~*~Aarone~*~
Łaziłam
w kółko bez przerwy. Miałam ochotę się rozbeczeć i siedzieć w kącie bez
powodu. Brałam leki, więc żadnych ataków i płaczów… nigdy więcej!
Zrobiłam coś, na co bym się nigdy nie odważyła. Miałam wrażenie, że gdy
go całowałam, to byłam naćpana. Mały Hector przypatrywał mi się, siedząc
na krześle i bujając się na nim.
-
Hector, nie bujaj się na krześle! - burknęłam, robiąc kolejne kółko na
podłodze. Chodziłam - nie myślałam, stałam - myślałam i jakoś mi tak
ciężko na sercu było. Bałam się, że to nic nie znaczyło, a co gorsza, że
mogłam się w min zakochać? Jeśli
tak, to strzelę sobie w głowę. Nie chciałam zbliżać się do ludzi,
niszczyć tego, co być może stałoby się silne. Westchnęłam głośno i
oparłam głowę o kanapę, która stała pod ścianą. Salon i kuchnia były
jakby jednym pomieszczeniem, połączonym jedynie ścianą i podłogą.
Dziadek spał, co się dziwić… w końcu było popołudnie. Wzięłam parę dni
wolnego, aby zająć się moim nowym przyszywanym synkiem, któremu nadałam
imię. Przyzwyczaił się, normalnie funkcjonował, jak normalne trzyletnie
dziecko. Spał i nagle obudził się w moim domu, kto by się nie zdziwił?
Przez głowę przymykały mi różne obrazy ale najwyraźniejszy to wzrok
Harry'ego, gdy ten kretyn Eddy nadział go na te ostrza. Jego rdzawy
kolor oczu utkwił we mnie, kiedy przez ten krótki moment jego wzrok
spoczął na mnie. Oboje wiedzieliśmy, co to oznaczało. Nie wiem czemu,
ale nagle zamiast Osbourna zobaczyłam tam Steve’a, jak patrzy na mnie
tymi swoimi błękitnymi ślepiami. Zamknęłam oczy i zwinęłam się w kłębek.
DLACZEGO DOROSŁE ZYCIE MUSI BYĆ TAKIE TRUDNE?! … Mniejsza, dziadek
twierdzi, że duchem wciąż jestem czterolatką z Gżacka. Nie chciałam
teraz z nikim rozmawiać, miałam tak poszarpany humor, że chyba bardziej
gorszy być już nie mógł.
-
To dla ciebie, mamo - Chłopczyk podał mi rysunek, na którym trzymał
mnie za rękę. Mimowolnie na mojej smutnej twarzy pojawił się uśmiech.
Powiedział do mnie mamo. Nie
spodziewałam się, że kiedykolwiek to od niego usłyszę. Łzy cisnęły mi
się do oczu, myślałam, że popłaczę się ze szczęścia. Patrzał na mnie i
uśmiechał się.
-
No chodź tu, synku - powiedziałam przez śmiech, tuląc chłopczyka z
lekko kręconymi włosami do piersi. Były takie miękkie i pachnące, i
ciemne jak moje. Czułam, jak Hector słucha mojego cichego rytmu serca
tak, jakby okazał się dla niego kojącą melodią. Objęłam go i pocałowałam
w czółko. Był taki słodki i grzeczny, nie psocił, nie przynosił
problemów i był bardzo pomocny. Jak dla mnie, trochę za szybko się
zaaklimatyzował, ale jeśli naprawdę mu się tu podoba, to nie mam nic
przeciwko. Dziwiło mnie tylko to, że tak szybko zapomniał o przeszłości i
nazwał mnie mamą. Mój
humor od razu się poprawił. Blady uśmiech błądził na mojej twarzy,
jednak myśli wciąż krążyły wokół deszczy, parku i... Rogers’a. „Niech to”
wulgaryzowałam w myślach. Od tej pory musiałam okłamywać i Hectora, i
Steva. Przyswoiłam sobie, że prędzej czy później będę musiała pogadać z
nim o tym. Jak to powiedział Ducard: „Nic się nie dzieje przypadkiem,
wszystko jest już z góry zaplanowane”, a ja mu na to za każdym razem:
„Jeśli tak, to ten z góry mnie nienawidzi". Taka była prawda,
praktycznie nic dobrego w życiu mnie nie spotkało,
prócz paru cudownych chwil z Harrym. Teraz miałam szansę zacząć od
nowa, otworzyć się na bliskich, których mam pod ręką. Rogers nie
wiedział, że wiem kim jest, że po nocach próbuje mi tą swoją głupią
tęczową tarczą ściąć mi głowę. To też mnie martwiło - jednego dnia
ślinię się do niego, a innego jestem kotkiem, bawiącym się z nim
dosłownie w kotka i myszkę Nie tolerowałam tego, co było nudne i
przelotne, a pocałunek ze Stevem był inny niż to wszystko. Byłam gotowa w
tamtym momencie, co być może do niego czuję, nic nie czuję, nic.
