu. Szybkim ruchem pozbył się koszuli i spodni tak, że został w samych bokserkach. Ja także długo nie czekałam, zanim pomógł mi w pozbawieniu się większej ilości garderoby. Hector już dawno spał, więc nikt i nic nie miało prawa nam przeszkodzić. Wayne obiął mnie w pasie i pocałował w szyję.

- Wiesz... zawsze szukałem kogoś, kto mógłby właśnie tak spędzać ze mną wieczory. Teraz już wiem, że chyba kogoś takiego znalazłem.

Ułożyłam się wygodnie na kocu. Brunet przytulił mnie do siebie, po czym namiętnie pocałował. Zaskoczyło mnie to jego wyznanie. Pomimo że z nim byłam już tak blisko, sposób, w który mnie całował, był pusty. Pusty jak jego nadzieje. Chciał ze mną być, chciał abym była jego - ja nie. Ja tak nie mogłam. Chciałam być wolna. To wszystko mnie przerażało, to było straszne. Chciałam zamknąć oczy i znów obudzić się w swoim łóżku bez problemu, znów widzieć uśmiechniętą twarz mojego męża. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Była trzecia w nocy. Myślałam, myślałam za dużo. Jeśli mam się ukrywać, to nie tu, nie przy nim. Wiedziałam, że zapewne był jedyną osobą, której mogę zaufać. Wiedziałam też, że mogę zaufać jeszcze jednej osobie... Steveowi Rogersowi. Pomimo że należał do tej całej bandy, mogłam spojrzeć mu w oczy i powiedzieć wszystko. Cicho i bezszelestnie wyślizgnęłam się z obięć Waynea i ubrałam się. Zakradłam na piętro i obudziłam chłopczyka. Nie minął kwadrans, kiedy byliśmy już na zewnątrz. Szybko odjechałam z rezydencji w stronę domu Rogersa. Mój stary dom był zajęty przez policyjne taśmy.
Stałam tam przed jego drzwiami z niepewnością. Zapukałam cicho kilka razy. Po krótkiej chwili moim oczom ukazała się zaspana twarz Steve’a.

- Miałeś rację. Jednak potrzebuje pomocy. On chciał mnie tam trzymać, bo się we mnie zadurzyła a ja... ja... Och, nie każ mi się tłumaczyć, jest trzecia w nocy, a jedyną osobą, której mogę zaufać, jesteś ty - jęknęłam. 

Uśmiechnął się i przepuścił Hectora do domu. Złapał mnie za rękę i spojrzał w oczy. Przybrał poważy wyraz twarzy, mówił prawdę. Był Kapitanem Ameryką. Bezpieczniejszego miejsca nie mogłam sobie chyba znaleźć. W szczególności, że mały był ulubieńcem Rogersa, a ja czułam się w tym muzeum lepiej niż w wielkim domu nadętego bogacza. Lubiłam Wayne’a, ale nie mogłam mieszkać z kimś, kto chciał mnie tylko przelecieć. Wolę gapić się na wyszczaną twarz Rogersa, niż wciąż kłamać Bruce’owi w twarz. W końcu Rogers obiecał mi, że będę bezpieczna. Módlmy się, żeby miał rację.

- Chodź. Nic nie szkodzi, możesz tu zostać jak długo chcesz, będziesz tu bezpieczna, obiecuję.
Rzuciłam mu się na szyję i nie chciałam puścić. Teraz liczyło się dla mnie to, że był tu. Był i nie chciał mnie puknąć. - Mam dwa pokoje, jeśli chcesz jeden oddam Hectorowi, a swój tobie, a sam pójdę na kanapę...

- Nie, zmieścimy się w jednym łóżku. To znaczy... Ja i Hector.

- Dobrze, ale jeśli coś, to wiesz... Dobranoc, Marni.

- Dobranoc... Steve?

- Tak?

- Dziękuję.

~*~ 

Tak jakoś rozdział dziaj bo taka wena i chęci. Wybaczcie za to coś co mi nie wyszło . .  ponownie.

poniedziałek, 14 września 2015

Sidła XIV

~*~Aarone~*~
Leżałam wtulona w białą, puchową poduszkę. Świtało. Pokój, w którym się znajdowałam był duży, nawet bardzo duży, w stylu rustykalnym. Najbardziej chyba odpowiadało mi to łóżko z baldachimem. Było takie mięciutkie i wygodne, w takim łóżku sypiałam tylko z Harrym w jego domu. Przypomniały mi się stare, dobre czasy. Wyciągnęłam się, jak na kocicę przystało, i spojrzałam na zegarek. 5:30. Nie chciało mi się spać, ale i nie miałam ochoty na leżenie. Próbowałam wstać, jednak upadłam jak długa na podłogę. Syknęłam cicho i wczołgałam się na łóżko. Spojrzałam na nogę, która wyglądała okropnie: cała sina i opuchnięta. Nagle drzwi lekko się uchyliły i wpadła przez nie wiązka światła. Natychmiast znów się zamknęły i w półmroku zobaczyłam Bruce'a we własnej osobie.

- Spać nie możesz, Aarone?

Zatkało mnie. Skąd on znał moje prawdziwe imię? Spanikowałam. To tylko sen. TO TYLKO SEN. Nie mogłam uwierzyć, że on wie. Nie mogłam dać mu znaku, że coś mi się wydawało. Zimny dreszcz przeleciał mi po plecach, pot spływał po czole. Nie mogłam wierzyć, że moja tajemnica się wydała.

