wtorek, 2 grudnia 2014

VII Rozlane Mleko

Hello ja tu kraczę i mniej komentarzy niż ostatnim razem XD dobra już nic nie gadam hahaha. Powiem wam że w końcu powolnymi krokami zbliżamy się do pełnej akcji. Wiem trochę to potrwa ale moi wierni czytelnicy wytrwają w świętej cierpliwości ^^.Przyznam szczerze ze ni podoba mi się że to się dłuży i bym wstawiała najchętniej rozdziały co dwa trzy dni ale jaka by była wtedy zabawa ;D
Nie przedłużając zapraszam do czytania ;)






~*~Aarone~*~


Ubierałam akurat swoje czerwono białe buty z pumy, była tak na oko 21:33.Gwiazdy zaczęły coraz bardziej przejmować władzę nad niebem, było coraz ciemniej co oznaczało szybsze przyjście jesieni tym roku. Wbrew wszystkiemu co mówią więcej deszczu pada latem niż jesienią, tak niektóre rzeczy przeczą logice. Znów padało, mieliśmy w planach pójść po zakupy i kupić mleko jak dla mnie ta biała ciecz od dawna była przeklęta zawsze przez nią były jakieś kłopoty, ostatnim razem próbowali mnie zadźgać a na ramieniu pojawiła się spora szrama więc lepiej unikać takich rzeczy. Znaczy się mam na myśli mleko. Dla Egipcjan przeklęty był skarabeusz a dla mnie mleko, osobiście nie mam nic do mleka, nie mam uczulenia czy coś po prostu to przynosi mi pecha i tyle, no. Zastanawiałam się ile czasu zajmuje staruszkowi pójście do łazienki, ubranie się i wyśmianie mnie że to ja dłużej się ubieram. Podobno kobieta potrzebuje dwie godziny na przygotowanie się do wyjścia mi jest potrzebne nie całe 15 minut na toaletę ,ciuchy i narzekanie na religie. Nałożyłam na siebie czarną skurzaną kurtkę i czarnobiałą arafatkę, poprawiłam kitka i oparłam się o sosnowe drzwi. Spojrzałam na swoje paznokcie ,czas najwyższy zmienić kolor, z pewnością, może z czarnego na granatowy? A może zaszaleje i pomaluję na miętowy? „Dziadku ile można . . .”.Dla pewności podeszłam pod białe drzwi łazienki i zapukałam lekko


-Dziadku? Jesteś tam? Halo?-0 Reakcji. Zaczęłam walić w drzwi ale nikt nie otwierał. Kopałam waliłam ale nic to nie dawało-CHOLERNE NOWOCZESNE ZAWIASY !!!-Zaczęłam kląć i lamentować jednocześnie. Nie wiedziałam jak otworzyć te cholerne drzwi. Jeśli dziadek tego nie przeżyje to nie wiem co sobie zrobię. Próbowałam je podlewarować jednak z tymi zawiasami nie było to możliwe „Kurde sama ich nie otworze nagle przypomniał mi się Kapitan Ameryka i jego tarcza w tym momencie była by bardzo przydatna. Nie od dziś wiedziałam jak nazywa się Kapitan-Mój cholerny sąsiad pan Steven Rogers. Defakto było trochę późno jak na odwiedziny ale nie miałam wyboru ktoś musiał mi pomóc a środków wybuchowych nie użyję bo mogło by coś zrobić dziadkowi. Gruzy, pył, odłamki szkła to by było za dużo jeszcze by szoku dostał i zawał murowany co w jego przypadku było by naprawdę kiepskie. Wypadłam z domu jak strzała na drugi koniec korytarza i zaczęłam nawalać pięściami i mahoniowe drzwi 7a.Zapewne tym ostrym nawalaniem obudziłam pół dzielnicy ale teraz nie miało to znaczenia musiałam uratować dziadka. Blondyn szybko otworzył mi drzwi i spojrzał na mnie z góry. W stosunku do mnie był jak Mont Everest. Moje oczy były szklane i kręciły się w nich łzy. Steve złapał mnie za ramiona i powiedział spokojnie:


-Marni co się dzieje-Strzepnęłam z siebie jego ręce i chwyciłam za ramię pociągając mocno w stronę mojego mieszkania. Panika co prawda była w tym momencie nie wskazana ale co mogłam zrobić.