Spojrzałam w sufit.
-
Jasna cholera - mruknęłam przeciągle, ziewając jednocześnie.
Pomyślałam, że spacer dobrze zrobi nam obojgu. Napisał kartkę i
przykleił do lodówki, żeby znów nie marudził, że jak się bawię, to po
sobie nie sprzątam i gliny urządzą sobie polowanie.
-To
co, chcesz się pobawić na placu? - Uśmiechnęłam się do niego, pomogłam
mu się ubrać i oboje pomaszerowaliśmy w stronę placu zabaw niedaleko
kamienicy.
~*~Steve~*~
Uderzałem
w ten cholerny worek kolejny raz z rzędu, raz mocniej, raz słabiej. Nie
mogłem się skupić, miałem mętlik w głowie, wszystko mi się mieszało i
tworzyło niejednolitą masę. Zastanawiałem się, ile czasu nie będziemy
się do siebie odzywać, ja i Marni. Milczeliśmy oboje, nawet jej nie
widziałem. Wychodziła rano i wracała późnym wieczorem. Czasami
widziałem, jak siedziała przy stole z tym małym chłopczykiem. Uśmiechała
się, wręcz śmiała, kręciła nim, całowała w czoło i robiła kanapki na
kolację. Czasami żałowałem, że nie mam u boku takiego kogoś jak ona,
kogoś kto co rano dawałby mi buzi i żegnał, kiedy szedłem do pracy,
radośnie witał z gotowym obiadem, gdy wracałem z pracy i w ogóle
towarzyszył w te lepsze i gorsze dni. Kogoś, z kim można porozmawiać,
wyżalić się, a w szczególności kogoś kto mnie zrozumie. Niełatwo jest znaleźć wspólny język z kimś takim jak ja - starym,
ale jeszcze żywym Stevem Rogersem, a ona wydawała się być idealna na to
stanowisko. Może gdyby to wszystko potoczyło się inaczej, kto wie, o
czym bym teraz rozmyślał. Po tym jak... całowaliśmy się w parku,
odprowadziłem ją pod same drzwi Wayne Tower. Swoją drogą, co do Wayne’a.
Oczywiście Tony wrócił, zgrzytając zębami. Jego ułożone włosy
przypominały teraz igły jeża. Zawsze, gdy były spotkania Rady Wayne
Enterprises i Stark Industries, Bruce zachowywał się przyswoicie i nie
dawał się sprowokować takiemu czubkowi jak Stark. Podziwiałem go, że
wytrzymywał z nim w jednym pokoju całe kilka godzin robiąc sfinksa. Mina
Tony’ego, gdy widział twarz Bruce’a Wayne’a na pierwszych stronach
gazet była bezcenna. Wybiła godzina siedemnasta, postanowiłem odwiedzić
Peggy, już dawno do niej nie zaglądałem. Przebrałem się i spakowałem,
nie miałem do niej aż tak daleko. Może ona była mi wstanie coś poradzić,
ale nie chciałem jej skrzywdzić tym, że „polubiłem” inną. Wiedziałem
też, że jest ona jedyną osobą która mnie rozgryzie.
~*~
-
Chciałem właściwie prosić cię o radę, mam problem z pewną dziewczyną. -
Wbiłem wzrok w podłogę, wciąż zastanawiałem się, czy jej o tym
powiedzieć. Musiałem w końcu o niej za pomnieć, pomimo że kiedyś ją
kochałem. Wciąż miałem przed oczyma tę młodą Panią Kapral z czerwonymi
ustami, wpatrującą się we mnie z surową twarzą, ale i nasz pocałunek 70
lat temu.
-
Fanka? - Peggy zaśmiała się i ostatkiem sił uśmiechnęła do mnie.
Widziałem jak starała się przypominać chociaż trochę tę pełną wigoru
kobietę, co kiedyś. Widziałem, jak cierpi, patrząc na mnie, że znów nie
może być młoda. Obydwoje wiedzieliśmy, że to, co było kiedyś między
nami, nie miało już prawa być. Przynajmniej tak mi się zdawało.
