czwartek, 15 stycznia 2015

X Gwiazda Wieczoru



~*~Aarone~*~


„-Czekoladowa, biała czy truskawkowa? Eeeeeeeeee truskawkowa-Sięgnęłam na najwyższą półkę po truskawkową czekoladę.,Ale chodź bym nie wiem jak bym się starała nie mogłam jej dosięgnąć. Stanęłam na palcach jednak to nie miało większego sensu. Moja matka nie należała do najwyższych osób, więc i ja zostałam pokarana takim kurduplstwem, „Cholerne geny” pomyślałam. Kiedy tak usilnie próbowałam dostać się do czekolady z nadzieniem truskawkowym podszedł do mnie brunet w prostokątnych okularach. Miał perłowy uśmiech i jasną karnację oraz szeroki uśmiech na ustach.Podał mi opakowanie z czekoladą, pocałował w rękę i poszedł w stronę działu mięsnego.

-A tak w ogóle jestem Clint, Clint Barton, jeden z Avengerów - Odwrócił się do mnie błysnął zębami i skręcił na lewo. Minęło trochę czasu za nim otrząsnęłam się z tego nie małego szoku. O co chodziło? Podał mi tylko tą pieprzoną pechową czekoladę i od razu się przedstawił. Niech zgadnę to ten nadęty łucznik, Hawkeye. Kiedy ostatnim razem urządzili sobie strzelaninę do mnie, każdy strzelał, czym miał? Pan z ładnymi włosami sturlał do mnie swoim kawałkiem drewna z kamieniem przy końcu, Stark karbowymi paluszkami, tancereczka swoją tęczową tarczą a ruda Małpa zabaweczką w kształcie pistoletu. Co to ma być cyrk? Oni nie wiedzą, co to jest dobra broń tylko jakiś chiński szajs. Nawet nie zauważyłam a cały czas stałam w wgapiałam się w punkt przed sobą. Szybkim krokiem podeszłam do kasy zapłaciłam i udałam się w stronę budynku niedaleko.Był stary, ponury, pozbawiony życia, zbudowany z czerwonej cegłówki. Przywitałam Się z pracownicą ośrodka i udałam się w stronę pokoju 321 całkiem przy końcu korytarza. Uchyliłam białe drzwi, zaskrzypiały lekko. Biały pokój był od dawna mieszkaniem mojej babci Peggy Carter. Dogorywała swego życia właśnie tu, mogła żyć jedynie przed rehabilitację i leki. Było mi jej żal, starałam się poświęcać jej jak najwięcej czasu, aby nie czuła się samotna. Wyjrzała na mnie z sterty poduszek, uśmiechnęła się blado i wychrypiała cicho. Nie obraziłabym się gdyby raz na jakiś czas zadzwoniła.


-Witaj Aarone długo cię nie widziałam, zdaje mi się czy nabrałaś kolorów?- Tak to zdecydowanie w jej stylu, to znaczy te jej teksty. Babcia była naprawdę silną kobietą miała już 96 a pomimo to nie stała się starą zgorzkniałą babciunią szyjącą czapeczki. No dobra może i nie szyła czapeczek, ale szyła sweterki. Wywróciłam oczami, przysunęłam sobie stołek i pośpiesznie zaczęłam szukać tej cholernej czekolady.



-Babciu robisz się jak dziadek. W ogóle dziadek ostatnio usiłuje mnie zestawatać z naszym nowym sąsiadem, a nawet z szympansem byle żebym nie była sama dostaje białej gorączki jak słyszę te jego teksty na mój temat-Z głośnym westchnieniem opadłam na fotel nie opodal. Spojrzałam na sufit a potem z rezygnacją na babcię.Ona w przeciwieństwie do mnie wybuchnęła głośnym śmiechem i spojrzała prosto w oczy. Dziwnie się czułam, kiedy tak na mnie patrzała tak z troską i przekonaniem.


-Nic nie masz w sobie z matki dziecko nic kompletnie. Te oczy, oczy tego nicponia Jamesa. Wiedziałam, że prędzej czy później wpędzi Lilly w kłopoty. Żałuję, że dopiero teraz nie mogę nic już zrobić. Twoja mama zawsze powtarzała, że bez względu na wszystko będzie przy swoim mężu, no i ma: smród, kiłę i mogiłę-Nie mogłam się powstrzymać od parsknięcia śmiechem wiedziałam, jaka jest babcia, ale nie sądziłam, że aż tak nie lubi mojego ojca.Babcia musiała dużo naopowiadać swojej matce, kiedy mama wychodziła za mąż ta kobieta ma 96 na karku a nadal zrzędzi jak to ich cała rodzina nie lubiła mojego ojca. A skąd ten biedak miał wiedzieć, że 20 lat później go rozstrzelają jak jelenia?


