piątek, 22 maja 2015

III Nowa



 Alby i Minho zniknęli w budynku za żelaznymi drzwiami, a Gally zdążył odłączyć się po drodze. Newt zatrzymał się przy drzwiach i oparł się o ścianę. Nie było tu wiatru, lecz gdyby był, zapewne w tej pozycji chłopak wyglądałby seksownie. Przeczesał swoje gęste włosy i spuścił głowę. Jego ciemne oczy w kolorze kasztanów spoglądały na popękany bruk dziedzińca. Pomiędzy pęknięciami wyrastała trawa lub jakieś chwasty, od czasu do czasu trafił się mlecz. Nic nie mówił.

"Kurde, Jade, nie powiesz, że ci się nie podoba" - pomyślała. Coś w tym było. Miał na sobie brązowy podkoszulek, brudny od niezidentyfikowanych plam i kurzu. Jego gęste, złociste włosy, co prawda były przydługie, jednak dla niej idealne. Umięśnione ramiona były zapewne wstanie unieść niejeden ciężar.

- ...co nie, Jade? Jade! - Chłopak pstryknął jej palcami przed oczyma. Dziewczyna oprzytomniała i, zawstydzona, spojrzała mu w oczy. Czuła, że płonie w środku. Newt wybuchnął śmiechem, a jego towarzyszka zadrżała.
- Może jednak coś było w tym, co mówił Minho.

- Spadaj! - Pchnęła go na mur i odwróciła się. Szybszym krokiem udała się w stronę dziedzińca, idąc najdalej, jak tylko mogła, od tej świni. Nagle magiczna bańka, którą wytworzyła sobie na temat Newta, gwałtownie prysła.

- Ej, mała, wylaksuj! Wcale nie twierdzę, że...


- NIE MÓW TAK DO MNIE! Mam na imię Jade!
Zacisnęła pięści i kopnęła w kamienie na betonie. Puściła większego buraka niż się spodziewała. Gapiła się w ziemię. Zatrzymała się dopiero przy wielkim dębie koło farm.

~*~

Spojrzała w górę.

- Ty jesteś tą dziewczyną, tą... Njubi? - Ciemny brunet o rdzawych oczach stanął obok niej. Tak jak ona uporczywie szukał czegoś w wielkim dębie. Jade spojrzała na niego, odrywając się od swoich chorych myśli.

- Taaa, a ty jesteś pewnie ten, jak wy to mówicie... sztamak, co miał mi załatwić wyro i jakąś szamę... - W ustach Jade musiało to zabrzmieć dziwnie. Chłopak nie mógł mieć więcej niż 16-17 lat. Wyglądał jak każdy w strefie. Niegrzeczny chłopiec w pobrudzonych ciuchach i znoszonych butach. Był przystojny, a jego głos był całkiem miły. Nie to co głos Gally'ego czy Alby'ego.

- Phi, to sztamaka nie widziałaś. Jestem James, a ty to pewnie Jade, co uciekła Minho? Haha! Cała strefa o tym gada, a on sam przygotowuje się do swojego pierwszego zwiadu po labiryncie, jako zwiadowca. Purwa, za dużo powiedziałem... - Przeczesał włosy i uśmiechnął się, zawstydzony. - Nie zadawaj pytań - rzucił, zanim Jade zdążyła otworzyć usta. Chciała dokładniej wypytać go o zwiadowców i o labirynt, jednak wiedziała, że lepiej nie psuć sobie stosunków ze wszystkimi facetami.

- Cholera, dlaczego nikt nie chce mi nic powiedzieć!?
Tupnęła nogą siadając z obrażoną miną na pasie zieleni wokół drzewa.

- Słuchaj, jesteś świerzuchem, dowiesz się w swoim czasie, a teraz wstawaj i idziemy po jakieś żarło do Patelniaka. Jeść mi się chce. - Chłopak olał siedzącą na ziemi Jade i powolnym krokiem zaczął iść w stronę farmy zwierząt. Dziewczyna oburzyła się i opuściła ramiona, przekrzywiając głowę na bok.

- "Dowiesz się w swoim czasie, bla bla bla". Czemu do jasnej klumpiastej, jak wy to mówicie, wszyscy traktują mnie tu jak dziecko!? Jestem starsza od większości z was! - warknęła, wstając i strzepując kamienie ze swoich czarnych legginsów. Chłopak zaśmiał się.
- Jak na świerzynkę jesteś strasznie marudna i dociekliwa. Za bardzo. Radzę Ci trzymać chlipało na wodzy, inaczej Alby Ci je ukróci - taka mała rada na przyszłość.
James włożył ręce do kieszeni. Szedł tak szybko, że Jade ledwo za nim nadążała.

~*~

Przeszli przez dziedziniec, a dziewczyna raczej truchtała tuż obok wysokiego towarzysza. Co jakiś czas mijali streferów, którzy oglądali się za Jade. Czuła się strasznie nieswojo. Była przestraszona, zła, sfrustrowana, osaczona, samotna. Burza uczuć, jaka w niej pulsowała, potrzebowała gdzieś się ulotnić . Marzyła, żeby ktokolwiek z nią porozmawiał i nie wyśmiał jej. Wiedziała, że tu to niemożliwe. Nagle jej serce zrobiło się ciężkie, a w żołądku poczuła ukłucie. Po tylu spotkaniach z glebą, miała ochotę położyć się i spać. Nagle podłoże zaczęło się trząść, a kamienie na posadzce podskakiwać. Głośne zgrzytanie i pisk wydobywał się ze wszystkich stron. Jade obróciła głowę. Straszliwe zgrzytanie wydobywało się z szczelin labiryntu. Kamienne ściany jakby nagle zaczęły się zamykać od prawej do lewej.

- Co to, do jasnej cholery, jest!? - wrzasnęła, a James położył jej rękę na ramieniu.

- To labirynt. Zamyka się na noc i rano ponownie się otwiera. Przyzwyczaisz się, Njubi, chodź, bo te smrodasy wsuną całe nasze żarło.
James w ogóle nie przejął się tym, że wielkie ściany grubego labiryntu tak po prostu, wbrew prawom fizyki zaczęły się zamykać. Blada jak ściana dziewczyna patrzyła, jak jakakolwiek wolna przestrzeń między ścianą a murem zanika. Ciarki przebiegły jej po plecach, a zimny pot oblał jej ciało.

- JAK WIELKIE MURY MOGĄ SIĘ TAK PO PROSTU PORUSZAĆ!? JAMES ODPOWIEDZ MI! - wrzasnęła, przekrzykując okropny dźwięk zamykających się wrót.