- Nie... sąsiadka, Marni Ray. Problem w tym, że...
Nie dała mi skończyć. Szybkim, szorstkim i zdecydowanym tonem powiedziała:
- Jest bardzo skrytą i tajemniczą osobą, jest trudniejsza do zrozumienia niż jakikolwiek labirynt czy logogryf.
Czyżby
znała moją sąsiadkę? Miałem tyle pytań w tej kwestii. Może dzięki niej
poznam Marni bliżej, cokolwiek się o niej dowiem. Rzeczywiście! Była
bardzo skryta i zamknięta w sobie, jednak przez ostatnie wydarzenia
miałem wrażenie, że stała się bardziej otwarta na świat, a nasz
pocałunek mnie w tym utwierdził. Odnosiłem wrażenie, że Peggy jest
trochę zazdrosna, ale to niemożliwe, żeby moja urocza sąsiadka i ona się
znały.
- Skąd znasz Marni? - spytałem niepewnie.
Jej
oczy zapłynęły ogniem, a na polikach pojawiły się rumieńce. Po jej
minie zrozumiałem, że momentalnie zrobiła się zła. Kiedyś jej mina mogła
pozostać pokerowa, teraz każda emocja była jasna. Nie sądziłem, że jest
zazdrosna, nie sądziłem, że może być zazdrosna. Odetchnęła i spojrzała
mi w oczy. Nie święciło to nic dobrego
-
Jest moją prawnuczką. Moja wnuczka Lily zginęła przez jej głupiego
męża, który doprowadził ich wszystkich do śmierci. Ona jest taka sama
jak jej ojciec. Nie boi się konsekwencji. Kocham ją, ale cokolwiek jej
powiem, ona tłumaczy to na swój destruktywny język!! – wrzasnęła, a
raczej pisnęła, uderzając pięścią w stolik. Łzy popłynęły jej po
policzkach i spojrzała w stronę okna. - Moja mała Lily... Dopiero co
widziałam ją w ogrodzie, jak biegła. - Peggy zacisnęła powieki i zaczęła
szybciej oddychać, po chwili z jej piersi zaczął wydobywać się szybki
świszczący oddech. Natychmiast się poderwałem i zawołałem jakąś
pielęgniarkę. Usiadłem na krześle i wciąż powtarzałem „Lily”.
To coś znaczyło. Ojciec Marni, matka Marni - to musiało coś znaczyć.
Szybko wyjąłem telefon i zadzwoniłem do T.A.R.C.Z.Y. chciałem się
dowiedzieć czegoś o „Lily”.
~*~
- Znajdź mi informacje o Carterach, całej rodzinie, a szczególnie prawnuczce Peggy - Lily.
Mały
mężczyzna wpisał parę danych i wpatrywał się w nazwisko, które widniało
przy zdjęciu młodej kobiety o ciemnych włosach i zielonych oczach.
Wyglądała na szczęśliwą.
-
Lilianne Anabelle Carter, mężatka, z nazwiska męża Ray, matka ósemki
dzieci, siedmiu chłopców i jednej dziewczynki, nie żyje od dwudziestu
lat, przyczyna śmierci nieznana, nieznana od dnia ślubu z James’em
Ray’em
Ray.. znałem to nazwisko. Kojarzyłem je, pamiętałem. Musiałem usiąść, przyswoić to wszystko powoli. To nie mogła być matka Marni, skoro NOSIŁA NAZWISKO Ray, jej dziadek też.
-
Wygooglować Jamesa Ray’a - mruknąłem, wciąż analizując to, co mi
powiedziała Peggy i to, co przed chwilą usłyszałem. Nic się ze sobą nie
kleiło. Wszystko zadawało się być inne niż było w rzeczywistości.
Musiałem pogadać z Peggy, Panem Rayem, z kimś kto cokolwiek by wiedział.
A jeśli Marni skrywa tajemnicę, o której nie wie nikt? Ale to się nie
zgadzało.
-
James Eneasz Ray, urodzony 1959 w Jakucku, Syn Severusa i Marie Ray.
Żonaty z Lilianne Carter, miał ósemkę dzieci - siedmiu chłopców i jedną
dziewczynkę. Wiadomo, że miał styczność z KGB. Po wyjeździe z Londynu
nie wiadomo co się z nim stało, wiadomo zaś, że 5 listopada 1983
znaleziono jego zwłoki i jego dzieci w jednym z domów w Gżacku.
Ciekawostką jest to, że ciała dziewczynki nigdy nie odnaleziono.