-Dziadek-wysapałam- Zamknął się w łazience i chyba zemdlał, nie wiem co robić. Rogers szybko mnie wyprzedził i spojrzał na drzwi. Szybkim ruchem uderzył w zamek i wywarzył drzwi. Moim oczom okazał się tragiczny widok. Dziadek leżał jak długi i nie ruszał się. Szybko przyłożyłam ucho do jego ust- Nie oddychał-STEVE DZWOŃ PO POGOTOWIE ON NIE ODDYCHA- Zaczęłam reanimować staruszka do pojawienia się karetki. Sąsiad szybko wykręcił numer i próbował mnie uspokoić na próżno. Z sekund zaczęły się robić minuty, ta kartka jechała strasznie długo a ja męczyłam się coraz bardziej. Bałam się, po raz pierwszy od parunastu lat bałam się, nie o siebie ale o kogoś innego niż mój mąż.


30 min później w szpitalu . . .


Chodziłam w kółko nie mogąc przestać. Nerwy targały mną bardziej niż przed egzaminami na studia. Na korytarzu nie było nikogo prócz mnie i Rogersa od paru dobrych minut starał się mnie zatrzymać i uspokoić ale ja coraz bardziej i bardziej ściskałam tą torebkę. Czas dłużył się nie miłosiernie a mnie zżerały nerwy, było mi niedobrze i miałam ochotę zwymiotować. Znając życie twarz miałam teraz koloru brudnej kredy a ręce chodziły jak wahadło od zegara ale w wersji 7 razy szybszej. Zastanawiałam się czy łyknęłam dzisiaj prochy ,jeśli nie to wole żeby Steve był tam gdzie powinien być-w domu .Spojrzałam na niego z ukosa, czułam że się martwi ale nie było tego po nim widać ,był taki spokojny. Postanowiłam się uspokoić, usiadłam obok niego i rzuciłam okiem na swoje buty. Miałam ochotę się rozpłakać, niby wszystko mam pod kontrolą ale w rzeczywistości nigdy nie mam nic pod kontrolą a tym bardziej siebie w nocy i nie, nie mam na myśli kontaktów damsko- męskich. W końcu otworzyły się drzwi za którymi znajdowało cię ciało dziadka. Bałam się podnieść, bałam się że usłyszę „Przykro mi ale pani dziadek nie przeżył, był stary i bla bla bla”, wszystkie złe sprawy jakie powiedziałam mu kiedykolwiek, każda zła chwila i złe słowa przeszły mnie jak strzała nalot myśli oderwał mnie od rzeczywistości.


-Panna Marni Ray?- Steve złapał mnie lekko za mankiet i pomógł wstać. Nie wyglądałam raczej wtedy jak człowiek. Złapałam się jego ramienia jak pijawka, była pewna że zaraz dowiem się najgorszego i runę jak długa na podłogę..


-To ja co z moim dziadkiem?- wychrypiałam słabo spoglądając na nią.


-Twój dziadek miał bardzo wiele szczęści a ktoś z takimi wadami serca miał by małe szanse ale jako że pański dziadek ma bardzo silny organizm poradził sobie z tym zasłabnięciem. Myślę że pani i pani narzeczony możecie wejść do niego na chwilę ,dosłownie na sekundę , pacjent musi odpocząć-Byłam pewna że się przesłyszałam. J a i Steve? Narzeczony oh proszę chociaż on w gruncie rzeczy nie jest taki zły ale z drugiej strony próbuje mnie zabić, zasada co do wrogów brzmi „Nie umawiaj się z wrogiem bo to się może źle skończyć”. Nie powiem zatkało mnie i zapewne teraz byłam czerwona jak burak. Nabrałam powietrza i pchnęłam drzwi i zerknęłam w stronę korytarza Rogers rozpłynął się w powietrzu, niech zgadnę on też zawstydził się jak cholera w szczególności że miał problem z kontaktami damsko męskimi. Dobra je też od śmierci męża chowam się jak mysz w mysiej dziurze. Na wąskim łóżku leżał tak dobrze znany mi staruszek, przysypiał. Uśmiechnęłam się lekko, miałam ochotę popłakać sobie ze szczęścia ale ani czas ani miejsce na takie słabości. Dopiero kiedy podeszłam do łóżka wychylił się z nad książki i klasnął w dłonie. Jak zwykle, nawet gdy był prawie u rodziców na herbatce musi mieć poczucie humoru i czytać książki-Cały Severus Anastas.


-Dzień dobry słońce ,jesteś cała blada, oh wybacz przestraszyłem cię ?-Dziadek zaśmiał się i poklepał miejsce obok siebie. Łóżko i tak było wąskie więc przystawiłam sobie krzesło a on pogłaskał mnie po głowie . Moja radość w tym momencie była jak najbardziej uzasadniona. Po mimo wszystko miałam wrażenie że jego wypadek to moja wina, że nie zadbałam o jego bezpieczeństwo a mam możliwości. Kiedyś podczas treningu na lodzie rozmawiałam z Ducard’em powiedział : „Trening jest niczym wola jest wszystkim” po czym zleciałam i chwyciłam miecz który leżał nie opodal. Szybko wstałam i przewróciłam go „wygrałam, poddaj się” on tylko się wyszczerzył po czym pod nogami zapadł mi się grunt. „Nigdy nie patrzysz na otoczenie Aarone”, po czym lód się załamał a ja wleciałam do lodowatej wody.