- A ty dalej... Ehh, to są wrota, jak już mówiłem. Mniej pytań a więcej milczenia. - Jade przypatrywała się jeszcze przez chwilę dopóty, dopóki wielkie, jak to powiedział James, "wrota" się nie zamknęły. Stała jeszcze kilka sekund w osłupieniu, patrząc na wąską, ledwo zauważalną szczelinę w zamknięciu.

Brunet szarpnął ją i pchnął do przodu. Zacisnęła zęby i szła zaraz obok chłopaka. "Mniej pytań, więcej milczenia" - łatwo ci mówić - mruknęła ledwo słyszalnie. Przez resztę drogi w ogóle się do siebie nie odzywali.


~*~

Siedziała samotnie na ławce, przeżuwając jabłko i wciąż rozmyślając o labiryncie, zwiadowcach i monstrualnych wrotach zamykających się na noc. Chłopcy siedzieli w ławkach obok, śmiejąc się i wygłupiając, ewentualnie od czasu do czasu obczajając Jade. Dwie ławki dalej siedział Newt. Wcinał jakąś kanapkę i rozmawiał z Alby'm i jakimś niższych chłopakiem. Jedna noga Jade zalegała na ławce, a druga swobodnie zwisała, nie dotykając ziemi. Nagle Newt wstał i skierował się w jej stronę. "Super, jeszcze on" - pomyślała. Ugryzła kolejny kęs czerwonego jabłka i spojrzała na mroczny las, który w większości składał się z przeschniętych drzew, rzucających złowieszczy cień od zapalonych pochodni. Był już metr od niej, kiedy była pewna, że coś powie, jednak on bez jakiegokolwiek spojrzenia czy słowa wyminął ją i podszedł do wysokiego, rudowłosego chłopaka popijającego wodę. Jade poczuła, jak ogarnia ją złość i osamotnienie. Jedyna osoba, którą miała za w porządku ją olała. Westchnęła. "Co za ironia losu". Jedyne co spodobało jej się dotychczas w strefie, to żarcie. Postanowiła zrobić coś totalnie idiotycznego, co jej w tamtym momencie wydawało się zabawne. Wstała i podeszła do stolika, przy którym siedział Minho i jeszcze trzech chłopaków.

- Hej, jak tam żarcie? - Ciekawsze pytanie jej się nie nasunęło. Chłopcy spojrzeli na nią jak wryci, a ona, podpierając się na łokciu, uśmiechała się lekko.

- Nasza księżniczka, witaj, Jade. Jak pierwszy dzień w strefie? O ile można nazwać go pierwszym. - Minho zaśmiał się tak, jak i reszta jego kompanów. Dziewczyna westchnęła i uderzyła głową o ławkę.

- Fatalnie - rzuciła. Minho położył jej rękę na ramieniu i poklepał parę razy.

- Przyzwyczaisz się, świerzynko. To pierwszy dzień, on zawsze jest najgorszy.

- Cześć chłopaki, cześć Ja-... O purwa. - To był Newt. Podrapał się po głowie i usiadł naprzeciw niej. Dziewczyna poczuła ukłucie w brzuchu. Wbiła w niego taki wzrok, jakby chciała go zabić. Minho musiał to chyba zobaczyć, bo uśmiechnął się chytrze. Reszta mu zawtórowała.
 - Możesz przestać się wkurzać?! To się robi irytujące - powiedział jej prosto w oczy, wstając. Jade zrobiła to samo.

- A ty nie jesteś nic lepszy. Mógłbyś mnie nie irytować? To mnie wkurza.
Newt się zaśmiał. Dziewczyna nie bardzo wiedziała, o co mu chodzi. Reszta obecnych chłopców obserwowała tę dwójkę w napięciu.

- Później damy sobie po łapach, nie przy nich - syknął blondyn, zbliżając się do Jade.

Nie wiedziała, o co chodzi Newtowi. Chciała się stamtąd jak najszybciej ulotnić.
-Niech ktoś jej pokarze, gdzie są łazienki - rzucił do towarzystwa. Jakiś mniejszy chłopak wyłonił się z tłumu chętnych i poszedł w stronę budynku z mapami, prowadząc kobietę za sobą.

~*~

To tam spali streferzy. Świadczyła o tym ilość rozłożonych kocy i śpiworów. Mały chłopiec wskazał jej palcem betonowe pomieszczenie. Weszła do środka. Paliła się tam jedna świeczka i wisiało krzywe lustro, a pod nim miska napełniona wodą. Spojrzała na siebie. Była niską szatynką z lekko falowanymi włosami o niebieskich, przenikliwych oczach oraz smukłych rysach twarzy. Nie należała do tłustych, a raczej do kościstych. Nie miała więcej niż 15-16 lat? Co ona robi w takim miejscu?

- Jestem aż taka kiepska?-  jęknęła, patrząc na siebie.

Nie dziwiła się, że nikt do tej pory jej nie polubił. Gdy się krzywiła, wyglądała strasznie. Usiadła na stołku i przejechała włosy dłonią. "Nic już nie będzie tak jak dawniej" - nasunęło jej się.

- Długo będziesz jeszcze na siebie narzekać? - powiedział przyjemny męski głos.
Dziewczyna od razu go rozpoznała. Otworzyła drzwi i z trupią bladością spojrzała na niego. W świetle lampy granice między jego tęczówkami a źrenicą zaginęły zupełnie, a oczy świeciły się. Newt stał oparty o betonową ścianę "łazienki". Miał na sobie brudną i poplamioną białą bluzę z kapturem, rozpinaną na zamek.

- Być może.. Dobre pierwsze wrażenie poszło się rypać - westchnęła, stając obok blondyna. Co dziwne, chłopak parsknął śmiechem i uśmiechnął się do niej. UŚMIECHNĄŁ SIĘ! Dobrze, że było ciemno. Nie mógł zobaczyć, jak się rumieni. Odkąd przywitał ją w strefie, czuła do niego pewnego rodzaju słabość. Sama do końca jej nie rozumiała, po prostu tak było.

- Haha, masz jeszcze dużo czasu żeby nam zaimponować -"Cholera" - pomyślała.
- Jutro któryś z tego klumpowatego szefostwa oprowadzi cię po strefie, a za dwa dni trafisz do pierwszego z opiekunów i tak przez kolejnie 10 dni. Po tym czasie zwołamy zgromadzenie, które zdecyduje, pod które skrzydła trafisz... I tak musimy je zwołać... Jesteś pierwszą laską która tu trafiła...
Dziewczyna podrapała się po głowie. Opiekunowie? Zgromadzenie? O czym on do cholery gadał?!
- Widzę że nie masz cholernego pojęcia o czym mówię... - Pokręcił głową.

- Nie wiem, masz rację. BO NIKT NIE CHCE MI NIC POWIEDZIEĆ! - krzyknęła, unosząc ręce do góry, aby następnie uderzyć nimi o beton.