- Spokojnie, od pewnego czasu wiem, kim jesteś. Ściślej mówiąc, od włamania w dziale naukowym. Dziwne, że dopiero tu dałaś plamę. Niesamowite, jak taka drobna istotka przez tak długi czas umykała największym bohaterom i służbom świata. Nie sądziłem, że jesteśmy tak podobni. Oboje wychowani przez ligę cieni, oboje straciliśmy rodziców. Nam obojgu los odebrał osoby, które kochamy... Wiem, jakie to trudne. Nie bój się, nie jestem taki jak oni, nie wydam cię, bo wiem, co ci zrobili. Torturowali, a potem zabili.

Jego słowa to były wszystkim, o czym myślałam. To było szczere. Wiedział, co mówi, chciał mnie naprawdę chronić, od początku. Teraz wiem, dlaczego to robił. Trzymał mnie na dole, bo wiedział, że tam jestem bezpieczna. Czuwał nade mną jako Batman.

- Mieliśmy się spotkać. Nie przyszłaś. Miałaś szczęście, że byłem tam, co hipokryci, nawet nie chcę o tym myśleć. Zabrałem cię szybko i bezboleśnie. Nawet nie zauważyli nic... oprócz tego kretyna z gwiazdą...
Trzęsłam się, nie wiem czy ze strachu, czy z tego, że każde słowo było prawdą. Łzy ciekły mi po policzkach. Bruce podszedł do mnie. Zauważyłam, że ma tylko spodnie. Jego ciało... całe posiniaczone, obdrapane, naznaczone bliznami.

- Bruce...

Rzuciłam mu się na szyję i przytuliłam. Był moim opiekunem, obrońcą, przyjacielem. Niepokoiło mnie trochę, że wie, ale obiecał. Równie dobrze mogę wziąć nóż i poderżnąć mu gardło.

- Co z... twoim ciałem? - Delikatnie przejechałam dłonią po jego sinych plecach, obitych ramionach.

- Polo...

- Nie kłam, oni ci to zrobili, prawda? - Głos mi się załamał, z każdą minuta pałałam coraz to większą nienawiścią do tych ludzi. Do Avengers. Nawet do Rogersa. Kiwnął głową. Zrobiło mi się słabo. Całowałam się z człowiekiem, który chciał zabić Bruce'a za to, że po prostu mnie chronił.

- Mówiłeś że chciałeś się ze mną spotkać... Mroczny Rycerzu Gotham.
Mężczyzna spojrzał na mnie lekko zdziwiony, jednak po chwili ponownie zaczął spoglądać w stronę okna.

- Jak długo spałam?

- Dwa tygodnie.

Aż podskoczyłam. DWA TYGODNIE? Jak...

- W twoim organizmie znalazłem toksynę - wyjaśnił Bruce, jakby czytając mi w myślach - bardzo trudną do wyleczenia, jednak doktor Fox szybko opracował antidotum. Twój organizm to jedna wielka szatkownica, powinnaś się oszczędzać. Odradzam narty, panno Anastas. - Starał się być zabawny, zmienić atmosferę będącą między nami. - Posłuchaj. Pamiętasz zapewne tam na dachu, o ludziach, który prześladują pewną dziewczynę? Grozi ci niebezpieczeństwo. Ludzie, którzy wybili ci rodzinę...  uderzyli ponownie. Obserwowałem ich, jednak spóźniłem się. Kiedy wszedłem do mieszkania, ich już nie było. Był za to twój dziadek... trup twojego dziadka... - wyszeptał, spuszczając wzrok.

Zrobiło mi się słabo. Czułam, jak kręci mi się w głowie, tak jakby wszystkie siły mnie opuściły. Teraz moje życie się skończyło. Chciałam umrzeć. Nic już mnie przy tym świecie nie trzymało. Był tylko ból i cierpienie. Chciałam strzelić sobie w łeb. Nieprzytomnie spojrzałam w jeden punkt. Przed oczami pojawił mi się obraz, jak drzwi otwierają się z buta, uderzają o ścianę... potem przyciskają dziadka do ściany i grożą lufą. A on kłamie. Starzał. Pustka, cisza i ciemność.

- Przykro mi... ja...

- Bruce... daj mi spluwę... - Drgnął, ale nic poza tym. - POWIEDZIAŁAM: DAJ MI TĘ CHOLERNĄ SPLUWĘ - ryknęłam żałośnie. Wayne objął mnie w pasie i nie puszczał. Szarpałam się. Chciałam wyskoczyć z okna, podciąć sobie żyły, nadziać się na coś, odstrzelić sobie łeb. Po prostu skończyć tą masakrę. Wayne mnie trzymał. Ryczałam, wrzeszczałam, szarpałam się i zginałam w pół. Złapałam się za gardło, chcąc udusić, ale złapał mnie mocno za nadgarstki i odjął dłonie od szyi. Koniec. Chcę, by to był koniec. Ciemność wykwitła mi przed oczami. Kilka godzin później leżałam już skulona na łóżku, smarkając w chusteczki. Bruce leżał przy mnie i głaskał po głowie, próbował uspokoić, tulił do siebie. Teraz już było mi wszystko jedno, co się działo ze mną. Mogli mnie zgwałcić, strzelać do mnie, zabić. Wszystko jedno. Nie wiem, ile czasu, ile dni i nocy tak żyłam. Nie spałam i płakałam. Wayne nie odstępował mnie na krok. Siedział i pilnował jak pies. Alfred, jego lokaj, zajmował się Hectorem, który także chodził zasmucony. Nie odzywał się, tak jakby wygasł w nim wszelki duch. Przychodził do mnie do pokoju, ale ja nie reagowałam na nic. Tylko patrzyłam w tę cholerną ścianę, a słowa docierały jakby z daleka... zniekształcone i bezsensowne. Dopiero gdy pewnego wieczoru zjawił się pan Fox, wybudziłam się częściowo ze śpiączki.

