~*~Aarone~*~
-
Masz u mnie dług. Czyż nie najwyższy czas go spłacić? - Mężczyzna w
długiej czarnej pelerynie, przypominający nietoperza, zaszedł mnie od
tyłu. Tak jak ja potrafił się zakradać i być niewidocznym. Bardzo dużo
nas łączyło - oboje wzięliśmy sobie radę o teatralności i ułudzie do
serca. - Ktoś, kto okrada bogatych i pomaga biedniejszym, skrada się jak
kot, a teatralność to przykrywka. Musi być wychowankiem Ligi cieni. -
Stał tak na dachu, a jego peleryna powiewała dostojnie. Jego ciemne oczy
zagłębione w czerni obserwowały każdy mój ruch. Ja wciąż byłam
zapatrzona w światła miasta, jakby przez mgłę słysząc jego męski,
głęboki, basowy głos.
-
Nawet jeśli tak, to w jaki sposób miałabym spłacić ten dług?
Poradziłabym sobie sama, ale jak to mówią: zawsze musi być efektywne
wejście i wyjście. - Uśmiechnęłam się lekko i wstałam. Spojrzałam mu
prosto w oczy, poważniejąc. Wiedziałam, że Batman nikogo nie łapie bez
powodu i nie tacha na dach, aby tylko popatrzeć mi w oczy. Sprawa
musiała być naprawdę poważna. Nie wiem, ale być może miało to związek z
ostatnimi zabójstwami na terenie kraju. Czyżby sam Batman chciał ze mną
współpracować?
-
Ludzie, którzy nauczyli nas tego, co potrafili, chcą zabić pewną
dziewczynę, która nawiała im kilkanaście lat temu z ważną rzeczą. Zabili
jej rodziców, a teraz chcą zabić ją. Najwidoczniej chcą się upomnieć o
utraconą rzecz. Musimy ich zlikwidować i chronić obywateli.
Rzeczywiście
intrygujące. Po kiego grzyba ta dziewucha zadzierała z Ligą Cieni?
Dlaczego Batman chce ich zabić i kto wiedział, że ten cholernik miał z
nimi styczność, że był ich wychowankiem?
-
Jesteś bardzo ciekawą osobą, powiem ci szczerze. Czemu nie, mogę ci
pomóc, rozerwę się. Swoją drogą, jutro będzie tu pełno dzieciaków
latających z kubełkami pełnymi cukierków, więc nawet nie będziemy się
wyróżniać. - Wybuchnęłam głośnym śmiechem. Jutro będzie Halloween,
święto potworów i innych ciekawych rzeczy. Będę musiała wyjść na miasto z
Hectorem, no właśnie! Czyli dzisiejszy, że tak ujmę, wieczór mam
zaplanowany. Batman nie wydał z siebie nawet dźwięku na mój suchy żart. -
Ponurak z ciebie - dodałam po chwili.
-
Nie jestem ponury, jestem poważny. Nie jest dla mnie śmieszne to, co
nie ma sensu. Chcę wiedzieć, czy jesteś gotowa w to wejść. Liga Cieni
zabija ludzi, jednak nie wszyscy są tak źli i wyniszczeni, jak oni
myślą. Ludzie będą ginąć dopóki nie postawimy temu kresu. Będą zabijać
jeden po drugim aż do niej nie dotrą. Ma cenne informacje, które nie
mogą trafić w ich ręce - jego głos stał się jeszcze bardziej mroczny niż
przed chwilą. Zimny dreszcz przebiegł mnie po plecach.
-
Czemu sam jej nie ostrzeżesz? I co z tego będę miała, hmmm? - Uniosłam
brew i spojrzałam na kolesia w masce. Spuścił wzrok i spojrzał w inną
stronę.
-
Żeby to było takie proste... A jeśli chodzi o zapłatę, uwierz mi na
słowo, że jest ona i tak suta jak na ciebie. Z tego co wiem ci
ignoranci, ci hipokryci z T.A.R.C.Z.Y. - Avengers - chcą obciąć ci łeb i
powiesić nad kominkiem w zamian za pomoc. Nie dam im tej przyjemności.
Nie
bardzo wiedziałam, jak to rozumieć. Kim była ta dziewczyna? Kogo mam do
jasnej cholery chronić? Nie rozumiem. Wszystko to było bez sensu. Gdy
spojrzałam w stronę dużego nietoperza, jego już tam nie było. Już wiem,
jakie to wkurzające, gdy tak znikam innym, zapewne Fury wychodzi ze
skóry, gdy to robię. Zabawne, sama uprzykrzam życie tym, którzy tego nie
lubią. Wywróciłam oczami i, idąc powolnym krokiem, obserwowałam śpiące w
mroku miasto, otulone gwiaździstym niebem. Nie pozostało mi nic innego
jak się wyspać i czekać na znak od tego smutasa.
- Zdejmij
mnie stąd, ale natychmiast - krzyczała dziewczynka, a raczej darła się
wniebogłosy, patrząc ze złością na dwóch chłopców zwijających ze
śmiechu.
Turlali się po podłodze, nie mogąc przestać się dławić z
rechotu. - Peter! Harry, zaraz zawołam pana Osbourne'a albo Bernarda! -
Chłopcy nie słuchali, nadal chichotali, patrząc jak mała Aarone wije się
i buja na gałęzi drzewa.
- Nie trzeba było tam włazić za nami.
Oczy
dziewczynki zrobiły się szklane jak u porcelanowej lalki. Łzy zaczęły
lecieć jej ciurkiem. Chłopcy przestali zwracać uwagę na płaczącą
dziewczynkę, która już od ponad 20 minut wisiała na gałęzi dębu. Wisiała
i wisiała, a Osbourne i Parker zaczęli gadać jak najęci nie wiadomo o
czym. Chłopcy często robili jej żarty, ale nigdy żaden nie przygwoździł
jej jeszcze na jakimś głupim drzewie w środku ogrodu.
-
Hej, wy, może byście zdjęli tę biedną dziewczynę z drzewa? Osbourne, to
przestaje być śmieszne! Wracać tu! - wołał wysoki, chudy chłopak o
ciemnych włosach.
Dziewczynka przyjrzała mu się bliżej. Już go kiedyś
widziała w ogrodzie, grał z Harrym w kosza. Przypomniała sobie, że wtedy
była w swoim pokoju i bawiła się „Mary” - swoją ulubiona porcelanową
lalką, pierwszym prezentem od rodziców Harry'ego. Ciemnowłosy przebiegł
kawałek w stronę uciekających brunetów, po czym zaczął zbliżać się
powolnym krokiem w jej stronę.
- Daj, pomogę ci - mruknął, wysuwając ręce w jej stronę.
-
Sama sobie poradzę, Bruce! - krzyknęła teraz już nie na żarty, bujając
się i szukając wszelkich sposobów na wyswobodzenie się.
Była ubrana w
różową sukienkę w kropki i różowy kapelusik przeciwsłoneczny. Pani
Osbourne uznała, że tak będzie jej do twarzy. Miała lokowane włosy i różowe lakierki.
Prócz
cichych trzeszczeń drzewa, gałąź oni drgnęła. Wielce obrażona założyła
ręce na piersi i przymknęła oczy, nie patrząc na bruneta.
-
Tak, Tak, Marni, a świstak siedzi i owija w te sreberka. - Chłopak
uśmiechnął się, zdjął małą z gałęzi i posadził na bujanej ławce.
Spuściła wzrok, nie chciała na niego patrzeć, było jej wstyd, że sama
sobie nie poradziła. Chłopak uśmiechnął się do niej i poklepał ją po
plecach.
- Idę zrobić porządek z tymi dwoma zanim wrócę do domu, miło było cię poznać.
Uśmiechnięty chłopak zeskoczył z ławki i powędrował w stronę wielkich sosnowych drzwi
frontowych. Dziewczynka wciąż bardzo myślała nad tym, co się stało.
Ucieszyła się, że ktoś w końcu zdjął ją z tego drzewa. Wielce szczęśliwa
pobiegła do siebie.
"-
Czego nie chciałabyś nigdy powtórzyć w życiu? - Blondyn z przydługimi
wąsami spojrzał na brunetkę, która przyglądała się spadającemu śniegowi.
Malutkie białe płatki spadały na ich twarze, powodując dreszcz na całym
ciele. Pogoda od paru dni niczemu już nie sprzyjała. Ukryci w tych
górach trenowali tylko w środku, wylewając siódme poty na treningach.
Ducard oglądał jak jego uczennica zamyka oczy i wsłuchuje się w szum
wiatru po za nią.
- Chyba tego, jak zawisłam na drzewie, a przyjaciele tylko się śmiali. Pamiętam, że z tego dębu zdjął mnie sam Bruce Wayne.
Ducard
spojrzał na nią lekko uśmiechnięty. Milczał, spoglądając tylko w
srebrne oczy swej uczennicy. Sam nie wiedział. co o niej sądzić. Czy ją
kocha, czy tylko czuje pożądanie? Odkąd zaczął ją szkolić, odkąd
przyprowadzono ją - już wtedy chciał od razu przyjąć ją pod swoje
skrzydła. Nie szkolili kobiet, a tym bardziej dzieci, ona była
wyjątkowa. A potem dowiedział się, co zrobili i jak łatwo im to
zatuszować. Skrzywdzili ją, nie mógł jej kochać, chociaż bardzo chciał.
Chciał mieć ją tylko dla siebie."
~*~
-
Powiedz mi, misiu, za kogo chciałbyś się przebrać, hmm? - Chłopczyk
pobiegł po komiks spod łóżka i podstawił mi go pod nos.
Co za ironia
losu. Na okładce był salutujący Kapitan Ameryka z tarczą. Wywróciłam
oczami i wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem. Hector spojrzał na mnie
zdziwiony. Zasłoniłam ręką usta, dławiąc się śmiechem, a raczej
rechotem. Chłopczyk wciąż obserwował, jak wiję się ze śmiechu, trzymając
ten denny komiks. Dziadek, który siedział w kuchni, wyjrzał znad
porannej gazety i spoglądał na mnie z ukosa. Ta sytuacja była o tyle
zabawna, że większość ostatnich wydarzeń wiązała się z Rogersem. Ironia
losu czy przypadek? Nie wiem.
Ubrałam
Hectora i ruszyliśmy w stronę najbliższego sklepu z przebraniami.
Wieczorem byliśmy gotowi. Mały wyleciał ze sztuczną dynią, pojemnikiem
na cukierki oraz sztuczną tarczą. Co rusz spotykaliśmy ludzi, którzy
widząc Hectora w tym słodkim przebraniu, wsypywali garść cukierków.
Przechodziliśmy przez ulicę, gdy znikąd wyjechał jakiś wariat,
strzelający przed siebie.
-
HECTOR! - ryknęłam i rzuciłam się w stronę chłopca.
Wzięłam rozpęd i
zrobiłam z nim dwa koziołki ratując go od rozpłaszczenia się jak
naleśnik. Facet spanikował i z głośnym łoskotem rozbił się o ścianę
sklepu spożywczego. Wyskoczył z samochodu i wycelował we mnie.
- Kasa, szmato, albo cię zabiję! - krzyczał w moją stronę.
Nie
był zwykłym przestępcą. Jego oczy świeciły czystą czerwienią, a palce
dymiły na czerwono. Przeskakiwała między nimi iskra. „Nie można się bać
niczego prócz samego strachu” - zabrzmiały mi w głowie słowa Ducarda.
Pchnęłam malucha w stronę małego przedziału między budynkami. Koleś od
razu wstrzelił we mnie wiązkę światła. Bezskutecznie. Znów i znów. Nie
miałam większego pomysłu, co robić. Koleś miał w głowie gniazdo
szerszeni, a ja nawet nie miałam broni. Pozostała mi jedynie siła i
wszystko to, czego nauczył mnie Ducard. Wzięłam rozpęd i slalomem
rzuciłam się na pawiana w pelerynie. Obije mocno zaryliśmy o ziemię,
obcierając się boleśnie. Z całej siły uderzyłam pięścią w jego twarz.
Nie cieszyłam się
na długo. Przez moje ciało przebiegły bolesne konwulsje spowodowane
porażeniem z jego strony. Natychmiast się podniosłam i oddałam mu ze dwa
kopniaki, wywracając go. Koleś strzelił z trzy razy, oczywiście dwa
pierwsze spudłował, trzeci poranił mnie dotkliwie. Upadłam, patrząc jak
fioletowo włosy zbliża się w moją stronę, śmiejąc się. Ryknęłam
donośnie, wywracając go. Założyłam mu ręce na plecach wyginając mu je.
Krzyknął na cały głos z bólu, kręcąc się i jęcząc. Prąd coraz mniej
przepływał przez jego palce aż zgasły zupełnie. Facet stracił
przytomność. To było jedno z gorszych starć w mojej karierze. Opadłam na
kolana i dopiero teraz zauważyłam, że grupa Avengers patrzyła na mnie z
wyłupiastymi oczami. Mój mały synek wybiegł za uliczki i uwiesił mi się
na szyi. Przytuliłam go do siebie, wciąż patrząc na członków grupy
Mścicieli. Wstałam z trzęsącymi się nogami, Hector przykleił się do
mojej nogi, patrząc na Kapitana, który wyglądał podobnie do niego.
Poczułam jak oblewa mnie zimny pot, a nogi zrobiły się jak z waty. Przez
mgłę usłyszałam „MAMO” i kogoś, kto biegnie w moją stronę, po czym
urwał mi się film.
~*~
Ciężkie
niczym głaz powieki powoli, bardzo powoli otwierały się, aby dostrzec
wszystko dookoła. Stwierdziłam, że nie wiem, gdzie jestem. Spojrzałam na
człowieka średniego wzrostu stojącego przy wielkiej oszklonej ścianie.
Mężczyzna obrócił się, rozpoznałam w nim Wayna. Spojrzałam na siebie,
miałam na sobie granatową koszulę. Moja noga i obdrapane ręce były
starannie opatrzone. Na stoliku nocnym stała herbata i kanapki.
Mężczyzna wciąż milczał, tak jakby nie był Wayne’m. Widziałam go, to na
pewno on. Chwyciłam się za głowę. Syknęłam cicho, gdy dotknęłam
obolałego miejsca. Wayne przysunął sobie krzesło i przypatrywał mi się
patrząc w oczy. Nasze spojrzenia się skrzyżowały.
- Martwiłem się o ciebie, wyglądałaś jakbyś była martwa.
Nie
przypominał już tego samego Bruce’a Wayne’a, którego widziałam
ostatnio. Był poważny, a w jego głosie nie było nawet krzty złośliwości.
Dziwnie się czułam, gdy na mnie patrzył. Nie wiedziałam, co mam myśleć,
czy to aby na pewno nie sen? Czy to wszystko, co tam się stało, to
prawda? Ten koleś i Hector...
- Hector, gdzie Hector????!!
Złapałam
go za koszulę i zaczęłam targać. To było pierwsze pytanie, jakie
nacisnęło mi się na usta. Stawałam się prawdziwą mamą - na jaką
przystało. Pierwsze pytanie, jakie mi się nasunęło, było nie na temat
mnie, a mojego synka. Wayne wyraźnie zdezorientowany złapał mnie za ręce
i pchnął lekko w stronę poduszki.
-
Wszystko z nim w porządku, jest z Alfredem, pokazuje mu jakieś sztuczki
czy coś. Chłopak świetnie się z nim bawi, pewnie gdyby był ze Starkiem,
umarłby z nudów tak jak ja. - Ziewnął przeciągle, po czym wbił wzrok w
okno. -Trzeba mieć jaja, żeby rzucić się na takiego kolesia, jakiego
wczoraj stłukłaś. Nabijasz sobie u mnie punkty, dziewczyno. Nie
sądziłem, że osoba takiej postury jest w stanie zrobić coś takiego! No,
podziw, dziewczyno, podziw. Swoją drogą, Rogers chciał z tobą pogadać,
może powinienem do niego przedzwonić czy...
-
NIE! To znaczy, jestem zmęczona i słaba, powiedz mu, że kiedy indziej.
O, przekaż mu, że na przykład śpię, okay? - Wayne kiwną głową, po czym
wyszedł z pomieszczenia, lekko zmieszany.
Nie chciałam teraz gadać ze
Steve’m, szczególnie po tym, no... w parku. Wiedziałam, że zrobiłam mu
nadzieję. Głupia ja! Nie mogę znów przez to samo przechodzić, nie chcę. A
on jest podatny na śmierć o każdym dniu i porze, tak więc jego mogę
wykreślić. Nie chcę go ranić, ale też nie mogę go unikać całe życie.
Prędzej czy później będę musiała z nim pogadać. Teraz muszę coś
wymyślić, żeby zostawili mnie w spokoju i nic nie podejrzewali. Ale
skoro tam byli Avengers, to jakim cudem znalazłam się u Wayne’a?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Co mam wiele mówić. Zawsze wszyscy powtarzają że piszą dla siebie. Ja tez piszę dla siebie ale brakuje mi tez opinii i waszych cennych uwag. Nie wiem co się dzieje że rasa Bloggerska tak ginie ale zaczyna mnie to martwić szczerze powiedziwszy. Tak że komentujcie i mówicie mi jak tam wakacje mijają bo mi jak na razie dennie . .
Dziękuje mojej becie za poprawienie tego szajsu.
Rachel