- Wylaksuj ma-... to znaczy Jade, na wszystko przyjdzie pora.
Zbliżył się do niej na tyle, że ich twarze dzieliły centymetry.

- Twoje początki w strefie też były podobne? - szepnęła w jego usta.
Dziewczyna topniała pod jego dotykiem. Przejechał jej po ramieniu ręką. "Złap mnie za rękę" - pomyślała.


- Ja trafiłem tu z paroma innymi osobami 4 miesiące temu. Jesteś trzecim Njubi, który przybył w pudle... i pierwszą dziewczyną w strefie, na prawie czterdziestu facetów. Patrzyli sobie w oczy.
Policzki Jade były już jak dorodne pomidory z ogrodu. Pochodnia, która była wbita w ziemię nieopodal, zaczęła gasnąć. Jade zaczęła drżeć. Newt spojrzał w jej oczy beznamiętnie i rzekł:

- Chodź, trzeba się wyspać. Jutro ważny dzień. Odwrócił się i zaczął iść w stronę budynku z mapami.
Dziewczyna stała chwilę, zauroczona Newtem, dopóki ponownie jej nie zawołał. Szła jak zaczarowana. Przez krótką chwilę była pewna, że Newt ją pocałuje, jednak uświadomiła sobie, jakie to głupie. Niemożliwością było, aby taki ktoś jak Newt zwrócił na nią uwagę. Szli w milczeniu, aż doszli do budynku, wymijając śpiących chłopaków. Weszli po schodach na górę, gdzie Minho przygotował mu już śpiwór, a dziewczynie hamak. Położyła się na boku i pozwoliła, by sen zamknął ją w swoich objęciach.




środa, 13 maja 2015

XII Hector-Wektor

~*~Aarone~*~
Łaziłam w kółko bez przerwy. Miałam ochotę się rozbeczeć i siedzieć w kącie bez powodu. Brałam leki, więc żadnych ataków i płaczów… nigdy więcej! Zrobiłam coś, na co bym się nigdy nie odważyła. Miałam wrażenie, że gdy go całowałam, to byłam naćpana. Mały Hector przypatrywał mi się, siedząc na krześle i bujając się na nim.
 
- Hector, nie bujaj się na krześle! - burknęłam, robiąc kolejne kółko na podłodze. Chodziłam - nie myślałam, stałam - myślałam i jakoś mi tak ciężko na sercu było. Bałam się, że to nic nie znaczyło, a co gorsza, że mogłam się w min zakochać? Jeśli tak, to strzelę sobie w głowę. Nie chciałam zbliżać się do ludzi, niszczyć tego, co być może stałoby się silne. Westchnęłam głośno i oparłam głowę o kanapę, która stała pod ścianą. Salon i kuchnia były jakby jednym pomieszczeniem, połączonym jedynie ścianą i podłogą. Dziadek spał, co się dziwić… w końcu było popołudnie. Wzięłam parę dni wolnego, aby zająć się moim nowym przyszywanym synkiem, któremu nadałam imię. Przyzwyczaił się, normalnie funkcjonował, jak normalne trzyletnie dziecko. Spał i nagle obudził się w moim domu, kto by się nie zdziwił? Przez głowę przymykały mi różne obrazy ale najwyraźniejszy to wzrok Harry'ego, gdy ten kretyn Eddy nadział go na te ostrza. Jego rdzawy kolor oczu utkwił we mnie, kiedy przez ten krótki moment jego wzrok spoczął na mnie. Oboje wiedzieliśmy, co to oznaczało. Nie wiem czemu, ale nagle zamiast Osbourna zobaczyłam tam Steve’a, jak patrzy na mnie tymi swoimi błękitnymi ślepiami. Zamknęłam oczy i zwinęłam się w kłębek. DLACZEGO DOROSŁE ZYCIE MUSI BYĆ TAKIE TRUDNE?! … Mniejsza, dziadek twierdzi, że duchem wciąż jestem czterolatką z Gżacka. Nie chciałam teraz z nikim rozmawiać, miałam tak poszarpany humor, że chyba bardziej gorszy być już nie mógł.
 
- To dla ciebie, mamo - Chłopczyk podał mi rysunek, na którym trzymał mnie za rękę. Mimowolnie na mojej smutnej twarzy pojawił się uśmiech. Powiedział do mnie mamo. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek to od niego usłyszę. Łzy cisnęły mi się do oczu, myślałam, że popłaczę się ze szczęścia. Patrzał na mnie i uśmiechał się.
 
- No chodź tu, synku - powiedziałam przez śmiech, tuląc chłopczyka z lekko kręconymi włosami do piersi. Były takie miękkie i pachnące, i ciemne jak moje. Czułam, jak Hector słucha mojego cichego rytmu serca tak, jakby okazał się dla niego kojącą melodią. Objęłam go i pocałowałam w czółko. Był taki słodki i grzeczny, nie psocił, nie przynosił problemów i był bardzo pomocny. Jak dla mnie, trochę za szybko się zaaklimatyzował, ale jeśli naprawdę mu się tu podoba, to nie mam nic przeciwko. Dziwiło mnie tylko to, że tak szybko zapomniał o przeszłości i nazwał mnie mamą. Mój humor od razu się poprawił. Blady uśmiech błądził na mojej twarzy, jednak myśli wciąż krążyły wokół deszczy, parku i... Rogers’a. „Niech to” wulgaryzowałam w myślach. Od tej pory musiałam okłamywać i Hectora, i Steva. Przyswoiłam sobie, że prędzej czy później będę musiała pogadać z nim o tym. Jak to powiedział Ducard: „Nic się nie dzieje przypadkiem, wszystko jest już z góry zaplanowane”, a ja mu na to za każdym razem: „Jeśli tak, to ten z góry mnie nienawidzi". Taka była prawda, praktycznie nic dobrego w życiu mnie nie spotkało, prócz paru cudownych chwil z Harrym. Teraz miałam szansę zacząć od nowa, otworzyć się na bliskich, których mam pod ręką. Rogers nie wiedział, że wiem kim jest, że po nocach próbuje mi tą swoją głupią tęczową tarczą ściąć mi głowę. To też mnie martwiło - jednego dnia ślinię się do niego, a innego jestem kotkiem, bawiącym się z nim dosłownie w kotka i myszkę Nie tolerowałam tego, co było nudne i przelotne, a pocałunek ze Stevem był inny niż to wszystko. Byłam gotowa w tamtym momencie, co być może do niego czuję, nic nie czuję, nic. Spojrzałam w sufit.
- Jasna cholera - mruknęłam przeciągle, ziewając jednocześnie. Pomyślałam, że spacer dobrze zrobi nam obojgu. Napisał kartkę i przykleił do lodówki, żeby znów nie marudził, że jak się bawię, to po sobie nie sprzątam i gliny urządzą sobie polowanie.
-To co, chcesz się pobawić na placu? - Uśmiechnęłam się do niego, pomogłam mu się ubrać i oboje pomaszerowaliśmy w stronę placu zabaw niedaleko kamienicy.
 