- Panno Anastas, wygląda pani jak żywy trup.

Milczałam. Byłam mentalnie martwa.

- Przykro mi z powodu dziadka, pan Wayne mówił, że nie dość, że jest pani w niebezpieczeństwie, to szuka zguby. Chcemy dla ciebie tego, co najlepsze i nie możemy pozwolić, żeby teraz to wszystko poszło na marne. - 
Położył mi rękę na ramieniu. Nie wiedziałam czy potrafię jeszcze mówić, czy mogę się ruszyć. Tyle czasu przygotowywałam się na śmierć, że może rzeczywiście moje ciało było już martwe? Został tylko cień umysłu?

- Dajcie mi umrzeć, proszę - wychrypiałam tak cicho, że brzmiało to tylko jak daleki warkot starego silnika. 

Mój głos przypominał tarkę. Nie mogłam już płakać, nie miałam czym. Byłam zmęczona. Chciałam płakać. Pamiętam, co było, gdy umarł Harry. Przed jego śmiercią ważyłam 59 kilogramów, miesiąc później jakieś 35. Miałam anoreksję, byłam wstanie agonii. Dziadek był przy mnie, wspierał, składał, zszywał i pilnował, bym nie robiła głupot. A teraz kto będzie składał mnie do kupy? Jestem wrakiem człowieka zdolnym zabić samego siebie. Pan Fox i Wayne spojrzeli po sobie i wyszli, został tylko Alfred.

- Wie panienka, zawsze powtarzałem paniczowi Wayne’owi, że zrobiłbym wszystko, żeby wyciągnąć go z dołka po śmierci jego przyjaciółki, Rachel Daws. Widzę, że pani przeżywa to gorzej. Nie mogę powiedzieć, że jest mi przykro, bo nie potrafię stwierdzić, co panienka czuje. Czytałem o pani rodzinie, to przykre ginąć za coś takiego. Ale tylko szlachetni umierają za swoje cele. Państwo Wayne’owie byli mi bliscy, trudno było nam wszystkim po ich śmierci. Wszystko, co po nich zostało, to Pallisade, ja i Bruce. Grałem kiedyś z twoim dziadkiem w karty, był bardzo miłym i mądrym człowiekiem, Aarone. Wszytko, co ci zostawił, masz tu. - Wskazał na moje serce. - Nie zmarnuj tego. Nie zmarnuj tego, co ci po nim zostało.
Tego co mi po nim zostało: gniew, ból, cierpienie, ZEMSTA. Tylko zemsta. Wiedziałam, co muszę zrobić. Zabić ich jeden po drugim. Wbijać nóż w ich ciała, wygryźć serca żywcem... i nie grzebać, zostawić sępom na pożarcie. Teraz był koniec. Koniec Marni Ray... musiałam to skończyć. Pantera musi wrócić. Podniosłam się do siadu i usiadłam obok Alfreda

- Dziękuję, muszę zrobić parę rzeczy.

- Lepiej nie...

Chciałam wstać, ale upadłam. Nie miałam siły w nogach. No tak, jeśli ktoś nie rusza z łóżka, to co się dziwić. Lokaj pomógł wstać i sprowadził mnie do łazienki. Szybko wzięłam prysznic. Musiałam wrócić do domu, po rzeczy, poszukać czegoś. Musiał mi coś zostawić, musiał mnie szukać, wiem to. Cokolwiek. Znak. Ślad. Już miałam chwytać za płaszcz, kiedy Wayne złapał mnie za rękę

- Dokąd to? - Wayne wraz z Foxem wybiegli na korytarz, z ulgą ale i niepokojem malującym się na twarzach. Szarpnęłam krótko i nałożyłam płaszcz. Wsunęłam  adidasy, poprawiłam zwichrzone, wilgotne włosy. Westchnęłam cicho i wywróciłam oczyma, patrząc po brunecie i czarnowłosym mężczyźnie.

- Do domu, muszę coś znaleźć.
W pośpiechu chwyciłam torebkę i już miałam złapać za klamkę, kiedy pan Fox złapał mnie za rękę.

- Nie możesz, znajdą cię.

- Poradzę sobie.

