czwartek, 22 stycznia 2015

XI Bańka Wstańka

~*~Aarone~*~

Nie spałam całą noc wiedziałam, że za dwie godziny muszę być w pracy. Wyglądałam koszmarnie, byłam cała blada, włosy były w nieładzie, a oczy przypominały sine tunele z workami pod nimi. Bałam się, bałam się tego, co się stanie, gdy dziecko otworzy oczy.Zacznie płakać i chować się w szafie jak ja, gdy miałam 4 lata? Teraz bałam się bardziej, niż, kiedy kol wiek, wciąż miałam wątpliwości czy dobrze zrobiłam przygarniając tą małą sierotkę. To dziecko przypominało mnie i to bardzie niż myślałam. Sierota przygarnięta przez obcych ludzie nie bardzo mu przychylnych. Trzymałam w lekko trzęsących się rękach kawę i obserwowałam jak chłopczyk wtula się w poduszkę, był taki słodki, gdy zwijał się w kulkę. Był bardzo chudy i kościsty. Nie był za bardzo podobny do matki prócz tych oczu te były błękitne prawie jak u... Steve’a. Głupie porównanie. Zaczął powoli się budzić. Wzięłam w ręce misia, który stał na biurku od niepamiętnych czasów chciałam mu go wręczyć, postarać się, aby jego szok przeminął jak najszybciej. Otworzył swoje wielkie lazurowe oczy przecierając je małą rączką. Szybko otrząsnął się ze śpiku i zaczął rozglądać się po pokoju. Jego wzrok spadł na mnie. Zatrzymał się czas oboje wpatrywaliśmy się w siebie a ja nie potrafiłam nic mu powiedzieć, nie wiedziałam, co mu powiedzieć, „Hej mały słuchaj wczoraj ktoś zabił twoją matkę a ona kazała mi się tobą zająć?” To było zbyt brutalne, żeby powiedzieć mu to od tak. W nocy znalazłam kartkę w jego kieszeni była porwana na pół jedyne, co zdołałam z niej odczytać to data urodzin i imię jego matki, miała na Imię „Ismena”. Data urodzin: 28 Luty 2011, czyli miał dokładnie trzy i pół latka. Wstałam i chciałam usiąść obok niego jednak on wierzgnął nogami złapał kołdrę i usiadł w rogu łóżka.