~*~Steve~*~
 
Uderzałem w ten cholerny worek kolejny raz z rzędu, raz mocniej, raz słabiej. Nie mogłem się skupić, miałem mętlik w głowie, wszystko mi się mieszało i tworzyło niejednolitą masę. Zastanawiałem się, ile czasu nie będziemy się do siebie odzywać, ja i Marni. Milczeliśmy oboje, nawet jej nie widziałem. Wychodziła rano i wracała późnym wieczorem. Czasami widziałem, jak siedziała przy stole z tym małym chłopczykiem. Uśmiechała się, wręcz śmiała, kręciła nim, całowała w czoło i robiła kanapki na kolację. Czasami żałowałem, że nie mam u boku takiego kogoś jak ona, kogoś kto co rano dawałby mi buzi i żegnał, kiedy szedłem do pracy, radośnie witał z gotowym obiadem, gdy wracałem z pracy i w ogóle towarzyszył w te lepsze i gorsze dni. Kogoś, z kim można porozmawiać, wyżalić się, a w szczególności kogoś kto mnie zrozumie. Niełatwo jest znaleźć wspólny język z kimś takim jak ja - starym, ale jeszcze żywym Stevem Rogersem, a ona wydawała się być idealna na to stanowisko. Może gdyby to wszystko potoczyło się inaczej, kto wie, o czym bym teraz rozmyślał. Po tym jak... całowaliśmy się w parku, odprowadziłem ją pod same drzwi Wayne Tower. Swoją drogą, co do Wayne’a. Oczywiście Tony wrócił, zgrzytając zębami. Jego ułożone włosy przypominały teraz igły jeża. Zawsze, gdy były spotkania Rady Wayne Enterprises i Stark Industries, Bruce zachowywał się przyswoicie i nie dawał się sprowokować takiemu czubkowi jak Stark. Podziwiałem go, że wytrzymywał z nim w jednym pokoju całe kilka godzin robiąc sfinksa. Mina Tony’ego, gdy widział twarz Bruce’a Wayne’a na pierwszych stronach gazet była bezcenna. Wybiła godzina siedemnasta, postanowiłem odwiedzić Peggy, już dawno do niej nie zaglądałem. Przebrałem się i spakowałem, nie miałem do niej aż tak daleko. Może ona była mi wstanie coś poradzić, ale nie chciałem jej skrzywdzić tym, że „polubiłem” inną. Wiedziałem też, że jest ona jedyną osobą która mnie rozgryzie.
 
~*~
 
- Chciałem właściwie prosić cię o radę, mam problem z pewną dziewczyną. - Wbiłem wzrok w podłogę, wciąż zastanawiałem się, czy jej o tym powiedzieć. Musiałem w końcu o niej za pomnieć, pomimo że kiedyś ją kochałem. Wciąż miałem przed oczyma tę młodą Panią Kapral z czerwonymi ustami, wpatrującą się we mnie z surową twarzą, ale i nasz pocałunek 70 lat temu.
 
- Fanka? - Peggy zaśmiała się i ostatkiem sił uśmiechnęła do mnie. Widziałem jak starała się przypominać chociaż trochę tę pełną wigoru kobietę, co kiedyś. Widziałem, jak cierpi, patrząc na mnie, że znów nie może być młoda. Obydwoje wiedzieliśmy, że to, co było kiedyś między nami, nie miało już prawa być. Przynajmniej tak mi się zdawało.
 
- Nie... sąsiadka, Marni Ray. Problem w tym, że...
 
Nie dała mi skończyć. Szybkim, szorstkim i zdecydowanym tonem powiedziała:
 
- Jest bardzo skrytą i tajemniczą osobą, jest trudniejsza do zrozumienia niż jakikolwiek labirynt czy logogryf.
Czyżby znała moją sąsiadkę? Miałem tyle pytań w tej kwestii. Może dzięki niej poznam Marni bliżej, cokolwiek się o niej dowiem. Rzeczywiście! Była bardzo skryta i zamknięta w sobie, jednak przez ostatnie wydarzenia miałem wrażenie, że stała się bardziej otwarta na świat, a nasz pocałunek mnie w tym utwierdził. Odnosiłem wrażenie, że Peggy jest trochę zazdrosna, ale to niemożliwe, żeby moja urocza sąsiadka i ona się znały.
 
- Skąd znasz Marni? - spytałem niepewnie.
Jej oczy zapłynęły ogniem, a na polikach pojawiły się rumieńce. Po jej minie zrozumiałem, że momentalnie zrobiła się zła. Kiedyś jej mina mogła pozostać pokerowa, teraz każda emocja była jasna. Nie sądziłem, że jest zazdrosna, nie sądziłem, że może być zazdrosna. Odetchnęła i spojrzała mi w oczy. Nie święciło to nic dobrego
 
- Jest moją prawnuczką. Moja wnuczka Lily zginęła przez jej głupiego męża, który doprowadził ich wszystkich do śmierci. Ona jest taka sama jak jej ojciec. Nie boi się konsekwencji. Kocham ją, ale cokolwiek jej powiem, ona tłumaczy to na swój destruktywny język!! – wrzasnęła, a raczej pisnęła, uderzając pięścią w stolik. Łzy popłynęły jej po policzkach i spojrzała w stronę okna. - Moja mała Lily... Dopiero co widziałam ją w ogrodzie, jak biegła. - Peggy zacisnęła powieki i zaczęła szybciej oddychać, po chwili z jej piersi zaczął wydobywać się szybki świszczący oddech. Natychmiast się poderwałem i zawołałem jakąś pielęgniarkę. Usiadłem na krześle i wciąż powtarzałem „Lily”. To coś znaczyło. Ojciec Marni, matka Marni - to musiało coś znaczyć. Szybko wyjąłem telefon i zadzwoniłem do T.A.R.C.Z.Y. chciałem się dowiedzieć czegoś o „Lily”.
 
~*~
 
- Znajdź mi informacje o Carterach, całej rodzinie, a szczególnie prawnuczce Peggy - Lily.  
Mały mężczyzna wpisał parę danych i wpatrywał się w nazwisko, które widniało przy zdjęciu młodej kobiety o ciemnych włosach i zielonych oczach. Wyglądała na szczęśliwą.
 