Trzasnęłam głośno drzwiami, wychodząc. Wayne wybiegł za mną. Nie musiałam nic mówić, rozumieliśmy się bez słów. Stanął na schodach, patrzył tylko, jak samochód się oddala. Dojechałam przed dom. Pusty, z drzwiami zaklejonymi taśmą. „Cholera". Policja tu była, mogła coś wywęszyć. Pobiegłam do pokoju dziadka. Przewracałam jego ciuchy, szafy, wszystko... ale nic tam nie było. Sidła na myszy! Jestem geniuszem! Pobiegłam do kuchni i włożyłam rękę w dziurę, gdzie myszy wyciągają głowy. Myślałam, że zostawił mi lepszą wskazówkę, niż kartka. Dobre i tyle. „Stołek" - pisało na niej. "No dzięki, dziadku, naprawdę wiele z tego rozumiem". Pakowałam ubrania, swetry, bluzy, spodnie. Wszystko. Chciałam znów poczuć, że wszystko jest w porządku, ale bez skutku. Po ogarnięciu całości poszłam w stronę jego pokoju. Zawahałam się czy otworzyć drzwi, czy to, co tam zobaczę mnie nie wystraszy. Nic tam nie było prócz zakurzonych mebli i nienaruszonego łóżka. Co dziwne, nigdzie nie było plam po krwi ani innych podejrzanych śladów. Wiedziałam, że muszę jechać jeszcze do szpitala, zorganizować pogrzeb, ogarnąć to wszystko. Było mi przykro, gdy na to wszystko patrzyłam. Westchnęłam głośno. Usiadłam na łóżku, tym samym naruszając jego miękką powłokę. „Stołek”... O co ci chodziło? Kto cię zabił?

- Pomszczę cię, obiecuje - szepnęłam, zaciskając pięść i gniotąc papierek. Wzięłam rozpęd i z całej siły uderzyłam w lustro naprzeciw mnie. Głośny trzask rozniósł się echem po pokoju. Zwierciadło rozleciało się na tysiące kawałków. Oddychałam głęboko. Czułam wściekłość... złość to mało powiedziane. Ogarnęła mnie dzika furia. Wiedział, że zabiję ich wszystkich powoli. Zemsta na jego zabójcach to nagroda za moją cierpliwość. Powolne ostrze, ostrze, które się nie śpieszy, ostrze, które czeka latami, nie zapominając, po czym cicho wbija się między kości. Takie ostrze rani najgłębiej. Każdy zginie, jedno po drugim. Ojciec, matka, bracia, dziadek, wszyscy, cały ród Anastasów zazna spokoju. Zostałam tylko ja, ostrze które zrani najgłębiej. Spojrzałam na swoje ręce, całe ociekały krwią. Za lustrem była mała dziurka a w niej kolejna kartka.

- Serio?

„W dół”. W  d ó ł ? Stołek... Eureka! Pod lustrem stał stołek. Obejrzałam go dokładnie, jednak nic super interesującego na nim nie było. Popukałam tu i ówdzie... był w środku pusty. Złapałam za jego nóżki i z całej siły rzuciłam o ścianę. Prócz drzazg na podłogę wysypała się masa papierów i książka. Delikatnie pozbierałam wszystko i zaczęłam czytać. Większość były to listy ojca do dziadka. Najbardziej spodobał mi się ten na końcu. Tata pisał o mnie. Uśmiechnęłam się do siebie, patrząc na zdjęcie doczepione na dole spinaczem, jego podpis, charakter pisma. Widać, że byłam bardziej podobno do niego niż do matki.

„31 Lipca,
w końcu się doczekaliśmy. Na świat przyszła nasza córeczka, biedny mały rodzynek. Myślałem, że będzie to kolejny psocący chłopiec z wybuchowym charakterem, jednak ona nie wykazuje większych chęci do przeszkadzania. Jest drobna, malutka i taka śliczna. Lily ciągle o niej mówi. Zamiast odpoczywać, dzwoni po znajomych i powiada o niej co rusz. Musiałem zabrać jej telefon, bo by nie przestała gadać, a wiesz jaka jest... mogłaby gadać, gadać i gadać w nieskończoność. Gdy jej matka usłyszała, jak wygląda mała Aarone, nie mogła się nadziwić, jak podobna jest do mnie. Ma szare ślepka, jak myszka. Gdy tak na mnie patrzy, mam wrażenie, że mógłbym ją zjeść z tej rozkoszy i słodyczy. Jej czerwone usteczka zdają ciągle się do nas uśmiechać, a uśmiech to ona ma tak rozkoszny... Pani Mołotow zrobiła jej nawet takie malutkie wełniane skarpetki. Ta kobieta jest jak kolejna babcia.
Po tych kretynach z mafii ani śladu. Wygląda na to, że ukryłem się lepiej niż mi się zdawało. Może w końcu ułożę sobie życie, a i Lily jest bardziej spokojna. Wydaje mi się, że chłopcy są zazdrośni o małą... może prócz Bena i Eddy'ego, którzy są za bardzo zajęci bójkami o puzzle, które przysłałeś im na święta. To bardzo inteligentni chłopcy. Może wyrosną na takich jak ja, miło by było mieć zastępstwo.
Pamiętaj, gdyby coś się działo, pisz. Nie wiem czy rozmowy telefoniczne nie są podsłuchiwanie, listy to teraz chyba najbezpieczniejsza forma rozmowy.
                                                                                                                                                                                                                                                                James”

Tak więc . . .  co tu dużo mówić. Jestem w liceum Bio pol te sprawy,przeprowadzka i inne duperele. Wiem że to nie tłumaczy mojego haniebnego opuszczenia bloga ale jestem. Dziękuję serdeczni Wiki która podejmuje to zacne zadanie jakim jest poprawienie tego beznadzieja :V nie wiem czy ktoś tu jeszcze bywa ale niech czyta, jeśli kocha niech poczeka. Postaram się wrzucam rozdziały częściej może raz w tyg? zobaczę.

