Dzisiejszy Dedyk Leci Vivci c;
*Steve*
Widziałem jak się obraca jak każde jej uderzenie strąca z nóg najsilniejszego zbira. Każdy strzał wymierzony z błyskawiczną precyzją, tak jak, by uczyła się tego od zawsze. Szybki lewy sierpowy,salto do tyłu obrót obezwładniający w stylu Nataszy. Swoją drogą, jej ruchy były bardzo podobne do jej,tyle że tej brunetki o wiele celniejsze i mocniejsze. Waliła mocno i nie miała umiaru ,każde jej uderzenie było coraz silniejsze,bo była w, nim złość,nieposkromiona złość. Szybko obezwładniłem resztę pozostawiając ich na ulicy. Spojrzałem na nią i przyjrzałem się lepiej. Jeśli dobrze widziałem, to . . . była wnuczka tego miłego starszego pana spod 7c.Widziałem ją już gdzieś te szare oczy . . . ich się nie zapomina, to musiała być ta dziewczyna. Wystawiłem jej pomocną dłoń, ale ona odskoczyła i otrzepała się z resztek kamieni i kurzu.
-Wszystko w porzą . . .-Chciałem pomóc jej wstać, ale ona się tylko szarpnęła i oparła o pobliski murek. Wyglądała jak, by ją pies poturbował, a nie jacyś zbuje. Czy wspomniałem, że ci trzej menele wezwali swoich sześciu kumpli?
-Tak. W jak najlepszym-Szybko mi odpowiedziała i zabrała torebkę-Poradziłabym sobie sama-Dorzuciła szybko. Spojrzała na mnie wielce obrażona i wyrwała swoją skórzaną kurtkę z mojego uścisku.
-Oczywiście każda tak mówi, po czym uciekają śmiejąc się szeroko-Uśmiechnąłem się i podałem jej jeszcze jej siatkę z mlekiem w środku. Byłem pewny, że usłyszę od niej coś w rodzaju „Dzięki za uratowanie skóry jak mogę ci się odwdzięczyć? Może . . . co powiesz na kawę?”, a ona milczała.
-Ja nie,potrafię sama o siebie zadbać-Złapała się za rękę i ścisnęła. Jęknęła cicho i ruszyła szybko prosto. Ruszyłem zaraz za nią. Kuśtykała lekko co rusz mocniej uciskając dłoń. Jej lewa strona kurtki jakieś 10 cm wzdłuż była od krwi, która zwiększała swoje pole coraz szybciej.
-Krwawisz-Stwierdziłem zabierając jej torby. Nawet na mnie nie spojrzała i jęknęła mocniej łapiąc rękę. Zatrzymała się na pierwszych lepszych schodach. Wyciągnęła z torby jakiś bandaż i obwiązała ramię. Patrząc po zawartości beżowej torby mogłem się domyślić, że wraca z jakiegoś treningu lub nie,nie wiem,mogłem się jedynie domyślać.
-To nic w końcu przestanie-Upadła, ale szybko się podniosła. Przeszliśmy z dwie uliczki. Dlaczego nie powie, że chce pomocy,widzę, że ją to boli-Ciągle za mną idziesz?-syknęła.
-Mieszkam tu-Wskazałem palcem na budynek z czerwonej cegłówki, a dokładnie pierwsze piętro. Pod 7a.Ty jesteś wnuczką tego miłego pana z pod 7c Marni Ray.
-My się znamy?Kim ty w ogóle jesteś? Może znasz mnie, ale ja ciebie nie-Spytała odwracając się w moją stronę. Skrzywiła się lekko, po czym złapała się barierki. Usiadła na schodach zerkając kontem oka na swoją obolałą ranę.
-Rogers,Steven Rogers w wolnym czasie ratownik zagrożonych kobiet-Uśmiechnąłem się szeroko i podałem jej rękę.
-Ray,Marni Ray w wolnym czasie piąty żółw Ninja-Ubrudziła mi trochę rękę krwią, ale jej uśmiech wynagrodził mi, to. Rzadko ją widywałem najczęściej rano, kiedy wychodziła do pracy i, gdy wychodziła gdzieś wieczorem.