- Lilianne Anabelle Carter, mężatka, z nazwiska męża Ray, matka ósemki dzieci, siedmiu chłopców i jednej dziewczynki, nie żyje od dwudziestu lat, przyczyna śmierci nieznana, nieznana od dnia ślubu z James’em Ray’em
Ray.. znałem to nazwisko. Kojarzyłem je, pamiętałem. Musiałem usiąść, przyswoić to wszystko powoli. To nie mogła być matka Marni, skoro NOSIŁA NAZWISKO Ray, jej dziadek też.
 
- Wygooglować Jamesa Ray’a - mruknąłem, wciąż analizując to, co mi powiedziała Peggy i to, co przed chwilą usłyszałem. Nic się ze sobą nie kleiło. Wszystko zadawało się być inne niż było w rzeczywistości. Musiałem pogadać z Peggy, Panem Rayem, z kimś kto cokolwiek by wiedział. A jeśli Marni skrywa tajemnicę, o której nie wie nikt? Ale to się nie zgadzało.
 
- James Eneasz Ray, urodzony 1959 w Jakucku, Syn Severusa i Marie Ray. Żonaty z Lilianne Carter, miał ósemkę dzieci - siedmiu chłopców i jedną dziewczynkę. Wiadomo, że miał styczność z KGB. Po wyjeździe z Londynu nie wiadomo co się z nim stało, wiadomo zaś, że 5 listopada 1983 znaleziono jego zwłoki i jego dzieci w jednym z domów w Gżacku. Ciekawostką jest to, że ciała dziewczynki nigdy nie odnaleziono.
 
Mężczyzna obrócił się stronę kobiety siedzącej po jego lewej. Miała krótkie, rude włosy i zielone oczy, które zamiast na mężczyznę, wpatrywały się w komputer. Wciąż niezbyt wierzyłem w to, co zobaczyłem i usłyszałem. To byli rodzice Marni? Chciałem prawdy, nie kłamstw, nie mogłem się zakochać w dziewczynie, która kłamała. Nie wiem, czy ją kochałem, czy było to tylko tymczasowe zauroczenie. Rubeus, mój przyjaciel, był pradziadkiem Marni. To wszystko zaczęło się kleić. Wystarczało, że Marni to potwierdzi, że nie skłamie.
 
 
~*~Aarone~*~
 
Hector biegał po placu bardzo szczęśliwy. Bawił się z innymi, rozmawiał, kopał w piaskownicy i dokazywał, jak to dziecko. Dziwnie się czułam, siedząc wokół tych wszystkich mam i wpatrując się w swoją nową pociechę. Obserwowałam to wszystko jakby w zwolnionym tempie. Matki rozmawiały ze sobą na różne tematy, o tym jakie to wyjątkowe są ich dzieci, jakie to piękne i świetne są. Każda matka kocha swoje dziecko i ma je za najlepsze. Nagle usłyszałam, jak to jedna z matek opowiadała o swojej ciąży i porodzie. Zastanowiłam się nad tym głęboko. Miała kogoś, kogo kochała, komu pozwoliła zostać ojcem swojego dzieciątka. Ja nie miałam tego, tak to ujmę, przywileju. Niektórzy sądzą, że ciąża to jakaś masakra - że bóle pleców, nóg i boleść porodowa to czasami budzące strach uczucie. Między innymi dlatego niektóre kobiety nie decydowały się na ciążę, tylko adoptowały dzieci. Inne mówią, że to najszczęśliwszy czas w ich życiu, że ich mężowe spędzają z nimi całe dnie, opiekując się i dbając o nie. Ja nie miałam wyboru. Zabawne, ja nigdy nie mam wyboru. Teraz, wcześniej, nigdy. Ale nie żałowałam i nie żałuję. Obiecałam Ismenie, że zajmę się jej synkiem, jak tylko będę mogła. Obiecałam. Pokochałam go od pierwszej chwili. Żałowałam często, że i mnie nie spotkał przywilej bycia w stanie błogosławionym przy mężu. Nie raz już przepłakiwałam noce, użalając się nad swoim żałosnym życiem i brakiem gromadki dzieci biegającej po domu. Alfreda i zajmujących czasu panu Normanowi. Przynajmniej kiedyś tak wyobrażałam sobie swoje życie. Teraz? Teraz nie ma już nic, tylko puste nadzieje na przyszłość. Może dziadek miał jednak rację i pora się ustatkować? Mam już dziecko, do szczęścia brakuje mi tylko ktoś, kto będzie mnie zszywał po szamotaninie w sklepie obuwniczym z inną świrniętą laską. Dziwne, jak o tym myślę to nasuwa mi się Rogers. Och, proszę, wszyscy, tylko nie on!

niedziela, 10 maja 2015

II "Banda Zwierząt"

Wciąż leżała twarzą do ziemi, próbując uspokoić swoje serce i zbuntowane myśli. Czerń, którą miała przed oczami, nie pozwalała jej wstać. Czuła na sobie wzrok tych wszystkich chłopców, słyszała, jak się śmieją i szydzą z niej. Podparła się na łokciach. Miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Żołądek skręcał się i wykręcał na wszystkie strony. Jaskrawy, wciąż nie do końca ostry obraz wirował, powoli dochodząc do siebie. Ostatkami siły woli przewróciła się na plecy. Teraz widziała już wszystko dokładnie. Chłopcy niewiele od niej starsi, o różnej barwie skóry, mali, duzi, chudzi, pulchni, a niektórzy (w jej mniemaniu) nawet przystojni. Z tej perspektywy wszyscy wydawali się wielcy.
 

- Gdzie chcecie ją przydzielić?
 

- Pewnie do ogrodu!
 

- Do kuchni! Będzie pichcić razem z Patelniakiem!
 

- Bardzo śmieszne, smrodasie, wolę nie - odparł ów Patelniak.
 

Smrodas, sztamak, sklumpować się - te wyrazy były równie dziwne, co sytuacja, w jakiej się znalazła. Ktoś wyciągnął do niej ręce w geście pomocy, jednak ona wierzgnęła i natychmiast je odtrąciła. Zaczęła ponownie szybko oddychać i wstała. Cofając się do tyłu, uderzyła w kogoś. Natychmiast odskoczyła i rozpaczliwie zaczęła szukać wyjścia z kręgu facetów. Wśród rozbieganych głosów słyszała takie komentarze jak:
 

- Zaklepuję ją!
 

- Poznajcie moją nową dziewczynę!
 

- Ale ma dupę!
 

- Deska jak nic!
 

Jade jęknęła i popchnęła jakiegoś chłopaka, wydostając się poza krąg tych zwierząt. Biegłą, jak tylko mogła, w stronę lasu - najbliżej rzeczy, jaka wydawała jej się bezpieczna.
 