Mężczyzna
obrócił się stronę kobiety siedzącej po jego lewej. Miała krótkie, rude
włosy i zielone oczy, które zamiast na mężczyznę, wpatrywały się w
komputer. Wciąż niezbyt wierzyłem w to, co zobaczyłem i usłyszałem. To
byli rodzice Marni? Chciałem prawdy, nie kłamstw, nie mogłem się
zakochać w dziewczynie, która kłamała. Nie wiem, czy ją kochałem, czy
było to tylko tymczasowe zauroczenie. Rubeus, mój przyjaciel, był
pradziadkiem Marni. To wszystko zaczęło się kleić. Wystarczało, że Marni
to potwierdzi, że nie skłamie.
~*~Aarone~*~
Hector
biegał po placu bardzo szczęśliwy. Bawił się z innymi, rozmawiał, kopał
w piaskownicy i dokazywał, jak to dziecko. Dziwnie się czułam, siedząc
wokół tych wszystkich mam i wpatrując się w swoją nową pociechę.
Obserwowałam to wszystko jakby w zwolnionym tempie. Matki rozmawiały ze
sobą na różne tematy, o tym jakie to wyjątkowe są ich dzieci, jakie to
piękne i świetne są. Każda matka kocha swoje dziecko i ma je za
najlepsze. Nagle usłyszałam, jak to jedna z matek opowiadała o swojej
ciąży i porodzie. Zastanowiłam się nad tym głęboko. Miała kogoś, kogo
kochała, komu pozwoliła zostać ojcem swojego dzieciątka. Ja nie miałam
tego, tak to ujmę, przywileju. Niektórzy sądzą, że ciąża to jakaś
masakra - że bóle pleców, nóg i boleść porodowa to czasami budzące
strach uczucie. Między innymi dlatego niektóre kobiety nie decydowały
się na ciążę, tylko adoptowały dzieci. Inne mówią, że to najszczęśliwszy
czas w ich życiu, że ich mężowe spędzają z nimi całe dnie, opiekując
się i dbając o nie. Ja nie miałam wyboru. Zabawne, ja nigdy nie mam
wyboru. Teraz, wcześniej, nigdy. Ale nie żałowałam i nie żałuję.
Obiecałam Ismenie, że zajmę się jej synkiem, jak tylko będę mogła. Obiecałam.
Pokochałam go od pierwszej chwili. Żałowałam często, że i mnie nie
spotkał przywilej bycia w stanie błogosławionym przy mężu. Nie raz już
przepłakiwałam noce, użalając się nad swoim żałosnym życiem i brakiem
gromadki dzieci biegającej po domu. Alfreda i zajmujących czasu panu
Normanowi. Przynajmniej kiedyś tak wyobrażałam sobie swoje życie. Teraz?
Teraz nie ma już nic, tylko puste nadzieje na przyszłość. Może dziadek
miał jednak rację i pora się ustatkować? Mam już dziecko, do szczęścia
brakuje mi tylko ktoś, kto będzie mnie zszywał po szamotaninie w sklepie
obuwniczym z inną świrniętą laską. Dziwne, jak o tym myślę to nasuwa mi
się Rogers. Och, proszę, wszyscy, tylko nie on!
No, no fajny rozdział. Nadajesz temu takiej tajemniczości, ale to dobrze. Lubię zawiłości, dzięki temu Marni wydaję się bardzo intrygująca. Swoją drogą bardzo ją lubię, tak samo jak Steve. Podoba mi się, jak prowadzisz sceny z nim. Super.
OdpowiedzUsuńCiekawe, co tam dla nas szykujesz dalej :). Nie mogę się doczekać, by dowiedzieć się wiecej ^^. Dużo weny i pozdrawiam.
No od 14 rozdziału zaczynamy jazdy. To będzie straszne a jednocześnie nw czemu śmieszne(o bosh śmieje się z własnej twórczości gdzie tu logika?!). W końcu zaczynamy coś zajebistego
UsuńPozdrawiam Rachel
No to czekam niecierpliwie :) i zapraszam przy okazji do siebie.
UsuńPozdrówka!
Miło że ktoś tu wpada jeszcze ;) Już lecę czytać u cb
UsuńRachel
coś pięknego *.*, MAM NADZIEJE, ŻE ZA NIEDŁUGO NASTĘPNY ROZDZIAŁ XD. bo cuś się dziać zaczyna, nareszcie dowiemy się coś o Aarone, matko. Plosieeee o sibki naśtępny loździał PLOSIEEEEE.