Rachel

poniedziałek, 13 lipca 2015

XIII Wizja


~*~Aarone~*~

- Masz u mnie dług. Czyż nie najwyższy czas go spłacić? - Mężczyzna w długiej czarnej pelerynie, przypominający nietoperza, zaszedł mnie od tyłu. Tak jak ja potrafił się zakradać i być niewidocznym. Bardzo dużo nas łączyło - oboje wzięliśmy sobie radę o teatralności i ułudzie do serca. - Ktoś, kto okrada bogatych i pomaga biedniejszym, skrada się jak kot, a teatralność to przykrywka. Musi być wychowankiem Ligi cieni. - Stał tak na dachu, a jego peleryna powiewała dostojnie. Jego ciemne oczy zagłębione w czerni obserwowały każdy mój ruch. Ja wciąż byłam zapatrzona w światła miasta, jakby przez mgłę słysząc jego męski, głęboki, basowy głos.

- Nawet jeśli tak, to w jaki sposób miałabym spłacić ten dług? Poradziłabym sobie sama, ale jak to mówią: zawsze musi być efektywne wejście i wyjście. - Uśmiechnęłam się lekko i wstałam. Spojrzałam mu prosto w oczy, poważniejąc. Wiedziałam, że Batman nikogo nie łapie bez powodu i nie tacha na dach, aby tylko popatrzeć mi w oczy. Sprawa musiała być naprawdę poważna. Nie wiem, ale być może miało to związek z ostatnimi zabójstwami na terenie kraju. Czyżby sam Batman chciał ze mną współpracować?

- Ludzie, którzy nauczyli nas tego, co potrafili, chcą zabić pewną dziewczynę, która nawiała im kilkanaście lat temu z ważną rzeczą. Zabili jej rodziców, a teraz chcą zabić ją. Najwidoczniej chcą się upomnieć o utraconą rzecz. Musimy ich zlikwidować i chronić obywateli.

Rzeczywiście intrygujące. Po kiego grzyba ta dziewucha zadzierała z Ligą Cieni? Dlaczego Batman chce ich zabić i kto wiedział, że ten cholernik miał z nimi styczność, że był ich wychowankiem?

- Jesteś bardzo ciekawą osobą, powiem ci szczerze. Czemu nie, mogę ci pomóc, rozerwę się. Swoją drogą, jutro będzie tu pełno dzieciaków latających z kubełkami pełnymi cukierków, więc nawet nie będziemy się wyróżniać. - Wybuchnęłam głośnym śmiechem. Jutro będzie Halloween, święto potworów i innych ciekawych rzeczy. Będę musiała wyjść na miasto z Hectorem, no właśnie! Czyli dzisiejszy, że tak ujmę, wieczór mam zaplanowany. Batman nie wydał z siebie nawet dźwięku na mój suchy żart. - Ponurak z ciebie - dodałam po chwili.

- Nie jestem ponury, jestem poważny. Nie jest dla mnie śmieszne to, co nie ma sensu. Chcę wiedzieć, czy jesteś gotowa w to wejść. Liga Cieni zabija ludzi, jednak nie wszyscy są tak źli i wyniszczeni, jak oni myślą. Ludzie będą ginąć dopóki nie postawimy temu kresu. Będą zabijać jeden po drugim aż do niej nie dotrą. Ma cenne informacje, które nie mogą trafić w ich ręce - jego głos stał się jeszcze bardziej mroczny niż przed chwilą. Zimny dreszcz przebiegł mnie po plecach.

- Czemu sam jej nie ostrzeżesz? I co z tego będę miała, hmmm? - Uniosłam brew i spojrzałam na kolesia w masce. Spuścił wzrok i spojrzał w inną stronę.

- Żeby to było takie proste... A jeśli chodzi o zapłatę, uwierz mi na słowo, że jest ona i tak suta jak na ciebie. Z tego co wiem ci ignoranci, ci hipokryci z T.A.R.C.Z.Y. - Avengers - chcą obciąć ci łeb i powiesić nad kominkiem w zamian za pomoc. Nie dam im tej przyjemności.

Nie bardzo wiedziałam, jak to rozumieć. Kim była ta dziewczyna? Kogo mam do jasnej cholery chronić? Nie rozumiem. Wszystko to było bez sensu. Gdy spojrzałam w stronę dużego nietoperza, jego już tam nie było. Już wiem, jakie to wkurzające, gdy tak znikam innym, zapewne Fury wychodzi ze skóry, gdy to robię. Zabawne, sama uprzykrzam życie tym, którzy tego nie lubią. Wywróciłam oczami i, idąc powolnym krokiem, obserwowałam śpiące w mroku miasto, otulone gwiaździstym niebem. Nie pozostało mi nic innego jak się wyspać i czekać na znak od tego smutasa.

- Zdejmij mnie stąd, ale natychmiast - krzyczała dziewczynka, a raczej darła się wniebogłosy, patrząc ze złością na dwóch chłopców zwijających ze śmiechu. 
Turlali się po podłodze, nie mogąc przestać się dławić z rechotu. - Peter! Harry, zaraz zawołam pana Osbourne'a albo Bernarda! - Chłopcy nie słuchali, nadal chichotali, patrząc jak mała Aarone wije się i buja na gałęzi drzewa.