- Hej, mała, zaczekaj! - wrzasnął ktoś z tyłu.
Nie oglądała się, biegła jak najszybciej, byleby odejść od nich i tego miejsca. Nie miała nawet czasu, żeby dokładnie zobaczyć, co znajduje się w okół niej, za cel obrała sobie las. Wydawało jej się, że to miejsce jest dla niej najbezpieczniejsze. Dźwięk butów uderzających o popękany beton równał się z szalonym tempem serca dziewczyny. Wiedziała, że ktoś za nią biegnie... I zaczyna ją doganiać.
 

-POCZEKAJ! STÓJ RZESZ, GŁUPIA BABO! - ryknął ten sam głos.
Jade biegła tak szybko, jak tylko siły i adrenalina we krwi jej pozwalały. Miała wrażenie, że jej płuca są za małe, że zaczyna odczuwać wrażenie tonięcia. Nie myślała - biegła. Nagle potknęła się i już widziała się z wystającą kępą traw. Na szczęście jej dziwny skręt w bok zapobiegł dalszemu rozwojowi wypadków. Odwróciła się na chwilę. Czarnowłosy Azjata, tan sam, który pomógł jej wydostać się z pudła, zatrzymał się. Najwyraźniej się zmęczył. Ona też zaczęła odczuwać zmęczenia, ale wbiegła do lasu i zatrzymała się w samym jego sercu. 

Nagle usłyszała głosy.
 

-No nie - jęknęła i panicznie zaczęła szukać jakiegoś ratunku. „Drzewo, Jade”- szepnął cichy głos w jej głowie. Nie namyślając się długo, nastolatka wspięła się na buk wystarczająco wysoko, aby schować się przed „zwierzętami”. Tak, zwierzętami. To było według niej najbardziej trafne określenie tej bandy chłopców. Oparła się o pień i pozwoliła, żeby samotna łza spłynęła jej po policzku. O nic nie pytała, czuła się samotna. Skuliła się i schowała głowę między kolana.

"Gdzie ja do cholery jestem?! Co to za miejsce?". Zaszlochała. Niepokój wypełniał ją całą. Nie wiedziała, czy drży, bo jest jej zimno, czy po prostu jest zła (a raczej wściekła). Emocje nią targały. Kilka minut temu leżała w ciemnym pudle, a teraz siedziała na drzewie w jakieś osadzie pełnej zboczonych świń. Próbowała przeanalizować, co dokładniej widziała.
- Niebo - szepnęła. - Słońce. Jasne. Dziwnie jasne.
 

- Jak mogłeś zgubić głupią dziewczynę, Minho! Niby nie ma na ciebie mocnych, a pozwoliłeś zwiać takiemu chuchru! - wrzasnął gruby głos. Znała go, jednak nie potrafiła go do końca przypasować do jednego z osadników. Natychmiast nabrała powietrza w płuca, ale nie ważyła się go wypuścić. Delikatnie wychyliła głowę na bok. Czarnowłosy, wysoki Azjata w niebieskiej koszuli oraz czarnoskóry mówca wraz z grupą chłopców stali idealnie pod nią.
 

- Alby, wylaksuj! Daleko nie uciekła, jest tu gdzieś... Tylko... Trzeba... Ją znaleźć - powiedział, uderzając w jedno z drzew.
Jade czuła, że „Minho” raczej nie pogodził się z faktem, że uciekła mu dziewczyna... Co za ironia. Gdyby wypowiedziała to zdanie na głos, zapewne nie tylko ona by się uśmiechnęła. Nawet nie zauważyła, a pierwszy raz, odkąd przybyła do tego miejsca, uśmiechnęła się.
 

- Jak mam wylaksować?! Pikolona Njubi! - krzyknął Alby.
 

- Macie ją? - powiedział nowy, zdyszany głos. Rozpoznała w nim tego blondyna, który przywitał ją w pudle. Przed oczami miała te jego piękne brązowe oczy, wpatrujące się w nią z takim zainteresowaniem i ciekawością... „Dosyć, Jade!”- wrzasnęło coś w środku niej.
 

- Nie, ale jak zaraz jej nie znajdę, to jej powyrywam te brązowe kłaki z czaszki i klump mnie obchodzi, że jest dziewczyną - syknął Minho.
 

- JADE! Ten sztamak tylko żartuje, wyjdź! Nic ci nie zrobimy! Wiem, że przeraża cię taka ilość płci przeciwnej, ale serio nie masz się czego bać! - krzyknął blondyn. Wydawał się być najbardziej sympatyczny ze wszystkich zebranych.
 

- To nie ma sensu, nie wyjdzie, to baba, one one są dziwne.
Jade buchnęła złością. Tego było za wiele. Nie będzie jej obrażał. Przekręciła się i zeskoczyła wprost na Minho. Ktoś z tłumu krzyknął i wszyscy odskoczyli momentalnie na bok. Minho, przygwożdżony do ziemi, szarpnął się i zrzucił z siebie wściekłą szatynkę.
 

- Uważaj kogo nazywasz babą, jeżyku! - wrzasnęła, natychmiast wstając i otrzepując z siebie kurz. - Gdzie my w ogóle jesteśmy? Co to za miejsce?! Czemu nic nie pamiętam?!
Minho, wściekły, pewnie rzuciłby się na Jade, jednak ostry głos Alby’ego go powstrzymał.
 

-Laska, nie wiem, coś ty za jedna, ale radzę słuchać! Nikt nie będzie nas tak traktować! Nie pozwalaj sobie...
 

- CO TO ZA MIEJSCE?! - Złość buchnęła z niej jak z ogniska. Starała się chociaż w pewnym stopniu opanować, jednak im bardziej próbowała, tym gorzej jej to wychodziło.
 

- ZAWRZYJ TWARZOSTAN, TO CI POWIEM! - ryknął do niej Alby.
Przez kilka sekund nic nie mówiła. Analizowała zwrot „zawrzeć twarzostan”. Domyśliła się, że to być może coś w rodzaju „zamknij się”.
 

- Nie drzyj się na nią! - krzyknął wysoki, lekko piegowaty chłopak. Wyglądał na ok. 1,80 metra. Był o wiele wyższy od Jade, przynajmniej tak jej się zdawało. Jego przenikliwe, niebieskie oczy rzuciły wściekłe spojrzenie Alby’emu i zasłonił dziewczynę. Jej wzrok przeniósł się na Newt’a, który momentalnie zrobił się czerwony. - OBOJE ZWINĄĆ CHLAPIDŁA!
Ciemnooki nie wytrzymał i odepchnął Gally’ego na bok. Zapadła cisza. Najwyraźniej Newt dysponował jakimś szacunkiem, skoro wszyscy się momentalnie zamknęli.
-To jest strefa... A my jesteśmy Streferami. Wyjdźmy z tego lasu, to sobie to zobrazujesz - powiedział już o wiele łagodniejszym i milszym tonem.
 