OdpowiedzUsuńOla
Spoko next już we wtorek a jutro więzień
UsuńPozdrawiam
Rachel
Jestem, jestem! Rany wybacz, że dopiero teraz to komentuję, ale wcześniej jakoś nie zauważyłam. Dziewczyno ja cię zabije za ten koniec, jesteś gorsza niż Polsat XD
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba ten rozdział, ale coś czuję, że nasza Marni się zdenerwuje za to, iż Steve grzebał w jej przeszłości.
Chyba nie muszę mówić, że czekam na następny rozdział :D
Aguś! Miło że wpadłaś :0 dziękuję za komentarz. No powiedzmy iż teraz wszystko się skomplikuje i poknoci. Nie wiem jak z tego wybrnę ale ok XD
UsuńRachel
Błagam, nie zabijaj mnie za me lenistwo i za to, zę nie pozostawiam komentarzy, ostatnio tyle bzdur z reala mi zabiera czas, ze biedne blogi zaniedbuję T_T
OdpowiedzUsuńNawet nie mam czasu by puścić bąka... nie mówiąc o pisaniu własnych opowiadań, cieszę się, ze jednak robia to inni
Hahahahahaha spoko ;D cieszę się że jesteś ^^
UsuńBiedna ty ehh ten real to zuooooo ;---;
Hej;) Zaprosiłaś mnie, więc jestem, choć nie ukrywam, że trochę mi przykro, że nie skomentowałaś żadnej mojej notki przed dodaniem spamu. No, ale dobra.
OdpowiedzUsuńNa początku się pogubiłam. Poprzednia notka to rozdział 3, a tutaj nagle 12 i nie za bardzo wiedziałam o co chodzi. Ale już doszłam do tego. Ciekawi mnie postać Marni. Wydaje się być bardzo tajemnicza, ale jednocześnie ma w sobie coś, co sprawia, że ją polubiłam.No i mam nadzieję, że spotka wreszcie jakiegoś fajnego faceta, bo widać, że aktualne życie nie bardzo jej się podoba.
Pozdrawiam! ;*
I zapraszam do siebie;) sila-jest-we-mnie.blogspot.com
Przepraszam,już nadrabiam zaległości :)
UsuńDziękuję za komentarz,każdy podnosi mnie na duchu, mam nadzieję że zostaniesz na dłużej.
Pozdrawiam Rachel
Dziękuję za komentarz;) Przybywam z pytaniem, czy mam Cię informować o nowych rozdziałach? Będę wdzięczna za odpowiedź u siebie;)
UsuńObleciałam to wszystko kiedyś będąc u babci. To był hardcore, bo tam nie ma Wi-Fi, więc naotwierałam kart przed wyjazdem z domu i przeczytałam jeszcze za czasów, gdy to opowiadanie było na osobnym blogu. Jakiś tydzień czy dwa potem już była ankieta dotycząca przeniesienia w której bodajże nawet oddałam głos. Komentowanie wtedy nie miało więc żadnego sensu. Szukałam tego bloga i szukałam aż w końcu po przegrzebaniu porządnie przeglądarki znalazłam.
OdpowiedzUsuńNawiązanie do Spider-Mana bardzo mi się podoba. Marni - osoba z przeszłością i do tego związana kiedyś z Osbourne'm. Fajnie ujęłaś relacje głównej bohaterki z Hectorem. W zasadzie to czekam na ciąg dalszy z niecierpliwością.
Przykro mi że tak się stało no ale to jednak była dobra decyzja nie żałuję.
OdpowiedzUsuńJak widzisz jest tu większy porządek i moje lenistwo. Ogólnie relacje z Osborne to poprzednie rozdziały, teraz spróbuje się skupić na innej więzi o ile wyjdzie
Rachel
Tutaj bardziej mi się podobały fragmenty ze Steve'em niż z Marni. Może dlatego, że nasza bohaterka zajmuje się teraz dzieciaczkiem, a Steve prowadzi własne śledztwo i czekam co ciekawego z tego wyniknie. Mam nadzieję, że będą razem :) Trochę męczy to użalanie się Marni nad sobą, jest silną dziewczyną, więc powinna wziąć się w garść. Choć jej wątpliwości są w sumie słuszne bo jak Pantera walczy ze Steve'm a jednocześnie coś do niego czuje...Eh i co na to poradzić?
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że szybko wstawisz nowy rozdział :) Pozdrawiam i życzę weny!
proszę o kontynulacje ;* pozdrawiam
OdpowiedzUsuń