-Spokojnie... Wszystko będzie dobrze... Obiecuję. Ja też się boje. To jest trudne, ale od dzisiaj będziesz mieszkać tu, bo.... Bo źli ludzie zabili twoją mamę- Zdecydowałam, że wole to wydusić z siebie teraz niż potem i będę mieć problem. Spojrzał na mnie jak, by, gdyby nigdy nic. Zaczęłam zbliżać delikatnie rękę, powili, jak do jakiegoś nieśmiałego zwierzęcia. Uśmiechnęłam się do zachęcenia go. Było to trudniejsze niż sądziłam. Chłopiec był bardzo nieśmiały, więc i trudno było go do siebie przekonać. W końcu podał mi dłoń i przysunął się do mnie.-I co nie było tak źle?- Zaśmiałam się jednak on nie podzielał mojego entuzjazmu.
-Jest pani chola...-Wydukał oglądając moją trupią twarz i trzęsące się z nerwów ręce. Nie wieżę, że nawet dziecko to zauważyło. Czyżbym aż tak źle wyglądała? Zapewne, . Było mi niedobrze i to z nerwów, bo bałam się jego reakcji, jego emocji i zachowania, nie byłam teraz pewna niczego on też raczej nie.
-Założę się, że jesteś głodny może chcesz zjeść płatki albo.... Coś-Nie do końca wiedziałam, co jedzą trzy i pół latki. Nie chciałam, aby się bał, chociaż jako takie zombie nie zdziwiłabym się, żeby uciekł z krzykiem. Kiwnął głową i zeskoczył z łóżka. Otworzyłam drzwi w stronę kuchni, pchnęłam go zachęcająco a on tylko obserwował wszystko po kolei pobiegł w stronę krzesła i rozsiadł się chwytając w ręce ołówek i patrząc na mnie zawzięcie. Mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie. Miałam teraz w domu brzdąca, który będzie powodował u mnie pewnego rodzaju szczęście. Wyjęłam z lodówki mleko i szybko podgrzałam, dosypałam płatków i podałam mu. Na początku mieszał w nich tylko łyżeczką wydając przy tym jakieś dziwne dźwięki, po czym spojrzał na mnie z ukosa i zaczął pałaszować ze smakiem cynamonowe płatki. Podparłam głowę ręką nie mogąc się nadziwić temu chłopcu był inni niż wszyscy. Spojrzałam na zegarek:
-O W DUPĘ! ZNÓW JESTEM SPÓŹNIONA- Mały aż poskoczył a z pokoju wytargał się dziadek spoglądając na chłopca.Złapałam za ciuchy leżące na krześle, (które dość niedawno prasowałam).I trzasnęłam drzwiami od łazienki. Wzięłam szybki prysznic, wymalowałam się i wybiegłam trzymając w rękach szpilki.
-Nie drzyj się tak jest w pół do ósmej. O witaj mały, Aarone jak on ma w ogóle na imię?- Zaspany dziadek w okularach trzymał gazetę a w drugiej kawę ziewną przeciągle, po czym spojrzał na wciągającego płatki chłopca. Nie wiedziałam nawet ja mu na imię tylko wiek i imię matki. Dziadek wydawał się być wyrozumiały dla nowego lokatora naszego domu.
-Nie wiem, ale podoba mi się imię Hector- Uśmiechnęłam się i wybiegłam na korytarz. Chłopczyk pokiwał głową z aprobatą. Dziadek twierdził, że MAŁY nie pamięta jak się nazywa. Jak na niego przystało przesłuchanie musi być?
-Im się człowiek śpieszy tym się diabeł cieszy. Dzień dobry 7C-Znikąd na drogę wyszedł mi Rogers. Potknęłam się o chodnik sąsiada obok i poleciałam jak długa ze schodów. Uderzyłam głową o ścianę. Moje czarne szpilki potoczyły się gdzieś dalej. Zauważyłam, że za korytarz wyleciał dziadek a zaraz obok niego mały Hector. Zbiegł ze chodów i złapał mnie za rękę jego błękitne oczy spotkały się z moimi srebrnymi. Przytulił się do mojej obitej głowy, co mnie mile zaskoczyło. Steve natychmiast się poderwał i podbiegł do mnie-Nic ci nie jest? I, co to za słodki maluch?- Uśmiechnął się patrząc na chłopczyka, który nie odrywał wzroku od krwawiącego czoła.
-Pomóż mi wstać, a to jest Hector- Jęknęłam przykładając chusteczkę do rany- Hector idź do dziadka i skończ śniadanie okay?- Ucałowałam go w czółko a on w swoich Gołych nóżkach pobiegł po schodach do domu chowając się za dziadkiem. Steve śledził wzrokiem chłopczyka aż zniknął za dziadkiem Severusem. Włożyłam szpilki a mój sąsiad pomógł mi dojść do samochodu- Dzięki-Jęknęłam uśmiechając się przy tym szeroko
-Nie ma sprawy, zawsze do usług-ukłonił się lekko-Z tego, co wiem twój szef i Stark mają dziś spotkanie dotyczące projektu jądrowego, nic specjalnego, ale pomyślałem czy?..
-Z chęcią, to o czternastej w Kawiarence naprzeciw Stark Tower? –Cały czerwony mięśniak kiwną głową zawstydzony. Trzasnęłam drzwiami i ruszyłam z piskiem opon w stronę Wayne Tower i tak byłam już spóźniona. Zastanawiałam się czy dobrze wybrałam idąc w tym kolesiem na kawę, ”Aarone spokojnie ty tylko kawa” powtarzałam sobie w duchu. Wciąż zastanawiała mnie reakcja „Hectora” na mój wypadek. Ucałował mnie w czoło-być może nawiązaliśmy jakąś więź? Trudno stwierdzić..
~*~Steve~*~
Miałem mieszane uczucia, co do decyzji Marni. Powiedziała to szybko tak jak, by chciała mnie spławić. Cały dzień o tym myślałem. Natasza stwierdziła, że jestem jakiś nieobecny. Prawie cały dzień przesiedziałem w swoim gabinecie przewracając między palcami kostkę Rubika, nie wiem czy z nerwów czy innych przyczyn. Zastanawiałem się, co powiedzieć, żeby nie strzelić gafy. Marni była jedną z osób, z którymi miałem bliższy kontakt nie licząc Fury’ego i Avengers. Na swój sposób była wyjątkowa, uparta, niedostępna i momentami dziwna, ale i urocza oraz opiekuńcza. Była skryta, ale rozumiałem ją, straciła najważniejszą osobę w jej życiu i zamknęła się w sobie. Bała się innych ludzi, ale nie chciała tego pokazywać. Denerwowała się przy mnie, ale i czasem śmiała się z moich żartów trudno było ją rozgryźć, jej uczucia to była jedna łysa enigma. Siedziałem przy stole, co jakiś czas spoglądając na zegarek. Stark tak po prostu przeszedłby przez salę, gdyby nie to , że kręciłem młynki i gapiłem się w ścianę. -Hej kapitanie coś ty taki pod znerwicowany hmmm? Jakieś plany na wolne godziny? Ja tam przy odrobinie czasu mam zamiar spędzić miły wieczór z panną Ray wyciągając ją z nory, w której zamknął ją ten sierota Wayne-Stark wyszczerzył zęby i puścił i oczko akcentując na „uroczy”. Domyślałem się, że miał w planach uwieść panienkę Ray i zaciągnąć ją do łóżka jak na niego przystało jednak to było mało prawdopodobne. Marni prędzej dałaby mu siarczystego policzka i pozbawiła genitalii niż dałaby się dotknąć niżej miednicy.
-Muszę zepsuć ci humor Tony ja i panna Ray idziemy dziś na kawę, więc niestety, ale nie przelecisz jej jak ty to mówisz –Odwzajemniłem uśmiech spoglądając na jego zdziwioną twarz jednak on wciąż nie dawał za wygraną i drążył ten nieszczęsny temat.
-Ej moment zaraz a ty coś się tak do niej przykleił, co? Ja ą pierwszy zaklepałem a użytków nie przyjmuję-Parsknął dziwnym śmiechem. To jego zboczone towarzystwo przestawało mi coraz mniej opowiadać, a tym bardziej, kiedy mówił o mojej sąsiadce, nie miał za grosz przyzwoitości. Wywróciłem oczami, po czym westchnąłem.
-Nie przykleiłem się do niej po prostu chronię ją przed takimi jak ty –Burknąłem niedbale.
-Oj czaisz się, nie minie kwartał a ty z nią wylądujesz w łóżku-Z wielkim uśmiechem na ustach powędrował w stronę windy, ja też musiałem się powoli zbierać zaraz druga.