-Nie obwiniaj się maluchu to nie twoja wina, wiesz? Zdecydowanie za dużo się martwisz-Dziadek zaśmiał się i poczochrał moje włosy. Spojrzał na mnie i westchnął:- Jesteś taka sama jak on, twój tata też sięgał rękami do gwiazd a na plecach nosił cały ciężar świata-Patrzał na mnie takim wzrokiem jak by jednocześnie był na mnie zły i się o mnie martwił. Wiedziałam że chce dla mnie jak najlepiej ale nie mam sześciu lat i nie mogę wiecznie być jego wymarzoną wnuczką-Ale nie mogę patrzeć na to jak się niszczyć ,prawie wszystko co robisz prowadzi cię do destrukcji . . . Gubisz się we wewnątrz tego własnego potwora . . .


-A ty znów zaczynasz- Jęknęłam teatralnie opierając czoło o jego ramię. Wiedziałam że jak zacznie gadać to nie przestanie, podejrzewam że gdyby mój ojciec żył potrafiłby przegadać całe długie godziny i łatwiej było by mi zasypiać. Szczerze mówiąc nie pamiętam matki pamiętam tylko twarz ojca gdy . . . nieważne. Był wysokim brunetem o metalicznych oczach ,nosił okulary i patrzał na mnie tym swoim przeszywającym wzrokiem tylko takim go pamiętam matki i braci nie pamiętam w ogóle tylko na zdjęciach, siedmiu chłopców mama ,tata i ja jeden rodzynek od lewej: Marco, Jakson, Collin, Eddy, Ben, Thomas, Lenny ja Aarone i nasz kot Garfield w moich ramionach z grymasem na twarzy jak na kota perskiego przystało zaraz obok mnie Ojciec w swoich okrągłych okularach jak u Harrego Pottera i Mama ciemnowłosa piękność o szmaragdowych oczach uśmiechająca się do obiektywu. To jedyne zdjęcie rodzinne jakie mi zostało.


-I będę znów to tłukł i tłukł i może w końcu to dojdzie do tej twojej makówki-Zaśmiał się przytulił do siebie-Słyszałem jak pielęgniarka mówiła że jest z tobą jakiś mężczyzna ,czy mi się zdawało czy powiedziała „Narzeczony”? czy jest coś o czym powinienem wiedzieć maluchu?- Zerknął na mnie z ukosa i wyszczerzył swoje białe protezy.


-Nic nic dziadku, nic nic to tylko nasz sąsiad nikt po za tym-Spokojnym tonem próbowałam wybrnąć z tej przesranej sytuacji ale dziadek niczym dżdżownica nadal wiercił temat. Uśmiechnął się po czym podniósł i z wielkim zachwytem w głosie podnosząc tryumfalnie palec rzekł z uciechą


-Wiedziałem, wiedziałem że prędzej czy później zaczniecie ze sobą kręcić ,ja to wiedziałem odkąd przytaszczył twoje kocie dupsko do domu Aarone ,wiedziałem!!-Dziadek był niesamowicie podekscytowany tym że szanowny otarczowany przyjechał tu ze mną i postanowił olśnić wszystkich swoimi mięśniami i kulturą godną księcia, co ja plotę, tak się wystraszyłam tym wypadkiem dziadka że sama nie wiem co już mówię


~*~Steve~*~


Siedziałem na ławce pod szpitalem obserwując jak gwiazdy przejmują władzę nad niebem. Ostatni raz miałem szansę oglądać takie niebo podczas szkoleń w wojsku wtedy spaliśmy pod czystym nieboskłonem. Zdawało mi się że tam gwiazdy zdawały się bardziej widoczne i przejrzyste, tam było ich o wiele więcej. Wtedy . . to były całkiem inne lata, teraz ,teraz wszystko jest inne co prawda ma wiele plusów ale jednak. Wyrwano mnie z jednego świata do drugiego i kazali zaklimatyzować się bez jakiego kol wiek pytania, mam robić to i to bo tarcza tego chce a przecież nie jestem chłopcem na posyłki. Zaczęło robić się zimno. Zapiąłem kurtkę i spojrzałem w stronę drzwi frontowych ,po mojej sąsiadce ani śladu. Nawet nie zauważyłem że trzymałem w lewej ręce jej apaszkę, była miękka o kolorze biszkopta a pachniała wanilią jak . . . jak perfumy swojej właścicielki.