Uchyliłem drzwi jej mieszkania i ustąpiłem miejsca. Jej dziadek już czekał. Zapalone światło świecy wprawiało mieszkanie w pół mrok. Brunetka krótkim „twoje mleko”podając w locie Albusowi białą ciecz ruszyła w stronę drugiego pokoju na lewo i trzasnęła głośno drzwiami. Pan Ray z rozwartymi ustami przypatrywał się tej całej sytuacji. Najpierw spojrzał na białe drzwi, a potem na mnie. Zrobiło się trochę nie zręcznie. Miałem się już zbierać, kiedy złapał mnie za rękę i szepną cicho:
-Dziękuje chłopcze,takie sytuacje u niej występują coraz częściej. Boję się, że któregoś dnia sama nie dojdzie do domu-Staruszek westchnął i poklepał mnie po ramieniu i opuścił wzrok-Jeszcze raz dziękuję.
Pan Ray zamknął drzwi i krzyknął coś i otworzył drzwi zapewne do pokoju swojej wnuczki. Zadziwił mnie talent tej dziewczyny do walki i jej uparta natura. Nie chciała pomocy i nawet mi nie podziękowała,to bardzo dziwne z jej strony . . . Skąd ona zna takie ruchy? Te sztuki walki:Pantera,Tygrys,judo,karate,Jiujitsu tego nie zna zwykły obywatel miasta. Trzeba będzie mieć na nią oko. Każda dziewczyna w moim towarzystwie zachowywała powagę i spokój, a Marni, tak Marni była bardzo pewna siebie-nietypowe jak na damę w opałach. Spojrzałem na sąsiednie okno z mojego pokoju,było uchylone. Było słychać krzyki pan Ray nie był chyba zbyt zadowolony z takiego potoku akcji. Zasłoniłem żaluzje i zaparzyłem sobie herbatę i położyłem się do łóżka. Wciąż myślałem o mojej uroczej, aczkolwiek upartej sąsiadce. To nie jest normalne zachowanie zszokowanej i pobitej kobiety,nie z pewnością nie jest. Wydawała się bardzo miła pod tą maską złości i nienawiści do całego otoczenia.
*Marni*
-Co ci odbiło, żeby wracać tak późno dzwoniłem z 100 razy, a ty odebrałaś dopiero ten cholerny dziesiąty telefon-Ryknął dziadek patrząc na mnie z pianą na twarzy. Trzymał w ręku to cholerne mleko dobrze, że, nim nie rzucił o ścianę,nie chciałabym znów malować tego kwadrata.
-Bywało gorzej,z reszta co tak nagle cię interesuje, o której wracam?-Powiedziałam ze stoickim spokojem przeciągając kolejną nić przez swoją skórę. Ból przeszywał mnie między mięśniami powodując nie przyjemne konwulsje w całym ciele.
-Nic, ale teraz, ledwo doszłaś do domu,swoją drogą robisz strasznie krwawy bałagan jak się zszywasz.-Dziadek wziął igłę i zaszył mi resztę rany. Była dość głęboka, ale nie długa. Pociągnął ostatni raz i zrobił pętlę. Szybko owinął bandażem.
-Nieważne jedyne co chcę teraz zrobić to spać,o niczym innym nie marzę i zabierz to cholerne mleko z mojego stołu-Mruknęłam kierując się w stronę łazienki.
-Tak, ale między innymi to mleko są do twojego śniadania Aarone-Dziadek uspokoił się i uśmiechnął do mnie,tak to mój stary dobry dziadziuś.
-Aarone jak dawno nie słyszałam swojego prawdziwego imienia . . .-Szepnęłam zamykając się w łazience. Ześlizgnęłam się po drzwiach i zamknęłam oczy. Gorące łzy spłynęły po moich policzkach. Na wspomnienie o moich rodzicach, rodzinie robiło mi się słabo a wszystkie wspomnienia z Rosji wracały niczym fala tsunami. Tak właściwie nie tylko z Rosji, ale i tu z New York’u, kiedy to mieszkałam pod jednym dachem z Osbournami. Znów się rozbeczałam jak małe dziecko. Tak jest za każdym razem, odkąd przestałam brać leki. Przez pewien czas było dobrze a teraz znów się wszystko pieprzy. Ostatni taki atak paniki miałam miesiąc temu. Wtedy byłam z dziadkiem u sąsiadów na dole. Pamiętam, że mówili o tym jak się żenili i o swoim kochanym synusiu Arturze,wredny mały,piszczący,piegowaty bachor. Pani Hicks,wysoka czarnowłosa kobieta o błękitnych oczach i ciemnej karnacji,Pan Hicks, facet z kolei nie wysoki,blondyn,zupełne przeciwieństwo swojej żony. Teraz już wiadomo czemu syna pokarał taki wygląd. Ten mały cały czas siedział obok mnie i szturchał kijem w bok. W końcu nie wytrzymałam i zwaliłam go z wersalki. Chłopiec wielce obrażony wyszedł z salonu. Udałam, że dzwoni telefon z pracy i muszę szybciej wrócić do domu, żeby coś tam skończyć. Weszłam do mieszkania i zaczęłam ryczeć od tak. Usiadłam w kącie i zaczęłam ryczeć. Dopiero, kiedy dziadek wrócił i chciał wyskoczyć z tym „A, co to miało znaczyć?!” uspokoił mnie. Rzucił tylko „Wszystko porządku?”,od JEGO śmierci nic nie jest w porządku. Moje życie stało się szarą rzeczywistością a kolory wyblakły niczym bluzka z przed pięciu lat. Każda rodzinna scena przyprawiała mnie o ataki,bynajmniej bez leków. To było coś nad czym nie panowałam. Czas najwyższy łyknąć chyba te proszki, bo jeszcze trochę i sam ryk nie wystarczy i zrobię coś czego potem będę żałować.