~*~
 

Kiedy rozglądałem się wokoło po budynku nie mogłem nigdzie dojrzeć szefowej działu „Nauk Stosowanych” w Wayne Enterprises. Zająłem ostatnie miejsce z tyłu i wpatrywałem się w ulicę za oknem. Ruch jak zwykle, nic tylko przejeżdżające auta nagle zadzwonił dzwoneczek przy drzwiach. Młoda niewysoka kobieta na wysokich czarnych szpilkach w miniówce szła w moją stronę. Uśmiechała się lekko. Wyglądała jakoś tak, inaczej niż zwykle nie licząc stroju, uśmiechała się, była w dobrym humorze.Krótkim dumnym krokiem kroczyła w moją stronę. Po, mimo że na szpilkach była wiele wyższa niż normalnie to i tak do mnie dużo jej brakowało. Przez chwile widziałem ją jak, by w zwolnionym tempie. Jej grube kasztanowe włosy podskakiwały z każdym krokiem, srebrzyste oczy błyszczały patrząc się we mnie, krwiste usta i podkreślone kredką oczy wyróżniały się. Gdyby nie to , że wiedziałem, że ma przerwę w pracy to inni uznaliby ją za ladacznicę. Wiele męskich jak i damskich oczu zwróciło się w jej stronę. Małe rozcięcie na czole, mimo że zapudrowane wciąż były widoczne.
-Cześć-Usłyszałem jak, by przez mgłę. Otrząsnąłem się z tego niemałego transu. Usiadła naprzeciw mnie szukając czegoś w torebce-Mamy całe dwie godziny, podejrzewam, że wypicie kawy zajmie nam nie więcej, niż 15, więc defakto mamy godzinę i czterdzieści pięć minut na inne zajęcia-Rozsiadła się na fotelu i spojrzała na mnie. Zatkało mnie, nie wiedziałem, co powiedzieć. Ona taka wyluzowana i uśmiechnięta? Gdzie to napisać? Miałem wrażenie, że to nie ta sama osoba, co kilka miesięcy temu, zapłakana chora i smutna. Po części przeraziło mnie to jednak z drugiej cieszyłem się, że Ray znalazła spokój ducha. Wstąpił w nią nastrój wesołka
-Hej ty... Nieważne zmówimy coś?- Uśmiechnąłem się do niej a ona od razu to Odwzajemniła.Ani na chwilę nie nastąpiła niezręczna cisza. Rozmawialiśmy ze sobą jak starzy znajomi, przez jakiś czas odnosiłem wrażenie, że osoba, z którą rozmawiam to nie moja nieśmiała sąsiadka spod 7C. Kelnerka przyniosła nam kawę, po czym odeszła śmiejąc się pod nosem. W miłej przyjaznej atmosferze spijaliśmy kawkę z bitą śmietaną. Nagle grupka dzieci idąca za oknem spojrzała na mnie i wleciała do lokalu z kartkami prosząc o autograf. Machnąłem szybko podpis i popędziłem Marni, aby szybko ubrała kurtkę, bo zlecą się ludzie. Kiedy wychodziliśmy życie w kafejce zamarło, ludzie poderwali się i rzucili w naszą stronę? Szarpnąłem lekko moją towarzyszkę i przyśpieszyliśmy kroku. Zaczął padać deszcz. Odwróciła głowę i stwierdziła, że chyba ich zgubiliśmy. Byliśmy w jakimś parku. Jej makijaż lekko się rozmazał, ale po, mimo to wciąż wyglądała ślicznie. Zatrzymaliśmy się pod wielkim drzewem, które nie przepuszczało kropli wody. Spojrzeliśmy oboje na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem.
~*~Aarone~*~

Te jego przenikliwe błękitne oczy patrzały na mnie z takim zainteresowanie miałam wrażenie jak, by czas się zatrzymał. Deszcz padał sobie, było tak spokojnie i nikogo tam nie było. Byłam bliżej niego niż powinnam, nie zgłaszałam sprzeciwu nie potrafiłam. Delikatnie kciukiem otarł krople zimnego deszczu z mojej twarzy, chłodny dreszcz przebiegł moje ramiona. Poprawiłam kołnierz od jego kurtki. Nawet Nie wiem, kiedy to się stało, nachylił się do mnie i pocałował. Deszcz lał coraz mocniej, ale to nam nie przeszkadzało. Miałam wrażenie, że nagle coś we mnie pękło jakaś bariera, która hamowała mnie od świata nigdy nie sądziłam, że od śmierci męża będę się całować a tu proszę. Był delikatny nie śpieszył się. Wszystko zawirowało. Sprawiło wrażenie jak, by po latach ponownie odzyskało barwy. Ptaki zaczęły śpiewać, woda zaczęła chlupotać trawa zrobiła się zielona a deszcz stał się ciepły. Chciało mi się płakać a jednocześnie krzyczeć z radości. Ale coś mnie hamowało wiedziałam, że to może być tylko przelotne. Nie mogłam zaufać, by znów stracić to za bardzo bolało. To tak bardzo bolało, aż za bardzo. PO chwili uświadomiłam sobie, co zrobiłam, całowałam się z samym Kapitanem Ameryką

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam serdecznie wszystkich czytających ten bardzo kreatywny szajs(od ostatniego rozdziału tak oceniam swoją twórczość) w rozdziale 11.Serdecznie pragnę pozdrowić Anonima który stwierdził że nie umiem pisać. To prawda mam problemy z interpunkcją ale wciąż nad sobą pracuje. Moi czytelnicy wiedzą że staram się jak mogę i starają się zwracać mi uwagę i radzą kiedy to jest potrzebne. Nie zdziwiłabym się gdyby stwierdzono u mnie dysortografię albo to że ze mnie ortograficzny debil(jak zwał tak zwał). Publikować będę i żaden baran spod rynny nie będzie mi zabraniał ani pisania ani dzielenia się tym ze światem.Jeśli wam się to nie podoba oczywiście w ciągu 24 godzin wszystkie moje blogi mogą z niknąć jednak nikt jeszcze o to nie poprosił.Dobra koniec o chojrakach walących z anonima (co nie oznacza że zabraniam pisać z anonima ,uchroń boże po to dałam tą funkcję). Przepraszam wszystkich za moją aktywność na waszych blogach.Ostatnio kiepsko z mną,wymiotuje,gorączkuje,kicham,kaszle i wszystko na raz.Ehhh do dupy z taką robotą.W wielkich bólach poprawiłam to o to "to" .Dobra tyle ewangieli i widzimy się w kolejnych rozdziałach.