- Nie trzeba było tam włazić za nami.

Oczy dziewczynki zrobiły się szklane jak u porcelanowej lalki. Łzy zaczęły lecieć jej ciurkiem. Chłopcy przestali zwracać uwagę na płaczącą dziewczynkę, która już od ponad 20 minut wisiała na gałęzi dębu. Wisiała i wisiała, a Osbourne i Parker zaczęli gadać jak najęci nie wiadomo o czym. Chłopcy często robili jej żarty, ale nigdy żaden nie przygwoździł jej jeszcze na jakimś głupim drzewie w środku ogrodu.

- Hej, wy, może byście zdjęli tę biedną dziewczynę z drzewa? Osbourne, to przestaje być śmieszne! Wracać tu! - wołał wysoki, chudy chłopak o ciemnych włosach. 
Dziewczynka przyjrzała mu się bliżej. Już go kiedyś widziała w ogrodzie, grał z Harrym w kosza. Przypomniała sobie, że wtedy była w swoim pokoju i bawiła się „Mary” - swoją ulubiona porcelanową lalką, pierwszym prezentem od rodziców Harry'ego. Ciemnowłosy przebiegł kawałek w stronę uciekających brunetów, po czym zaczął zbliżać się powolnym krokiem w jej stronę.

- Daj, pomogę ci - mruknął, wysuwając ręce w jej stronę.

- Sama sobie poradzę, Bruce! - krzyknęła teraz już nie na żarty, bujając się i szukając wszelkich sposobów na wyswobodzenie się. 
 Była ubrana w różową sukienkę w kropki i różowy kapelusik przeciwsłoneczny. Pani Osbourne uznała, że tak będzie jej do twarzy. Miała lokowane włosy i różowe lakierki.
Prócz cichych trzeszczeń drzewa, gałąź oni drgnęła. Wielce obrażona założyła ręce na piersi i przymknęła oczy, nie patrząc na bruneta.

- Tak, Tak, Marni, a świstak siedzi i owija w te sreberka. - Chłopak uśmiechnął się, zdjął małą z gałęzi i posadził na bujanej ławce. 

Spuściła wzrok, nie chciała na niego patrzeć, było jej wstyd, że sama sobie nie poradziła. Chłopak uśmiechnął się do niej i poklepał ją po plecach.

- Idę zrobić porządek z tymi dwoma zanim wrócę do domu, miło było cię poznać.

Uśmiechnięty chłopak zeskoczył z ławki i powędrował w stronę wielkich sosnowych drzwi frontowych. Dziewczynka wciąż bardzo myślała nad tym, co się stało. Ucieszyła się, że ktoś w końcu zdjął ją z tego drzewa. Wielce szczęśliwa pobiegła do siebie.

"- Czego nie chciałabyś nigdy powtórzyć w życiu? - Blondyn z przydługimi wąsami spojrzał na brunetkę, która przyglądała się spadającemu śniegowi. 
 Malutkie białe płatki spadały na ich twarze, powodując dreszcz na całym ciele. Pogoda od paru dni niczemu już nie sprzyjała. Ukryci w tych górach trenowali tylko w środku, wylewając siódme poty na treningach. Ducard oglądał jak jego uczennica zamyka oczy i wsłuchuje się w szum wiatru po za nią.

- Chyba tego, jak zawisłam na drzewie, a przyjaciele tylko się śmiali. Pamiętam, że z tego dębu zdjął mnie sam Bruce Wayne.

Ducard spojrzał na nią lekko uśmiechnięty. Milczał, spoglądając tylko w srebrne oczy swej uczennicy. Sam nie wiedział. co o niej sądzić. Czy ją kocha, czy tylko czuje pożądanie? Odkąd zaczął ją szkolić, odkąd przyprowadzono ją - już wtedy chciał od razu przyjąć ją pod swoje skrzydła. Nie szkolili kobiet, a tym bardziej dzieci, ona była wyjątkowa. A potem dowiedział się, co zrobili i jak łatwo im to zatuszować. Skrzywdzili ją, nie mógł jej kochać, chociaż bardzo chciał. Chciał mieć ją tylko dla siebie."

~*~

- Powiedz mi, misiu, za kogo chciałbyś się przebrać, hmm? - Chłopczyk pobiegł po komiks spod łóżka i podstawił mi go pod nos. 
Co za ironia losu. Na okładce był salutujący Kapitan Ameryka z tarczą. Wywróciłam oczami i wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem. Hector spojrzał na mnie zdziwiony. Zasłoniłam ręką usta, dławiąc się śmiechem, a raczej rechotem. Chłopczyk wciąż obserwował, jak wiję się ze śmiechu, trzymając ten denny komiks. Dziadek, który siedział w kuchni, wyjrzał znad porannej gazety i spoglądał na mnie z ukosa. Ta sytuacja była o tyle zabawna, że większość ostatnich wydarzeń wiązała się z Rogersem. Ironia losu czy przypadek? Nie wiem.
Ubrałam Hectora i ruszyliśmy w stronę najbliższego sklepu z przebraniami. Wieczorem byliśmy gotowi. Mały wyleciał ze sztuczną dynią, pojemnikiem na cukierki oraz sztuczną tarczą. Co rusz spotykaliśmy ludzi, którzy widząc Hectora w tym słodkim przebraniu, wsypywali garść cukierków. Przechodziliśmy przez ulicę, gdy znikąd wyjechał jakiś wariat, strzelający przed siebie.