-Oh już przestań jesteś moją prababcią, stało się to się stało. Czas najwyższy zakopać wojenny topór z rodziną Anastasów- Westchnęłam rozpakowując czekoladę. Sama wessałam pierwszy kawałek i następny. Babcia spojrzała na mnie dość dziwnym wyrazem twarzy.·Spojrzałam na nią jak by mówiąc „No, co? Mam problem to i pochłaniam tą durną czekoladę zresztą, samą resztą i tak wyglądam jak trup.


-A, z kim ja mam się godzić z Tobą? Z Severusem?? Tylko wy zostaliście, cieszę się, że chociaż mój mąż mógł dożyć spokojnej starości a nie jak twoja rodzina czy twój mąż- Słysząc „twój mąż” od razu zmarkotniałam i skuliłam się w kulkę. Miałam nieodpartą ochotę zacząć beczeć jak bachor. Oni zmarli tak dawno, Harry też a ja wciąż mam wrażenie jak by tan koszmar miał miejsce wczoraj. Babcia od razu się podniosła i próbowała coś powiedzieć jednak szybko zamknęła usta i ponownie je otworzyła. Wiedziałam, że moje oczy zaczęły się już błyszczeć, ale starałam się jak najszybciej się uspokoić przecież łykałam rano prochy.


-Wybacz mi skarbie nie chciałam, wiem ja cię to boli-Położyła mi rękę na ramieniu i spojrzała czule-Nabrałam nierówno oddechu, po czym wypuściłam powietrze. Skinęłam w jej stronę na znak, że już w porządku-Zmieniając temat skoro dziadek chce koniecznie z kimś zeswatać, czemu akurat wybrał twojego sąsiada?



-Wiesz babciu dziadek jest tak zdesperowany, że zeswatałby mnie nawet z szympansem wracają do Stevena, no tak ma na imię, wygląda na jakieś 26 lat i mówił, że jest Z Brooklynu. Pracuje gdzieś tam, jako Agent T.A.R.C.Z.Y. Jest wysoki jak brzoza a głupi jak... Cholera, no właśnie, blond włosy, intensywne niebieskie tęczówki a na nazwisko ma Rogers tak Steve Rogers.- Babcia zdębiałą. Po jej minie wyczytałam, że nie wie c ma dokładniej powiedzieć.


-To nie może być a jednak no nie wieżę trafił ci się sam kapitan Ameryka mój były... To znaczy służył, w 101 kiedy byłam kapralem- Babcia tak się o Rogersie rozgadała, że zeszło jej spokojnie z półtora godziny. Przy trzecim razie jak to uratował 500 żołnierzy zachciało mi się spać dopiero, kiedy odchrząknęła zerwałam się jak oparzona i wyszczerzyłam się jak głupia patrząc na nią z ukosa-Jeśli, co kol wiek między wami zajdzie nie zmarnuj tego. Steve to dobry facet, ale i subtelny i szarmancki.


-Ta ostatnio zrobili sobie ze mnie tarcze z rzutkami-Mruknęłam podpierając się ręką i udając obrażoną na cały świat.


-A i jeszcze jedno proszę zapanuj nad tym twoim potworem, wiem, że jest ci trudno żyć bez tego, co kiedyś a to jedyna rzecz, jaki ci z przeszłości została, ale to prędzej czy później cię zniszczy i wpędzi w kłopoty kocham cię jak rodzoną córkę i nie pozwolę żeby coś ci się stało-Kiwnęłam na zgodę, zebrałam swoje rzeczy wciągnęłam jeszcze jedną kostkę czekolady i ucałowałam babcię na pożegnanie. Zamykając drzwi mruknęłam sama do siebie „-Kolejna, co myśli, że sobie ze sobą nie radzą, co prawda to prawda, ale to nie oznacza, że zaraz się zabije czy coś panuję nad moim potworem, bo to, co robię jest w słusznej sprawie. „-Okradam przesadnie bogatych, nigdy biedniejszych”