Pozdrawiam Rachel

czwartek, 15 stycznia 2015

X Gwiazda Wieczoru



~*~Aarone~*~


„-Czekoladowa, biała czy truskawkowa? Eeeeeeeeee truskawkowa-Sięgnęłam na najwyższą półkę po truskawkową czekoladę.,Ale chodź bym nie wiem jak bym się starała nie mogłam jej dosięgnąć. Stanęłam na palcach jednak to nie miało większego sensu. Moja matka nie należała do najwyższych osób, więc i ja zostałam pokarana takim kurduplstwem, „Cholerne geny” pomyślałam. Kiedy tak usilnie próbowałam dostać się do czekolady z nadzieniem truskawkowym podszedł do mnie brunet w prostokątnych okularach. Miał perłowy uśmiech i jasną karnację oraz szeroki uśmiech na ustach.Podał mi opakowanie z czekoladą, pocałował w rękę i poszedł w stronę działu mięsnego.

-A tak w ogóle jestem Clint, Clint Barton, jeden z Avengerów - Odwrócił się do mnie błysnął zębami i skręcił na lewo. Minęło trochę czasu za nim otrząsnęłam się z tego nie małego szoku. O co chodziło? Podał mi tylko tą pieprzoną pechową czekoladę i od razu się przedstawił. Niech zgadnę to ten nadęty łucznik, Hawkeye. Kiedy ostatnim razem urządzili sobie strzelaninę do mnie, każdy strzelał, czym miał? Pan z ładnymi włosami sturlał do mnie swoim kawałkiem drewna z kamieniem przy końcu, Stark karbowymi paluszkami, tancereczka swoją tęczową tarczą a ruda Małpa zabaweczką w kształcie pistoletu. Co to ma być cyrk? Oni nie wiedzą, co to jest dobra broń tylko jakiś chiński szajs. Nawet nie zauważyłam a cały czas stałam w wgapiałam się w punkt przed sobą. Szybkim krokiem podeszłam do kasy zapłaciłam i udałam się w stronę budynku niedaleko.Był stary, ponury, pozbawiony życia, zbudowany z czerwonej cegłówki. Przywitałam Się z pracownicą ośrodka i udałam się w stronę pokoju 321 całkiem przy końcu korytarza. Uchyliłam białe drzwi, zaskrzypiały lekko. Biały pokój był od dawna mieszkaniem mojej babci Peggy Carter. Dogorywała swego życia właśnie tu, mogła żyć jedynie przed rehabilitację i leki. Było mi jej żal, starałam się poświęcać jej jak najwięcej czasu, aby nie czuła się samotna. Wyjrzała na mnie z sterty poduszek, uśmiechnęła się blado i wychrypiała cicho. Nie obraziłabym się gdyby raz na jakiś czas zadzwoniła.


-Witaj Aarone długo cię nie widziałam, zdaje mi się czy nabrałaś kolorów?- Tak to zdecydowanie w jej stylu, to znaczy te jej teksty. Babcia była naprawdę silną kobietą miała już 96 a pomimo to nie stała się starą zgorzkniałą babciunią szyjącą czapeczki. No dobra może i nie szyła czapeczek, ale szyła sweterki. Wywróciłam oczami, przysunęłam sobie stołek i pośpiesznie zaczęłam szukać tej cholernej czekolady.



-Babciu robisz się jak dziadek. W ogóle dziadek ostatnio usiłuje mnie zestawatać z naszym nowym sąsiadem, a nawet z szympansem byle żebym nie była sama dostaje białej gorączki jak słyszę te jego teksty na mój temat-Z głośnym westchnieniem opadłam na fotel nie opodal. Spojrzałam na sufit a potem z rezygnacją na babcię.Ona w przeciwieństwie do mnie wybuchnęła głośnym śmiechem i spojrzała prosto w oczy. Dziwnie się czułam, kiedy tak na mnie patrzała tak z troską i przekonaniem.


-Nic nie masz w sobie z matki dziecko nic kompletnie. Te oczy, oczy tego nicponia Jamesa. Wiedziałam, że prędzej czy później wpędzi Lilly w kłopoty. Żałuję, że dopiero teraz nie mogę nic już zrobić. Twoja mama zawsze powtarzała, że bez względu na wszystko będzie przy swoim mężu, no i ma: smród, kiłę i mogiłę-Nie mogłam się powstrzymać od parsknięcia śmiechem wiedziałam, jaka jest babcia, ale nie sądziłam, że aż tak nie lubi mojego ojca.Babcia musiała dużo naopowiadać swojej matce, kiedy mama wychodziła za mąż ta kobieta ma 96 na karku a nadal zrzędzi jak to ich cała rodzina nie lubiła mojego ojca. A skąd ten biedak miał wiedzieć, że 20 lat później go rozstrzelają jak jelenia?


-Oh już przestań jesteś moją prababcią, stało się to się stało. Czas najwyższy zakopać wojenny topór z rodziną Anastasów- Westchnęłam rozpakowując czekoladę. Sama wessałam pierwszy kawałek i następny. Babcia spojrzała na mnie dość dziwnym wyrazem twarzy.·Spojrzałam na nią jak by mówiąc „No, co? Mam problem to i pochłaniam tą durną czekoladę zresztą, samą resztą i tak wyglądam jak trup.


-A, z kim ja mam się godzić z Tobą? Z Severusem?? Tylko wy zostaliście, cieszę się, że chociaż mój mąż mógł dożyć spokojnej starości a nie jak twoja rodzina czy twój mąż- Słysząc „twój mąż” od razu zmarkotniałam i skuliłam się w kulkę. Miałam nieodpartą ochotę zacząć beczeć jak bachor. Oni zmarli tak dawno, Harry też a ja wciąż mam wrażenie jak by tan koszmar miał miejsce wczoraj. Babcia od razu się podniosła i próbowała coś powiedzieć jednak szybko zamknęła usta i ponownie je otworzyła. Wiedziałam, że moje oczy zaczęły się już błyszczeć, ale starałam się jak najszybciej się uspokoić przecież łykałam rano prochy.


-Wybacz mi skarbie nie chciałam, wiem ja cię to boli-Położyła mi rękę na ramieniu i spojrzała czule-Nabrałam nierówno oddechu, po czym wypuściłam powietrze. Skinęłam w jej stronę na znak, że już w porządku-Zmieniając temat skoro dziadek chce koniecznie z kimś zeswatać, czemu akurat wybrał twojego sąsiada?



-Wiesz babciu dziadek jest tak zdesperowany, że zeswatałby mnie nawet z szympansem wracają do Stevena, no tak ma na imię, wygląda na jakieś 26 lat i mówił, że jest Z Brooklynu. Pracuje gdzieś tam, jako Agent T.A.R.C.Z.Y. Jest wysoki jak brzoza a głupi jak... Cholera, no właśnie, blond włosy, intensywne niebieskie tęczówki a na nazwisko ma Rogers tak Steve Rogers.- Babcia zdębiałą. Po jej minie wyczytałam, że nie wie c ma dokładniej powiedzieć.


-To nie może być a jednak no nie wieżę trafił ci się sam kapitan Ameryka mój były... To znaczy służył, w 101 kiedy byłam kapralem- Babcia tak się o Rogersie rozgadała, że zeszło jej spokojnie z półtora godziny. Przy trzecim razie jak to uratował 500 żołnierzy zachciało mi się spać dopiero, kiedy odchrząknęła zerwałam się jak oparzona i wyszczerzyłam się jak głupia patrząc na nią z ukosa-Jeśli, co kol wiek między wami zajdzie nie zmarnuj tego. Steve to dobry facet, ale i subtelny i szarmancki.


-Ta ostatnio zrobili sobie ze mnie tarcze z rzutkami-Mruknęłam podpierając się ręką i udając obrażoną na cały świat.