- HECTOR! - ryknęłam i rzuciłam się w stronę chłopca.
 Wzięłam rozpęd i zrobiłam z nim dwa koziołki ratując go od rozpłaszczenia się jak naleśnik. Facet spanikował i z głośnym łoskotem rozbił się o ścianę sklepu spożywczego. Wyskoczył z samochodu i wycelował we mnie.

- Kasa, szmato, albo cię zabiję! - krzyczał w moją stronę.

Nie był zwykłym przestępcą. Jego oczy świeciły czystą czerwienią, a palce dymiły na czerwono. Przeskakiwała między nimi iskra. „Nie można się bać niczego prócz samego strachu” - zabrzmiały mi w głowie słowa Ducarda. Pchnęłam malucha w stronę małego przedziału między budynkami. Koleś od razu wstrzelił we mnie wiązkę światła. Bezskutecznie. Znów i znów. Nie miałam większego pomysłu, co robić. Koleś miał w głowie gniazdo szerszeni, a ja nawet nie miałam broni. Pozostała mi jedynie siła i wszystko to, czego nauczył mnie Ducard. Wzięłam rozpęd i slalomem rzuciłam się na pawiana w pelerynie. Obije mocno zaryliśmy o ziemię, obcierając się boleśnie. Z całej siły uderzyłam pięścią w jego twarz. Nie cieszyłam się na długo. Przez moje ciało przebiegły bolesne konwulsje spowodowane porażeniem z jego strony. Natychmiast się podniosłam i oddałam mu ze dwa kopniaki, wywracając go. Koleś strzelił z trzy razy, oczywiście dwa pierwsze spudłował, trzeci poranił mnie dotkliwie. Upadłam, patrząc jak fioletowo włosy zbliża się w moją stronę, śmiejąc się. Ryknęłam donośnie, wywracając go. Założyłam mu ręce na plecach wyginając mu je. Krzyknął na cały głos z bólu, kręcąc się i jęcząc. Prąd coraz mniej przepływał przez jego palce aż zgasły zupełnie. Facet stracił przytomność. To było jedno z gorszych starć w mojej karierze. Opadłam na kolana i dopiero teraz zauważyłam, że grupa Avengers patrzyła na mnie z wyłupiastymi oczami. Mój mały synek wybiegł za uliczki i uwiesił mi się na szyi. Przytuliłam go do siebie, wciąż patrząc na członków grupy Mścicieli. Wstałam z trzęsącymi się nogami, Hector przykleił się do mojej nogi, patrząc na Kapitana, który wyglądał podobnie do niego. Poczułam jak oblewa mnie zimny pot, a nogi zrobiły się jak z waty. Przez mgłę usłyszałam „MAMO” i kogoś, kto biegnie w moją stronę, po czym urwał mi się film.

~*~

Ciężkie niczym głaz powieki powoli, bardzo powoli otwierały się, aby dostrzec wszystko dookoła. Stwierdziłam, że nie wiem, gdzie jestem. Spojrzałam na człowieka średniego wzrostu stojącego przy wielkiej oszklonej ścianie. Mężczyzna obrócił się, rozpoznałam w nim Wayna. Spojrzałam na siebie, miałam na sobie granatową koszulę. Moja noga i obdrapane ręce były starannie opatrzone. Na stoliku nocnym stała herbata i kanapki. Mężczyzna wciąż milczał, tak jakby nie był Wayne’m. Widziałam go, to na pewno on. Chwyciłam się za głowę. Syknęłam cicho, gdy dotknęłam obolałego miejsca. Wayne przysunął sobie krzesło i przypatrywał mi się patrząc w oczy. Nasze spojrzenia się skrzyżowały.

- Martwiłem się o ciebie, wyglądałaś jakbyś była martwa.

Nie przypominał już tego samego Bruce’a Wayne’a, którego widziałam ostatnio. Był poważny, a w jego głosie nie było nawet krzty złośliwości. Dziwnie się czułam, gdy na mnie patrzył. Nie wiedziałam, co mam myśleć, czy to aby na pewno nie sen? Czy to wszystko, co tam się stało, to prawda? Ten koleś i Hector...

- Hector, gdzie Hector????!!

Złapałam go za koszulę i zaczęłam targać. To było pierwsze pytanie, jakie nacisnęło mi się na usta. Stawałam się prawdziwą mamą - na jaką przystało. Pierwsze pytanie, jakie mi się nasunęło, było nie na temat mnie, a mojego synka. Wayne wyraźnie zdezorientowany złapał mnie za ręce i pchnął lekko w stronę poduszki.

- Wszystko z nim w porządku, jest z Alfredem, pokazuje mu jakieś sztuczki czy coś. Chłopak świetnie się z nim bawi, pewnie gdyby był ze Starkiem, umarłby z nudów tak jak ja. - Ziewnął przeciągle, po czym wbił wzrok w okno. -Trzeba mieć jaja, żeby rzucić się na takiego kolesia, jakiego wczoraj stłukłaś. Nabijasz sobie u mnie punkty, dziewczyno. Nie sądziłem, że osoba takiej postury jest w stanie zrobić coś takiego! No, podziw, dziewczyno, podziw. Swoją drogą, Rogers chciał z tobą pogadać, może powinienem do niego przedzwonić czy...