~*~

Siedziałam na dachu jakiegoś budynku obserwowałam ludzi wracających pośpiesznie do domów było na oko tak za piętnaście dwunasta. Większości byli to dresiarze lub bezdomni i włóczędzy. Nie było tym nic ciekawego, nie zapowiadało się dziś jakoś ciekawie po prostu było nudno. New York rządził się swoimi prawami i żył własnym tempem. Urzędnicy śpieszący się do pracy, dziwki na obrzeżach miastka, bezdomni szlajający się po ulicach oraz ciągłe korki uliczne i nie zapominajmy o bandziorach, który rzadką uchodzą cało z potyczki ze mną niezbyt mi się tu podobało. Pamiętam, że w Gżacku zawsze było tak spokojnie.Trzy dom na krzyż i heja banana. Byłam tylko ja, moi bracia, rodzice, pani Młotowa ze swoim synem mieszkający nie opodal nas i rodzina rolników zza zakrętu Była to jedna z tych nielicznych wsi na Rosji gdzie nie przejmowano się polityką czy innymi sprawami, każdy żył swoim życiem pomagając sobie na wzajem. Tata pewnie zaszył się tak daleko żeby go nie znaleźli ci z tej pieprzonej mafii rosyjskiej. Coś mu się jednak nie udało. Ja a też wiedziałam, że prędzej czy później przyjdą po mnie, że mnie też zabiją, że dla mnie kiedyś też wybije ta dwunasta godzina śmierci. Starałam się, na co dzień żyć normalnie, udawać, że nic się nie dzieje, ale to nie było takie proste. Ból, żal, gniew, to wszystko, co ukrywałam pod maską szczęśliwej kobiety z pracą. Nigdy nie sądziłam, że będę mogła być szczęśliwa nigdy.

Nagle z moich zamyśleń wyrwał mnie huk wystrzału i krzyk kobiety natychmiast zeskoczyłam z dachu robiąc głębokie ślady paznokci na murze i pobiegłam w stronę usłyszanego wystrzału. Biegłam ile sił mi w tych malutkich patyczkach niosło. Usłyszałam ponownie strzał, co oznaczało, że jestem coraz bliżej nie mogłam wiedzieć, co tam się dzieje. Wyleciałam zza zakrętu byłam w jakieś dziwnej uliczce nawet nie wiedziałam gdzie nigdy tu nie byłam. Zobaczyłam jak jakiś kmiotek biegnie z torebką miał na sobie kolorową czapkę i jakąś cienką kurtkę wzrostem to on nie grzeszył



-Pfff łatwizna-Wywróciłam swoimi srebrnymi oczami i wspięłam się na dach biegłam szybciej niż ten drobny złodziejaszek, więc i wybiłam się parę metrów przed niego. Wykorzystała stary trik z kuleczkami, zrzuciłam parę z dachu a ta ślepa kura nawet ich nie zauważyła wleciał po prostu na nie i wywinął kozła do tyłu upadając boleśnie na kolorowe kuleczki. Z gracją kota zeskoczyłam tuż przed niego-I, co nie jesteśmy już tacy cwani hmmm?? Nie ładnie tak okradać ludzi wieczorem oj nie ładnie-Pokiwałam palcem a on panicznie próbował uciec jednak kuleczki pod nim nie bardzo mu w tym pomagały. Żałosna imitacja złodzieja a i nie złodziej ponownie wywróciłam oczami i złapałam go za koszulę szybkim ruchem obezwładniłam, po czym nieprzytomnego przykułam to barierki od tylnych drzwi. Odwróciłam do osobnika, który utracił torebkę. Była to kobieta o jasnych włosa i niebieskich oczach. Rzuciłam w jej stronę torebkę i powiedziałam tylko 

–Nie ma, za co-Wzruszyłam ramionami i spojrzałam na wózek obok niej było tam maleństwo nie wiem ile mogło mieć trzy, dwa lata? Nie więcej. Kiedy już miałam wtopić się w cień usłyszałam jej piskliwy głos?