-A i jeszcze jedno proszę zapanuj nad tym twoim potworem, wiem, że jest ci trudno żyć bez tego, co kiedyś a to jedyna rzecz, jaki ci z przeszłości została, ale to prędzej czy później cię zniszczy i wpędzi w kłopoty kocham cię jak rodzoną córkę i nie pozwolę żeby coś ci się stało-Kiwnęłam na zgodę, zebrałam swoje rzeczy wciągnęłam jeszcze jedną kostkę czekolady i ucałowałam babcię na pożegnanie. Zamykając drzwi mruknęłam sama do siebie „-Kolejna, co myśli, że sobie ze sobą nie radzą, co prawda to prawda, ale to nie oznacza, że zaraz się zabije czy coś panuję nad moim potworem, bo to, co robię jest w słusznej sprawie. „-Okradam przesadnie bogatych, nigdy biedniejszych”

~*~

Siedziałam na dachu jakiegoś budynku obserwowałam ludzi wracających pośpiesznie do domów było na oko tak za piętnaście dwunasta. Większości byli to dresiarze lub bezdomni i włóczędzy. Nie było tym nic ciekawego, nie zapowiadało się dziś jakoś ciekawie po prostu było nudno. New York rządził się swoimi prawami i żył własnym tempem. Urzędnicy śpieszący się do pracy, dziwki na obrzeżach miastka, bezdomni szlajający się po ulicach oraz ciągłe korki uliczne i nie zapominajmy o bandziorach, który rzadką uchodzą cało z potyczki ze mną niezbyt mi się tu podobało. Pamiętam, że w Gżacku zawsze było tak spokojnie.Trzy dom na krzyż i heja banana. Byłam tylko ja, moi bracia, rodzice, pani Młotowa ze swoim synem mieszkający nie opodal nas i rodzina rolników zza zakrętu Była to jedna z tych nielicznych wsi na Rosji gdzie nie przejmowano się polityką czy innymi sprawami, każdy żył swoim życiem pomagając sobie na wzajem. Tata pewnie zaszył się tak daleko żeby go nie znaleźli ci z tej pieprzonej mafii rosyjskiej. Coś mu się jednak nie udało. Ja a też wiedziałam, że prędzej czy później przyjdą po mnie, że mnie też zabiją, że dla mnie kiedyś też wybije ta dwunasta godzina śmierci. Starałam się, na co dzień żyć normalnie, udawać, że nic się nie dzieje, ale to nie było takie proste. Ból, żal, gniew, to wszystko, co ukrywałam pod maską szczęśliwej kobiety z pracą. Nigdy nie sądziłam, że będę mogła być szczęśliwa nigdy.

Nagle z moich zamyśleń wyrwał mnie huk wystrzału i krzyk kobiety natychmiast zeskoczyłam z dachu robiąc głębokie ślady paznokci na murze i pobiegłam w stronę usłyszanego wystrzału. Biegłam ile sił mi w tych malutkich patyczkach niosło. Usłyszałam ponownie strzał, co oznaczało, że jestem coraz bliżej nie mogłam wiedzieć, co tam się dzieje. Wyleciałam zza zakrętu byłam w jakieś dziwnej uliczce nawet nie wiedziałam gdzie nigdy tu nie byłam. Zobaczyłam jak jakiś kmiotek biegnie z torebką miał na sobie kolorową czapkę i jakąś cienką kurtkę wzrostem to on nie grzeszył



-Pfff łatwizna-Wywróciłam swoimi srebrnymi oczami i wspięłam się na dach biegłam szybciej niż ten drobny złodziejaszek, więc i wybiłam się parę metrów przed niego. Wykorzystała stary trik z kuleczkami, zrzuciłam parę z dachu a ta ślepa kura nawet ich nie zauważyła wleciał po prostu na nie i wywinął kozła do tyłu upadając boleśnie na kolorowe kuleczki. Z gracją kota zeskoczyłam tuż przed niego-I, co nie jesteśmy już tacy cwani hmmm?? Nie ładnie tak okradać ludzi wieczorem oj nie ładnie-Pokiwałam palcem a on panicznie próbował uciec jednak kuleczki pod nim nie bardzo mu w tym pomagały. Żałosna imitacja złodzieja a i nie złodziej ponownie wywróciłam oczami i złapałam go za koszulę szybkim ruchem obezwładniłam, po czym nieprzytomnego przykułam to barierki od tylnych drzwi. Odwróciłam do osobnika, który utracił torebkę. Była to kobieta o jasnych włosa i niebieskich oczach. Rzuciłam w jej stronę torebkę i powiedziałam tylko 

–Nie ma, za co-Wzruszyłam ramionami i spojrzałam na wózek obok niej było tam maleństwo nie wiem ile mogło mieć trzy, dwa lata? Nie więcej. Kiedy już miałam wtopić się w cień usłyszałam jej piskliwy głos?