-Wszystko w porządku?- Szybko się odwróciłem i nawet nie spostrzegłem że niska brunetka stoi tuż za mną. Uśmiechała się szeroko i przypatrywała się była w stosunku do mnie strasznie mała może to przez te adidasy?


-Nie wiele osób potrafi mnie tak podejść, jak tam pan Ray?- Wolnym krokiem szliśmy już w stronę mojego motocyklu. Byłem naprawdę Zaskoczyny jakim cudem pojawiła się tuż za mną i nawet się nie zorientowałem, była w tym dobra, bardzo dobra, jak by uczyła się tego od dawna. Była w dobrym nastroju czyli i z jej dziadkiem musiał być dobrze kiedy ją tu przywiozłem wyglądała prawie jak trup.


-W porządku powinni wypisać go w środę-Pomogłem jej wsiąść po czym udaliśmy się w stronę naszej ulicy. Marni Objęła mnie u w pasie, odnosiłem wrażenie że boi się że spadnie. Kiedy dojechaliśmy do domu zanim weszła do siebie przypomniałem sobie że mam jej chustkę.


-Marni . . . zaczekaj-Drżącą ręką zacząłem wyjmować biszkoptowy miękki materiał i podałem go Pannie Ray. Spojrzałem w jej oczy o kolorze metalu, błyskały w nich wesołe ogniki. Uśmiechnęła się i odebrała swoją własność. Nawet nie zauważyłem kiedy położyła rękę na moim lewym ramieniu i pocałowała mnie w prawy policzek. Poczułem dziwne mrowienie w brzuchu, nie spodziewałem się tego.


-Dziękuję, za wszystko-Szepnęła po czym udała się w stronę swojego mieszkania 7c.Kiedy mnie pocałowała miałem wrażenie jakby nagle wszystko straciło znaczenie. Marni co prawda była tajemnicza i często sprawiała wrażenie nie obecnej ale po mimo to miała swój urok osobisty. Nie potrafiłem jej po prostu rozgryźć. Czasem miałem wrażenie że jest w depresji a czasem że jest jedną z tych wesołych nastolatek. Teraz sam nie wiedziałem co myśleć to było po prostu inne. Ostatni raz całowałem się ponad 70 lat temu więc jak to mów Natasza „Zacząć iść z tempem czasów i zacząć nowe życie”. Może czas najwyższy był wejść w rytm tych czasów, może i był czas najwyższy wyjść z tej dziupli i poznać nowych ludzi. Może czas najwyższy był otworzyć się na innych?


Pozdrawiam Lupin

6 komentarzy:

  1. Chyba czytelnicy teraz wszedzie tak słabo komentują, ale co by tu nie zanudzać, czy jestem pierwsza wśród komentujących, oby oby oby....bo nigdy mi się to nie udaje


    wybacz za komentarz zamiast opinii, ale zanim przeczytam rozdział, muszę sprawdzić, czy jestem tu pierwsza XD
    uhuhuhuhuhuhu....szatańsko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jesteś pierwsza hahaha gratuluje. Dziękuje że ktoś to jeszcze czyta Xd Życzę miłego wieczoru przy tekście
      Lupin ;)

      Usuń
  2. Steve całował się 70 lat temu? No to najwyższą pora zacząć od nowa... :-). Myślę, że on i Marni byliby świetną, intrygujaca parą. Juz ich uwielbiam razem, z co dopiero później XD
    Czekam niecierpliwie. Dużo weny, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki bardzo wena zawsze się przyda ;) po 10 rozdziale Acznie się robić wesoło a potem ... Jeszcze nie wiem ale coś wymyślę XD
      Lupin

      Usuń
  3. Uwielbiam dziadka Marni :D Jest taki ciepły, a jego teksty mnie rozwalają... Dziadziuś widzi, że między Marni a Stevem coś się kroi :D
    Czasem czytając twoje porównania, padam ze śmiechu xD Są świetne :)
    Niestety brakuje mi bardzo przecinków, jest kilka literówek.
    Ale ogółem rozdział bardzo mi się podobał i wierzę, że nasz kapitan wreszcie otworzy się na ludzi.
    A co do tego komentowania, to u mnie też słabo, podejrzewam, że to przez szkołę i koniec roku, ja w technikum mam istną masakrę...
    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakoś słabo ostatnio z tymi czytelnikami, racja. No ale trudno, może po świętach będzie lepiej, mniej zamieszania i w ogóle.
    Piękny rozdział, tylko szkoda, że tego dziadzia tak potraktowałaś xD
    Biedny w szpitalu wylądował.
    Czekam na następną notkę, pozdrawiam i życzę weny.
    Zapraszam na świeży rozdział.
    Patka-pisze.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń