poniedziałek, 13 lipca 2015

XIII Wizja


~*~Aarone~*~

- Masz u mnie dług. Czyż nie najwyższy czas go spłacić? - Mężczyzna w długiej czarnej pelerynie, przypominający nietoperza, zaszedł mnie od tyłu. Tak jak ja potrafił się zakradać i być niewidocznym. Bardzo dużo nas łączyło - oboje wzięliśmy sobie radę o teatralności i ułudzie do serca. - Ktoś, kto okrada bogatych i pomaga biedniejszym, skrada się jak kot, a teatralność to przykrywka. Musi być wychowankiem Ligi cieni. - Stał tak na dachu, a jego peleryna powiewała dostojnie. Jego ciemne oczy zagłębione w czerni obserwowały każdy mój ruch. Ja wciąż byłam zapatrzona w światła miasta, jakby przez mgłę słysząc jego męski, głęboki, basowy głos.

- Nawet jeśli tak, to w jaki sposób miałabym spłacić ten dług? Poradziłabym sobie sama, ale jak to mówią: zawsze musi być efektywne wejście i wyjście. - Uśmiechnęłam się lekko i wstałam. Spojrzałam mu prosto w oczy, poważniejąc. Wiedziałam, że Batman nikogo nie łapie bez powodu i nie tacha na dach, aby tylko popatrzeć mi w oczy. Sprawa musiała być naprawdę poważna. Nie wiem, ale być może miało to związek z ostatnimi zabójstwami na terenie kraju. Czyżby sam Batman chciał ze mną współpracować?

- Ludzie, którzy nauczyli nas tego, co potrafili, chcą zabić pewną dziewczynę, która nawiała im kilkanaście lat temu z ważną rzeczą. Zabili jej rodziców, a teraz chcą zabić ją. Najwidoczniej chcą się upomnieć o utraconą rzecz. Musimy ich zlikwidować i chronić obywateli.

Rzeczywiście intrygujące. Po kiego grzyba ta dziewucha zadzierała z Ligą Cieni? Dlaczego Batman chce ich zabić i kto wiedział, że ten cholernik miał z nimi styczność, że był ich wychowankiem?

- Jesteś bardzo ciekawą osobą, powiem ci szczerze. Czemu nie, mogę ci pomóc, rozerwę się. Swoją drogą, jutro będzie tu pełno dzieciaków latających z kubełkami pełnymi cukierków, więc nawet nie będziemy się wyróżniać. - Wybuchnęłam głośnym śmiechem. Jutro będzie Halloween, święto potworów i innych ciekawych rzeczy. Będę musiała wyjść na miasto z Hectorem, no właśnie! Czyli dzisiejszy, że tak ujmę, wieczór mam zaplanowany. Batman nie wydał z siebie nawet dźwięku na mój suchy żart. - Ponurak z ciebie - dodałam po chwili.

- Nie jestem ponury, jestem poważny. Nie jest dla mnie śmieszne to, co nie ma sensu. Chcę wiedzieć, czy jesteś gotowa w to wejść. Liga Cieni zabija ludzi, jednak nie wszyscy są tak źli i wyniszczeni, jak oni myślą. Ludzie będą ginąć dopóki nie postawimy temu kresu. Będą zabijać jeden po drugim aż do niej nie dotrą. Ma cenne informacje, które nie mogą trafić w ich ręce - jego głos stał się jeszcze bardziej mroczny niż przed chwilą. Zimny dreszcz przebiegł mnie po plecach.

- Czemu sam jej nie ostrzeżesz? I co z tego będę miała, hmmm? - Uniosłam brew i spojrzałam na kolesia w masce. Spuścił wzrok i spojrzał w inną stronę.

- Żeby to było takie proste... A jeśli chodzi o zapłatę, uwierz mi na słowo, że jest ona i tak suta jak na ciebie. Z tego co wiem ci ignoranci, ci hipokryci z T.A.R.C.Z.Y. - Avengers - chcą obciąć ci łeb i powiesić nad kominkiem w zamian za pomoc. Nie dam im tej przyjemności.

Nie bardzo wiedziałam, jak to rozumieć. Kim była ta dziewczyna? Kogo mam do jasnej cholery chronić? Nie rozumiem. Wszystko to było bez sensu. Gdy spojrzałam w stronę dużego nietoperza, jego już tam nie było. Już wiem, jakie to wkurzające, gdy tak znikam innym, zapewne Fury wychodzi ze skóry, gdy to robię. Zabawne, sama uprzykrzam życie tym, którzy tego nie lubią. Wywróciłam oczami i, idąc powolnym krokiem, obserwowałam śpiące w mroku miasto, otulone gwiaździstym niebem. Nie pozostało mi nic innego jak się wyspać i czekać na znak od tego smutasa.

- Zdejmij mnie stąd, ale natychmiast - krzyczała dziewczynka, a raczej darła się wniebogłosy, patrząc ze złością na dwóch chłopców zwijających ze śmiechu. 
Turlali się po podłodze, nie mogąc przestać się dławić z rechotu. - Peter! Harry, zaraz zawołam pana Osbourne'a albo Bernarda! - Chłopcy nie słuchali, nadal chichotali, patrząc jak mała Aarone wije się i buja na gałęzi drzewa.

- Nie trzeba było tam włazić za nami.

Oczy dziewczynki zrobiły się szklane jak u porcelanowej lalki. Łzy zaczęły lecieć jej ciurkiem. Chłopcy przestali zwracać uwagę na płaczącą dziewczynkę, która już od ponad 20 minut wisiała na gałęzi dębu. Wisiała i wisiała, a Osbourne i Parker zaczęli gadać jak najęci nie wiadomo o czym. Chłopcy często robili jej żarty, ale nigdy żaden nie przygwoździł jej jeszcze na jakimś głupim drzewie w środku ogrodu.

- Hej, wy, może byście zdjęli tę biedną dziewczynę z drzewa? Osbourne, to przestaje być śmieszne! Wracać tu! - wołał wysoki, chudy chłopak o ciemnych włosach. 
Dziewczynka przyjrzała mu się bliżej. Już go kiedyś widziała w ogrodzie, grał z Harrym w kosza. Przypomniała sobie, że wtedy była w swoim pokoju i bawiła się „Mary” - swoją ulubiona porcelanową lalką, pierwszym prezentem od rodziców Harry'ego. Ciemnowłosy przebiegł kawałek w stronę uciekających brunetów, po czym zaczął zbliżać się powolnym krokiem w jej stronę.

- Daj, pomogę ci - mruknął, wysuwając ręce w jej stronę.

- Sama sobie poradzę, Bruce! - krzyknęła teraz już nie na żarty, bujając się i szukając wszelkich sposobów na wyswobodzenie się. 
 Była ubrana w różową sukienkę w kropki i różowy kapelusik przeciwsłoneczny. Pani Osbourne uznała, że tak będzie jej do twarzy. Miała lokowane włosy i różowe lakierki.
Prócz cichych trzeszczeń drzewa, gałąź oni drgnęła. Wielce obrażona założyła ręce na piersi i przymknęła oczy, nie patrząc na bruneta.

- Tak, Tak, Marni, a świstak siedzi i owija w te sreberka. - Chłopak uśmiechnął się, zdjął małą z gałęzi i posadził na bujanej ławce. 

Spuściła wzrok, nie chciała na niego patrzeć, było jej wstyd, że sama sobie nie poradziła. Chłopak uśmiechnął się do niej i poklepał ją po plecach.

- Idę zrobić porządek z tymi dwoma zanim wrócę do domu, miło było cię poznać.

Uśmiechnięty chłopak zeskoczył z ławki i powędrował w stronę wielkich sosnowych drzwi frontowych. Dziewczynka wciąż bardzo myślała nad tym, co się stało. Ucieszyła się, że ktoś w końcu zdjął ją z tego drzewa. Wielce szczęśliwa pobiegła do siebie.

"- Czego nie chciałabyś nigdy powtórzyć w życiu? - Blondyn z przydługimi wąsami spojrzał na brunetkę, która przyglądała się spadającemu śniegowi. 
 Malutkie białe płatki spadały na ich twarze, powodując dreszcz na całym ciele. Pogoda od paru dni niczemu już nie sprzyjała. Ukryci w tych górach trenowali tylko w środku, wylewając siódme poty na treningach. Ducard oglądał jak jego uczennica zamyka oczy i wsłuchuje się w szum wiatru po za nią.

- Chyba tego, jak zawisłam na drzewie, a przyjaciele tylko się śmiali. Pamiętam, że z tego dębu zdjął mnie sam Bruce Wayne.

Ducard spojrzał na nią lekko uśmiechnięty. Milczał, spoglądając tylko w srebrne oczy swej uczennicy. Sam nie wiedział. co o niej sądzić. Czy ją kocha, czy tylko czuje pożądanie? Odkąd zaczął ją szkolić, odkąd przyprowadzono ją - już wtedy chciał od razu przyjąć ją pod swoje skrzydła. Nie szkolili kobiet, a tym bardziej dzieci, ona była wyjątkowa. A potem dowiedział się, co zrobili i jak łatwo im to zatuszować. Skrzywdzili ją, nie mógł jej kochać, chociaż bardzo chciał. Chciał mieć ją tylko dla siebie."

~*~

- Powiedz mi, misiu, za kogo chciałbyś się przebrać, hmm? - Chłopczyk pobiegł po komiks spod łóżka i podstawił mi go pod nos. 
Co za ironia losu. Na okładce był salutujący Kapitan Ameryka z tarczą. Wywróciłam oczami i wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem. Hector spojrzał na mnie zdziwiony. Zasłoniłam ręką usta, dławiąc się śmiechem, a raczej rechotem. Chłopczyk wciąż obserwował, jak wiję się ze śmiechu, trzymając ten denny komiks. Dziadek, który siedział w kuchni, wyjrzał znad porannej gazety i spoglądał na mnie z ukosa. Ta sytuacja była o tyle zabawna, że większość ostatnich wydarzeń wiązała się z Rogersem. Ironia losu czy przypadek? Nie wiem.
Ubrałam Hectora i ruszyliśmy w stronę najbliższego sklepu z przebraniami. Wieczorem byliśmy gotowi. Mały wyleciał ze sztuczną dynią, pojemnikiem na cukierki oraz sztuczną tarczą. Co rusz spotykaliśmy ludzi, którzy widząc Hectora w tym słodkim przebraniu, wsypywali garść cukierków. Przechodziliśmy przez ulicę, gdy znikąd wyjechał jakiś wariat, strzelający przed siebie.

- HECTOR! - ryknęłam i rzuciłam się w stronę chłopca.
 Wzięłam rozpęd i zrobiłam z nim dwa koziołki ratując go od rozpłaszczenia się jak naleśnik. Facet spanikował i z głośnym łoskotem rozbił się o ścianę sklepu spożywczego. Wyskoczył z samochodu i wycelował we mnie.

- Kasa, szmato, albo cię zabiję! - krzyczał w moją stronę.