- Czego się gapicie?! Jazda stąd, szczylniaki - rzucił poczerwieniały ze złości Gally.
Dzieciaki rozeszły się, pojękując. Pod drzewem została tylko Jade, Minho, Newt, Alby i Gally. Ten ostatni otoczył ją ramieniem i zaczął przemawiać.
- Każdy przechodził to, co ty, więc nie wpurwiaj się, bo to nic nie da, laleczko...
 

- Nie mów tak do mnie! I zabieraj tą łapę.. – dodała, odsuwając się w stronę Minho. Ten rzucił jej wściekłe spojrzenie jednak nic nie powiedział. Jade była tak zmęczona, że nic już nie chciała mówić. Przez głowę przemknęła jej myśl, że równie dobrze ktoś mógłby ją pyknąć i byłoby po sprawie. Gally posłusznie wykonał rozkaz.
 

- To znaczy, chciałem powiedzieć...
 

- Wybacz mu tę klumpowatą gadkę, świerzynko, ale nasz kartoflanonosy kolega chciał powiedzieć, że lepiej wszystkiego nie wiedzieć.
 

- Ja jednak chcę i TO JUŻ!
 

- A proszę cię bardzo - rzekł Minho, pchając ją do przodu.
Po raz kolejny tego dnia Jade zaryła o kamienne podłoże. Poraniła sobie kolana, jednak widok, jaki ukazał się jej przed oczami, sprawił, że nie czuła już niczego. Wielkie kamienne mury tworzące idealny kwadrat otaczały ją ze wszystkich stron. Ją, Streferów, wioskę. Ogromne betonowe mury sprawiły, że Jade poczuła się mała, wręcz malutka jak mrówka. To wszystko zapierało dech w piersiach, ale i przerażało. Jade poczuła strach. Była zamknięta jak ptak, a z czterech czarnych szczelin między murami dochodziły najróżniejsze dźwięki. Zaczęła się obracać, podziwiając, co jeszcze skrywa „Strefa”. W najbliższym rogu dziedzińca, gdzie akurat byli, stała stara rozwalająca się szopa i las, z którego właśnie wyszli. Składał się głównie z buków i małej części z sosen.
W innej części były uprawy. Z tej odległości Jade dostrzegła jedynie parę drzew owocowych oraz inne rośliny. Wysokie, zielone słupy wyglądające jak kukurydza oraz coś, co przypominało pomidory. W rogu, naprzeciw była zagroda. Znajdowały się tam świnie, krowy i owce, zamknięte w zagrodach. Przez chwilę zastanowiła się, czy może to nie siedziba Patelniaka albo Winstona czy jeden im pies. Ostatnia cześć wydawała się być skupiskiem uschniętych drzew. Patrząc na nie., przeszły ją czarne myśli. Jak już zdążyła zauważyć, niebo było jasne i bezchmurne, co było straszne dziwne. Po wyjściu z lasu do jej nosa wtargnęły różne zapachy: pieczonego chleba, obornika, pieczonego mięcha.
 

- Napatrzyłaś się już, księżniczko? - rzucił Alby, zakładając ręce na piersi.
Odwróciła się. Teraz miała czas, aby dokładnie się im przyjrzeć. Pierwszym od lewej, jeśli ją pamięć nie myliła, był jasnowłosy Gally. Jak zwykle zgrywał obrażonego na cały świat. Nie wyglądał na przyjemniaczka. Kolejny z nich, czyli Minho, był czarnowłosym Azjatą, który zgrywał twardziela. Spod jego niebieskiej, lekkiej koszuli wystawały mięśnie. Alby był poważny. Jego krótkie, przystrzyżone czarne włosy oraz ciemne oczy idealnie pasowały do jego odcienia skóry. Był ubrany jak każdy nastolatek, nie licząc tych wszystkich brudnych plam, zresztą jak u wszystkich „Streferów”. Ona do czystych też nie należała.
 

- Co jest za tymi murami? -spytała, patrząc jak zaczarowana na szczeliny między ścianami. Jakaś magiczna siła ciągnęła ją w tamtą stronę. Powolnym krokiem zaczęła iść w stronę wielkich murów, jednak ktoś złapał ją za koszulkę i pociągnął do tyłu, sprawiając, że ponownie upada, tyle że tym razem na tyłek.
 

- Tobie nie wolno tam podchodzić, a tym bardziej wchodzić, Njubi - warknął Gally, kucając przed nią.
 

- Odwal się! Niby czemu?! Jakieś potworki wyjdą i mnie zeżrą? - parsknęła śmiechem i jednym kopnięciem zwaliła z siebie Gally'ego. Ten pomasował sobie ramie i rzucił Jade wściekłe spojrzenie.
 

- A żebyś wiedziała, świerzynko. I żeby ci nie przyszło do głowy tego sprawdzać - mruknął Alby, pomagając jej wstać. Strzepnęła z siebie kurz i kamyki, po czym ponownie przyjrzała się wielkim wrotom. Nagle wybiegło z nich dwóch chłopaków.
 

- A ci to mogą, hę?
 

- To Zwiadowcy, oni jako jedyni mogą przemierzać labirynt w poszukiwaniu wyjścia. Słuchaj, lala, i tak za dużo ci powiedziałem, jak na dzisiaj. Newt, zwołaj tu jakiegoś sztamaka, niech ogarnie jej jakieś wyro. Chyba że księżniczka boi się spać sama, to udostępnimy jej jedno z naszych. - Minho zbliżył się do niej i szurnął ją łokciem.
 

- Chwilunia... LABIRYNT?
 

- Ta... Niech się kimnie na moim leżaku, jutro ogarniemy jej własną pryczę... Albo szopę - rzucił Newt.
Jade przełknęła ślinę i obdarowała Newta pół uśmiechem ulgi. Z jednej strony cieszyła się, że będzie blisko jedynego sprzyjającego jej człowieka w tym kwadracie, ale z drugiej będzie spać w bunkrze pełnym chłopaków
 

- Skąd w tobie taki akt poświęcenia, Newt? Czyżby nasza nowa koleżanka wpadła ci w oko? - palnął ciemnoskóry chłopak, targając blondyna po włosach.
 

- Skąd, ona? A widziałeś ty ją?
Chłopcy wybuchnęli śmiechem. Jade nie pozostało nic innego jak podporządkować się woli tych żartownisiów.
 

- Super - jęknęła ze zdegustowaniem. Zabolała ją lekko wypowiedź Newta. Czyli była aż taka brzydka? Westchnęła i złapała się lekko za ramię. Targała nią czysta wściekłość. Zamknięta pośród chłopców w labiryncie.