-Pomóż mi-Odwróciłam głowę natychmiast.Moją uwagę przekuła jej dłoń, kobieta krwawiła, nie z ręki a z boku jej wzrok utkwił w moich oczach. Na parę sekund mnie sparaliżowało. Zaczęła kołysać się na boki aż w końcu prawie zaryła o glebę. Rzuciłam się jak oparzona i w ostatniej chwili złapałam umierające ciało blondynki. Nie potrafiłam wydusić z siebie nawet słowa ona wciąż obserwowała mnie. Mój wystraszony wzrok. Widziałam jak umierają ludzie, moi rodzice, Harry, wrogowie ligi cieni. Zabijałam, ale to było jakieś inne. Nie znałam jej nie wiedziałam, kim jest jak nazywa się jej dziecko jak ona się nazywa. Byłam jak sparaliżowana. W końcu wychrypiała:


-Ty nie jesteś taka, jaką cie mają ty niesiesz pomoc i sprawiedliwość zajmij ehe ehe moim dzieckiem proszę, daj mu dobry dom. Nie mam krewnych ani rodziny-Zaczęła kasłać krwią i tracić przytomność. Szybko wykręciłam numer karetki. Kiedy odłożyłam komórkę ona złapała mnie za rękę?


-Nie mogę nie potrafię ja...


-Poradzisz sobie.... Wieżę w..  Ciebie-Jej głowa bezwładnie pochyliła się no bok a oczy znieruchomiały w martwym punkcie


-NIE! Nie zostawiaj mnie ja... Karetka-Delikatnie ułożyłam jej stygnące ciało na ziemi. Podniosłam się z klęczków i spojrzałam na śpiące dziecko Nie wiedziałam, co teraz zrobić zabrać dziecko i zaopiekować się nim czy zostawić je tu i pozostawić na pastwę niebezpiecznemu i wielkiemu światu. Było mi szkoda dzieciaka pozostawić go a on nawet nie wie, że jego matka nie żyje. Na pewno nigdy nie zaakceptuje mnie, jako swoją matkę, na pewno, Co w ogóle powie na to dziadek? Nie wiem czy dziecko w domu to najlepszy pomysł. Teraz musiałam zdecydować ta decyzja mogła zmienić całe moje życie, to wszystko miało tyle za i przeciw. Ograniczenie wolności więcej obowiązku pogodzenie pracy i opieki nad dzieckiem, ale podobno było tyle plusów bycia rodzicem pamiętam, że zawsze z Harrym chcieliśmy mieć taką gromatkę biegających po domu i wkurzających Bernarda dzieciaczków. Odgłos syreny był coraz bliżej, teraz już nie wahałam się delikatnie wyjęłam dziecko z wózka i zginęłam w mroku cienia.

         
   ~*~


Weszłam oknem i położyłam chłopczyka na łóżku dziadek już czekał.


-Co to za dzieciak-Szepnął patrząc na chłopczyka smacznie śpiącego sobie na mojej pościeli.


-To długa historia-I tak przez kolejną część nocy tłumaczyłam dziadkowi jak to ten przesłodki krasnoludek znalazł się tu tajna początku był wściekły i niezbyt przychylnym mojej decyzji jednak wiele zdań i prób potem postanowił dać malcowi szansę. Chłopczyk w miarę możliwości był nawet troszkę do mnie podobny. Włosy były podobnego koloru, co moje. Wspólnie z dziadkiem ustaliliśmy za alibi, że „Zajmujemy się dzieckiem koleżanki”. Jutro czekały mnie długie zakupy.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam w rozdziale dziesiątym! ten oto wyczekiwany(przynajmniej prze ze mnie) w końcu nastąpił. Do Akcji wchodzi mały  . . . no właśnie ciekawe jak ma na imię nie? dowiecie się za tydzień. Tak wiem mam spore opóźnienie jest one spowodowane szkołą,musztrą w domu oraz miejscowości znajdującej się w tzw dupie u szatana. Niestety nie mogę nic z tym zrobić (Bynajmniej jeszcze przez pół Roku, wtedy id mieszkać do dziadka) jednak w kiedyś się to zmieni.Na razie rozdziały wychodzą jak wychodzą i trudno. W zakładce "Bohaterowie" możecie już odnaleźć naszego młodego bohatera.Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz przepraszam za ostatnią aktywność na waszych blogach.W sobote pojawi się rodział na V for Vendetta a w poniedziałek na Asgardzkim Zwierciadle
Pozdrawiam i przepraszam Rachel

1 komentarz:

  1. Etto....ta nagła akcja z dzieciakiem jest bardzo odrealniona, o ile szok babci, która na wspomnienie Steva drgnęła- zdradza przeszłosć staruszki, o tyle ten szok jaki wzbudziłaś we mnie z wytworzeniem dzieciaka, którym teraz zajmie się bohaterka, nie może być uzasadniony xD no wiesz co mam na myśli, nie?XD

    OdpowiedzUsuń