Nie był zwykłym przestępcą. Jego oczy świeciły czystą czerwienią, a palce dymiły na czerwono. Przeskakiwała między nimi iskra. „Nie można się bać niczego prócz samego strachu” - zabrzmiały mi w głowie słowa Ducarda. Pchnęłam malucha w stronę małego przedziału między budynkami. Koleś od razu wstrzelił we mnie wiązkę światła. Bezskutecznie. Znów i znów. Nie miałam większego pomysłu, co robić. Koleś miał w głowie gniazdo szerszeni, a ja nawet nie miałam broni. Pozostała mi jedynie siła i wszystko to, czego nauczył mnie Ducard. Wzięłam rozpęd i slalomem rzuciłam się na pawiana w pelerynie. Obije mocno zaryliśmy o ziemię, obcierając się boleśnie. Z całej siły uderzyłam pięścią w jego twarz. Nie cieszyłam się na długo. Przez moje ciało przebiegły bolesne konwulsje spowodowane porażeniem z jego strony. Natychmiast się podniosłam i oddałam mu ze dwa kopniaki, wywracając go. Koleś strzelił z trzy razy, oczywiście dwa pierwsze spudłował, trzeci poranił mnie dotkliwie. Upadłam, patrząc jak fioletowo włosy zbliża się w moją stronę, śmiejąc się. Ryknęłam donośnie, wywracając go. Założyłam mu ręce na plecach wyginając mu je. Krzyknął na cały głos z bólu, kręcąc się i jęcząc. Prąd coraz mniej przepływał przez jego palce aż zgasły zupełnie. Facet stracił przytomność. To było jedno z gorszych starć w mojej karierze. Opadłam na kolana i dopiero teraz zauważyłam, że grupa Avengers patrzyła na mnie z wyłupiastymi oczami. Mój mały synek wybiegł za uliczki i uwiesił mi się na szyi. Przytuliłam go do siebie, wciąż patrząc na członków grupy Mścicieli. Wstałam z trzęsącymi się nogami, Hector przykleił się do mojej nogi, patrząc na Kapitana, który wyglądał podobnie do niego. Poczułam jak oblewa mnie zimny pot, a nogi zrobiły się jak z waty. Przez mgłę usłyszałam „MAMO” i kogoś, kto biegnie w moją stronę, po czym urwał mi się film.

~*~

Ciężkie niczym głaz powieki powoli, bardzo powoli otwierały się, aby dostrzec wszystko dookoła. Stwierdziłam, że nie wiem, gdzie jestem. Spojrzałam na człowieka średniego wzrostu stojącego przy wielkiej oszklonej ścianie. Mężczyzna obrócił się, rozpoznałam w nim Wayna. Spojrzałam na siebie, miałam na sobie granatową koszulę. Moja noga i obdrapane ręce były starannie opatrzone. Na stoliku nocnym stała herbata i kanapki. Mężczyzna wciąż milczał, tak jakby nie był Wayne’m. Widziałam go, to na pewno on. Chwyciłam się za głowę. Syknęłam cicho, gdy dotknęłam obolałego miejsca. Wayne przysunął sobie krzesło i przypatrywał mi się patrząc w oczy. Nasze spojrzenia się skrzyżowały.

- Martwiłem się o ciebie, wyglądałaś jakbyś była martwa.

Nie przypominał już tego samego Bruce’a Wayne’a, którego widziałam ostatnio. Był poważny, a w jego głosie nie było nawet krzty złośliwości. Dziwnie się czułam, gdy na mnie patrzył. Nie wiedziałam, co mam myśleć, czy to aby na pewno nie sen? Czy to wszystko, co tam się stało, to prawda? Ten koleś i Hector...

- Hector, gdzie Hector????!!

Złapałam go za koszulę i zaczęłam targać. To było pierwsze pytanie, jakie nacisnęło mi się na usta. Stawałam się prawdziwą mamą - na jaką przystało. Pierwsze pytanie, jakie mi się nasunęło, było nie na temat mnie, a mojego synka. Wayne wyraźnie zdezorientowany złapał mnie za ręce i pchnął lekko w stronę poduszki.

- Wszystko z nim w porządku, jest z Alfredem, pokazuje mu jakieś sztuczki czy coś. Chłopak świetnie się z nim bawi, pewnie gdyby był ze Starkiem, umarłby z nudów tak jak ja. - Ziewnął przeciągle, po czym wbił wzrok w okno. -Trzeba mieć jaja, żeby rzucić się na takiego kolesia, jakiego wczoraj stłukłaś. Nabijasz sobie u mnie punkty, dziewczyno. Nie sądziłem, że osoba takiej postury jest w stanie zrobić coś takiego! No, podziw, dziewczyno, podziw. Swoją drogą, Rogers chciał z tobą pogadać, może powinienem do niego przedzwonić czy...