- NIE! To znaczy, jestem zmęczona i słaba, powiedz mu, że kiedy indziej. O, przekaż mu, że na przykład śpię, okay? - Wayne kiwną głową, po czym wyszedł z pomieszczenia, lekko zmieszany. 
Nie chciałam teraz gadać ze Steve’m, szczególnie po tym, no... w parku. Wiedziałam, że zrobiłam mu nadzieję. Głupia ja! Nie mogę znów przez to samo przechodzić, nie chcę. A on jest podatny na śmierć o każdym dniu i porze, tak więc jego mogę wykreślić. Nie chcę go ranić, ale też nie mogę go unikać całe życie. Prędzej czy później będę musiała z nim pogadać. Teraz muszę coś wymyślić, żeby zostawili mnie w spokoju i nic nie podejrzewali. Ale skoro tam byli Avengers, to jakim cudem znalazłam się u Wayne’a?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Co mam wiele mówić. Zawsze wszyscy powtarzają że piszą dla siebie. Ja tez piszę dla siebie ale brakuje mi tez opinii i waszych cennych uwag. Nie wiem co się dzieje że rasa Bloggerska tak ginie ale zaczyna mnie to martwić szczerze powiedziwszy. Tak że komentujcie i mówicie mi jak tam wakacje mijają bo mi jak na razie dennie . . 

Dziękuje mojej becie za poprawienie tego szajsu.

Rachel

sobota, 11 lipca 2015

Liebster Blog Award

Siemanko! 
Tak wracam do was nie tylko z rozdziałem ale i z LBA! Yeyyyy za nominację dziękuję serdecznie 



"Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę” Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."

1. Czy czytałaś jedną z wymienionych pozycji jeśli tak to co o niej sądzisz? ,,Percy Jackson", ,,Zwiadowcy", ,,Rywalki", ,,Władca pierścieni"?
Nie XD charciarz zamierzam się do Percy Jasksona ;P Ale coś dłuugi dłuuugi czas.

2. Ulubiona piosenka, z czym ci się kojarzy?
Kojarzy mi się z Parringiem Kapitana Ameryki i Elkeny gilbert niewiedzieć czemu. Dziewczyny ze zwiastunowni nawet zrobiły mi już zwiastun a opo stoi ehh ta nuta rządzi pozdrawiam Iravu ;P.

3. Dzień czy noc?
Oj noc noc w nocy mam czasem taką wenę że głowa mała. I ja się potem dziwie że sypiam w dzień XD

4. Jeśli mogłabyś wybrać dowolnego bohatera/bohaterkę filmu, książki to kim byś została?
Newtem z "The Runner Maze". Zawsze go lubiłam. Newt miał honor do końca i sam wybrał ja chce umrzeć. Mógł zawsze liczyć na Minho i Thomasa przez co nie raz nazywałam ich *Świętą trójcą".

5. Jaką cechę najbardziej w sobie cenisz?
Upartość.Bez niej była bym w totajnej depresji w wyniku czego już dawno martwa.

6. Czemu zdecydowałaś się prowadzić blog, czy utożsamiasz się z którymś z bohaterów?
Zawsze lubiłam pisać. Jako że zawsze się znalazł jakiś bohater Marvel'a którego można było opisać spróbowałam tego. Owszem czasem utożsamiam się z Katherine z opowiadania które wyjdzie po zakończeniu " Sami tworzymy własne demony."

7. Czy twoja rodzina, znajomi wiedzą, że piszesz i masz taką pasję?
Nie. Tzn wiedza nieliczni.

8. Jaki masz kolor ścian w pokoju?
Zielony . . .. (MIAŁ BYĆ SŁONECZNIKOWY ALE MOI RODZICIELE TO DALTONIŚCI!)

9. Ulubiony zapach (chodzi tu o pierniki, świerk itd.)?
Kocham zapach róż,szczególnie gdy rozkwitają w całej swojej okazałości.
 
10. Przedmiot w szkole który idzie ci najgorzej lub najmniej go lubisz?
Hmmm gdyby licząc ilu nauczycieli mnie nie lubi XD Chyba fizyka . .  nienawidzę fizyki . . .

11. Ilu masz prawdziwych przyjaciół?
Szczerze? House powtarzał zawsze 'Wszyscy Kłamią" Trzymam się tego. Mam Domisię która wyjechała do Niemiec daleko o de mnie w zeszły poniedziałek . .

Nominuję 3 blogi żeby się nie roztkliwiać:
-http://polish-avengers.blogspot.com/
-http://pocalunek-zapomnienia-yaoi.blogspot.com
-http://patka-pisze.blogspot.com/

A teraz moja pytania:

1.Jesteś różoffym chomikiem, co robisz?
2.Jakiej marki masz telefon?
3.Grasz w LOLa?
4.Masz pluszaka?
5.Twój ulubiony bohater książki/filmu/serialu?
6.Dlaczego on?
7. Jak długo piszesz 1 rozdział?
8.Piszesz sekretne opowiadanie?
9.Lubisz chrupki seroffe?
10. Tolerujesz gejów i lesbijki?
11.Jakie sporty uprawiasz?

Pozdrawiam Rachel :)