Witam w Rozdziale II. Inspirująca nazwa nie powiem. Miałam dziś przyjęcie i jestem wykończona. Jako że wczoraj "poprawiłam" ten rozdział (nie ma ni Fuja żeby to było poprawione) postanowiłam go wstawić. Na razie napaliłam się na więźnia więc będzie wiezień. Zmieniłam opo o Lokim i chyba wgl zacznę od początku bo mi nie podchodzi. Ogólnie napisałam już z 3 rozdziały ale nie mam weny żeby pisać dalej więc sb oszczędzę. Kapitana Ameryki możecie spodziewać się we wtorek ok godz 19:00.
Dzisiejszy rozdział dedykuję Viv która z rozmachem wróciła z Więzią. Dziekuje ;)
Pozdrawiam
Rachel

poniedziałek, 4 maja 2015

I "Witaj w Strefie!"

Łapczywie łapała powietrze.
Łapała każdy oddech, jakby miał być jej ostatnim.
Klatka się zatrzęsła.
Dziewczyna przewróciła się.
 
Podjęła próby złapania się czegokolwiek, jednak jedyne co wyczuła to ostre krawędzie jakichś pudeł. W klitce było duszno. Bała się. Jej serce łomotało, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Winda jechała w górę z zawrotną prędkością. Wszystko drgało i wydawało złowieszcze dźwięki.
- POMOCY! HALO! NIECH MNIE KTOŚ WYPUŚCI! - wrzasnęła, szlochając. Całe jej ciało drżało. Windo-klatka jechała coraz wyżej i wyżej, od czasu do czasu prześwitując bladoniebieskim światłem. Dziewczyna wydała z siebie niezrozumiały okrzyk, po czym podjęła próbę podniesienia się z zimnej i mokrej podłogi. Kiedy już stanęła, co prawda w dość dziwnej pozycji, klatka szarpnęła, a jej więźniarka z łoskotem upadła na podłogę. Parę kartonowych pudeł upadło na nią, przygważdżając ją do podłoża. Winda zwolniła. Chrzęst metalowych kół oraz obijających się o ścianę łańcuchów sprawił, że zaczęła bać się jeszcze bardziej. W powietrzu unosił się zapach oleju i stęchlizny. Szarpała się, bezskutecznie próbując się wydostać spod skrzyń i pudeł. Nie mogła się poruszyć. Dręczyły ją pytania typu „co tu robi?”, „skąd pochodzi?”, „kim są jej rodzice?”. Z głośnym skrzypieniem winda powoli zaczęła otwierać się szeroko. Białe światło uderzyło w lokatorkę owej skrzyni. Skrzynka zadrżała, a ktoś zaczął uwalniać ją spod kartonów. Zasłoniła oczy ręką, chroniąc się przed natarczywym światłem słonecznym. Słyszała w tle jakieś głosy i śmiech. Przymrużyła oczy i wysiliła się, by zobaczyć cokolwiek. Nagle ktoś przysłonił światło. Ciemny zarys człowieka wpatrywał się w nią.
Dopiero po chwili, kiedy kontury stały się wyraźniejsze, zobaczyła go. Chudy, umięśniony blondyn wpatrywał się w nią, jakby nie dowierzał własnym oczom. Pustka w jej głowie niszczyła wszystko. Czerń, która ogarniała jej umysł, jej wspomnienia, była nieznośna. Czuła się taka zdezorientowana i bezradna. Dźwięk kołyszących się łańcuchów i mechanicznych kół dzwonił w jej głowie. „Jade”- pomyślała. To było jej imię. Jade. Jak to było możliwe, że to była jedyna rzecz, jaką pamiętała z przeszłości? Nic innego nie wskazywało na to, że jest z nią coś nie tak. Było jej zimno, być może miała gorączkę. Zewsząd otaczali ją chłopcy... Tylko chłopcy. Żadnej dziewczyny.
- Dziewczyna... Czaicie? TO DZIEWCZYNA! - krzyknął chłopak tuż przed nią. Wzdrygnęła się i odsunęła w kąt klatki. Źródło światła zostało ograniczone przez kilkadziesiąt sylwetek chłopców, w tym gościa tuż przed nią.
- Jak się nazywasz?
Przez chwilę zapomniała języka w gębie.
- Jak masz na imię?- powtórzył, tym razem z większym zdeterminowaniem.
Przełknęła ślinę i spojrzała mu w oczy. Były takie hipnotyzujące, ciemne i tajemnicze. Piękne.
 
-Jade... Ma-mam na imię Jade - wymruczała. Uświadomiła sobie, że nic innego nie pamięta. Jasnowłosy chłopak wstał i wrzasnął:
-ZAWRZEĆ TWARZOSNATY SZTAMAKI! Nasza nowa koleżanka - tu spojrzał na dziewczynę - ma na imię Jad.
Uśmiechnął się do niej lekko i wyciągnął rękę. Nie mogła się poruszyć, nagle zesztywniała.
- Gally, Minho, pomóżcie mi wydostać tego Świerzucha z windy.
Chłopcy parsknęli śmiechem, a dziewczyna nie potrafiła nic powiedzieć.
-Co, lalunia, nic nie powiesz?
 
-To nie rewia mody! Stąd nie ma ucieczki!
-Hahaha, patrzcie jaka przestraszona, zaraz sklumpuje się w spodnie!
Wysoki i umięśniony blondyn z piegami na nosie oraz Azjata z czarnymi włosami pomogli jej wyjść z pudła. Chwyciła się liny, a ci szybkim pociągnięciem wydostali ją a powierzchnie. Ostro zaryła o ziemię, brudząc swój sweter. Drżąc, uniosła głowę. Jakiś ciemnoskóry mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
-No, Jade... Witaj w strefie.

piątek, 1 maja 2015

Zanim Thomas pojawił się w strefie

Hay

Siemanko! jeśli ktoś zaglądał w zakładkę 'O mnie i O blogu" mogliście zobaczyć że planuje nowe opowiadanie, tak i owszem, nowa przygoda a właściwie prolog do przygody która została napisana w 3 tomach nosi tytuł "Zanim Thomas trafił do stefy" Czyli trochę inne przygody streferów całkiem na początku czwartego miesiąca kiedy w strefie zjawia się ktoś całkiem, nie oczekiwany . .

Rozdziały:

6.Oh Gally
7.10 twarzy strefy cz 1 czas pokarze
8.Małe duże zmiany
9.10 twarzy strefy cz 2 nocne wrzaski
10. 10 twarzy strefy cz 3 Zamiennik
11.Mamuśka
12. Celowe oślepienie
13. The Maze
14. Rada Stanu


CDN

 Postaci:

 

Jade



Newt

 

 Minho

 

Alby

 

Ben

 

Gally



James


Scott

 

Max


George


Stephen


Jeff 

 

Patelniak


Winston



Luka