- NIE! To znaczy, jestem zmęczona i słaba, powiedz mu, że kiedy indziej. O, przekaż mu, że na przykład śpię, okay? - Wayne kiwną głową, po czym wyszedł z pomieszczenia, lekko zmieszany. 
Nie chciałam teraz gadać ze Steve’m, szczególnie po tym, no... w parku. Wiedziałam, że zrobiłam mu nadzieję. Głupia ja! Nie mogę znów przez to samo przechodzić, nie chcę. A on jest podatny na śmierć o każdym dniu i porze, tak więc jego mogę wykreślić. Nie chcę go ranić, ale też nie mogę go unikać całe życie. Prędzej czy później będę musiała z nim pogadać. Teraz muszę coś wymyślić, żeby zostawili mnie w spokoju i nic nie podejrzewali. Ale skoro tam byli Avengers, to jakim cudem znalazłam się u Wayne’a?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Co mam wiele mówić. Zawsze wszyscy powtarzają że piszą dla siebie. Ja tez piszę dla siebie ale brakuje mi tez opinii i waszych cennych uwag. Nie wiem co się dzieje że rasa Bloggerska tak ginie ale zaczyna mnie to martwić szczerze powiedziwszy. Tak że komentujcie i mówicie mi jak tam wakacje mijają bo mi jak na razie dennie . . 

Dziękuje mojej becie za poprawienie tego szajsu.

Rachel

10 komentarzy:

  1. Pierwsza ! :D
    Rozdział Cudowny ! <3
    Więcej Hecrotra i Aarone :D
    No i następnym razem daj większy tekst :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za ten tekst :V
      Postaram się wpleść ich więcej ale jeśli mam być szczera to teraz wszystko się poknoci XD
      Rachel

      Usuń
  2. I tak kocham każdy z twoich ,,szajsów".
    Hector to słodki dzieciak. Ciekawe co ze Steve'em... Mniejsza o to bo bohaterka naprawdę zmienia się w matkę. Fajnie kontrastuje to z jej skakaniem po wieżowcach. Czytam każdą z historii więc obojętne co napiszesz to ja i tak to przeczytam ;)
    Zwłaszcza, że u mnie leje i normalnie tak nudą wieje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. SZOK ŻE KTOŚ TO LUBI XD
      Pozdro burze wszędzie ;V Pogoda taka w kratkę ;P
      Rachel

      Usuń
  3. Ja jestem, powróciłam i czytam!
    Podobała mi się scena walki była całkiem niezła.
    Ogólnie jakoś gryzie mi się wizja Aarone - mamy. Z drugiej strony może jest to początek realizacji marzenia o szczęśliwej rodzinie... Choć chciałabym więcej czytać o scenach ze Steve'm i poczynaniach Marni jako Pantery(tego było zdecydowanie zbyt mało). Szczerze mówiąc nadal czekamy aż coś się rozkręci i pojawi się jakiś interesujący wątek z jakimś antagonistą. Choć rozumiem, że chcesz też się skupić na charakterach i uczuciach bohaterów oraz na ich przeszłości. pozostaje mi tylko czekać na następny rozdział :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz stwierdziłam w pewnym momencie że za bardzo to kieruje się w stronę bohaterów ,walki,mojej miłości do Kapitana i Batmana więc chciałam pokazać taką inną stronę życia ale mi to widzę nie wychodzi. Od dziś robię to co umiem! zjem ciastka z szafy XD
      Rachel

      Usuń
  4. Tak więc moja droga brawo! Super rozdział , niemam się do czego przyczepić. Więc zostaje mi tylko powiedzieć że czekam z niecierpliwością. Pozdrawiam i życzę weny , ślę całusy i bla bla bla xd ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje ;P Dziękuję za ciepłe słowa. Rozdział już wkrótce ;D
      Rachel

      Usuń
    2. Teraz czas na moją logike. Napisałam komentarz, mój komentarz ma komentarze. To chyba muszę skomętować te komentarze. xD
      Tak moja logika bezcenna

      Usuń
    3. Spoko też czasem tak mam :V raz napisałam tak w rozdziale to potem śmiałam się sama z siebie ;p nie jesteś jedyna XD
      Rachel

      Usuń