-Pomóż mi-Odwróciłam głowę natychmiast.Moją uwagę przekuła jej dłoń, kobieta krwawiła, nie z ręki a z boku jej wzrok utkwił w moich oczach. Na parę sekund mnie sparaliżowało. Zaczęła kołysać się na boki aż w końcu prawie zaryła o glebę. Rzuciłam się jak oparzona i w ostatniej chwili złapałam umierające ciało blondynki. Nie potrafiłam wydusić z siebie nawet słowa ona wciąż obserwowała mnie. Mój wystraszony wzrok. Widziałam jak umierają ludzie, moi rodzice, Harry, wrogowie ligi cieni. Zabijałam, ale to było jakieś inne. Nie znałam jej nie wiedziałam, kim jest jak nazywa się jej dziecko jak ona się nazywa. Byłam jak sparaliżowana. W końcu wychrypiała:


-Ty nie jesteś taka, jaką cie mają ty niesiesz pomoc i sprawiedliwość zajmij ehe ehe moim dzieckiem proszę, daj mu dobry dom. Nie mam krewnych ani rodziny-Zaczęła kasłać krwią i tracić przytomność. Szybko wykręciłam numer karetki. Kiedy odłożyłam komórkę ona złapała mnie za rękę?


-Nie mogę nie potrafię ja...


-Poradzisz sobie.... Wieżę w..  Ciebie-Jej głowa bezwładnie pochyliła się no bok a oczy znieruchomiały w martwym punkcie


-NIE! Nie zostawiaj mnie ja... Karetka-Delikatnie ułożyłam jej stygnące ciało na ziemi. Podniosłam się z klęczków i spojrzałam na śpiące dziecko Nie wiedziałam, co teraz zrobić zabrać dziecko i zaopiekować się nim czy zostawić je tu i pozostawić na pastwę niebezpiecznemu i wielkiemu światu. Było mi szkoda dzieciaka pozostawić go a on nawet nie wie, że jego matka nie żyje. Na pewno nigdy nie zaakceptuje mnie, jako swoją matkę, na pewno, Co w ogóle powie na to dziadek? Nie wiem czy dziecko w domu to najlepszy pomysł. Teraz musiałam zdecydować ta decyzja mogła zmienić całe moje życie, to wszystko miało tyle za i przeciw. Ograniczenie wolności więcej obowiązku pogodzenie pracy i opieki nad dzieckiem, ale podobno było tyle plusów bycia rodzicem pamiętam, że zawsze z Harrym chcieliśmy mieć taką gromatkę biegających po domu i wkurzających Bernarda dzieciaczków. Odgłos syreny był coraz bliżej, teraz już nie wahałam się delikatnie wyjęłam dziecko z wózka i zginęłam w mroku cienia.

         
   ~*~


Weszłam oknem i położyłam chłopczyka na łóżku dziadek już czekał.


-Co to za dzieciak-Szepnął patrząc na chłopczyka smacznie śpiącego sobie na mojej pościeli.


-To długa historia-I tak przez kolejną część nocy tłumaczyłam dziadkowi jak to ten przesłodki krasnoludek znalazł się tu tajna początku był wściekły i niezbyt przychylnym mojej decyzji jednak wiele zdań i prób potem postanowił dać malcowi szansę. Chłopczyk w miarę możliwości był nawet troszkę do mnie podobny. Włosy były podobnego koloru, co moje. Wspólnie z dziadkiem ustaliliśmy za alibi, że „Zajmujemy się dzieckiem koleżanki”. Jutro czekały mnie długie zakupy.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam w rozdziale dziesiątym! ten oto wyczekiwany(przynajmniej prze ze mnie) w końcu nastąpił. Do Akcji wchodzi mały  . . . no właśnie ciekawe jak ma na imię nie? dowiecie się za tydzień. Tak wiem mam spore opóźnienie jest one spowodowane szkołą,musztrą w domu oraz miejscowości znajdującej się w tzw dupie u szatana. Niestety nie mogę nic z tym zrobić (Bynajmniej jeszcze przez pół Roku, wtedy id mieszkać do dziadka) jednak w kiedyś się to zmieni.Na razie rozdziały wychodzą jak wychodzą i trudno. W zakładce "Bohaterowie" możecie już odnaleźć naszego młodego bohatera.Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz przepraszam za ostatnią aktywność na waszych blogach.W sobote pojawi się rodział na V for Vendetta a w poniedziałek na Asgardzkim Zwierciadle
Pozdrawiam i przepraszam Rachel