Wzięłam krótki prysznic,umyłam perełki i przebrałam się w moją śliczną piżamę w owce. Niczym zjawa przemknęłam po domu i wślizgnęłam się do swojego jak nie bezosobowego pokoju,przytuliłam do poduszki i zasnęłam snem sprawiedliwego.
„-Jesteś w to beznadziejny-Brunetka zaśmiała się i przestawiła kostkę dalej,sięgając ręką przez plecy Chłopaka. Ześliznęła się z niego i położyła na dywanie obserwując kolejny ruch przeciwnika. Kiedy dumał i dumał roześmiała się i przyciągnęła go do siebie i pocałowała w czoło.
-Przeszkadzasz mi w myśleniu-Oboje się roześmiali i chłopak przesunął kostkę o dwa pola dalej uśmiechając się przy tym złowieszczo-Ha! I co zrobisz? Nic nie zrobisz!-Spojrzał na nią,uśmiechnął się z trumfem i upił łyk wina wiśniowego z kieliszka.
-Zrobię to Harry-Przesunęła kostkę dwa razy a kostka chłopaka wypadła w gry. Osborne jęknął i uderzył lekko pięści. Przeczesał swoje brązowe włosy. Spojrzał z rezygnacją na swoją żonę i uderzył się teatralnie w czoło.
-Nieeeeee przegrałem z tobą . . . znowu . . .-Jęknął i położył się obok swojej żony. Wciąż dramatycznie lamentował aby wzbudzić zainteresowanie swojej pięknej towarzyszki.
-Ojjj-Podniosła się i pocałowała go namiętnie w usta. Założył jej kosmyk włosów za ucho i uśmiechnął się szeroko. Podniósł się do pozycji siedzącej i przytulił ją mocno. W końcu po długim tygodniu pracy w końcu mogli spędzić ze sobą trochę czasu a od ślubu minęły nie całe dwa i pół miesiąca. Ona tak bardzo go kochała i nigdy nie pozwoliła, by go skrzywdzić. On był gotów poświęcić dla niej życie. Jutro mieli iść razem na występ ich przyjaciółki Mary Jane Watson,po raz pierwszy gra na Broadwayu. Ma anielski głos, więc i słuchać będzie świetnie. Harry jak na celebrytę New York’u zamówił miejsca w loży na samej górze. Ona nie koniecznie chciała żyć takimi luksusami, ale co miała powiedzieć „Kochanie zamieszkajmy w mniejszym domy i nie jeździmy Rolls-Royce'em?”. Nie , nie mogła mu tego powiedzieć nie chciała go skrzywdzić. Kiedy była mała nie miała prawie nic a teraz była żoną jednego z bogatszych ludzi na świecie,jak kopciuszek tylko nie wiedziała, kiedy wybije ta przeklęta północ,miała nadzieję, że po samą ich starość. Jak bardzo się myliła.
-Kochanie coś nie tak?-Brunet delikatnie wypuścił żonę ze swoich objęć i podparł się łokciem patrząc na nią czule. Położył rękę na jej tali i pocałował ją.
-Nie,wszystko w porządku, ale martwię się o Mary Jane pewnie strasznie się boi jutrzejszego występu-Nie chciała go martwić swoimi bezsensownymi myślami. Nawet, kiedy stali się małżeństwem wciąż go okłamywała,a chciała być szczęśliwa z, nim aż do zasranej śmierci. On sprawiał, że wszystko, co nosiła i robiła było z przepychem,kochał ją i chciał, żeby niczego jej nie brakowało. Była jego oczkiem w głowie,nie wybaczył, by sobie, gdyby coś jej się stało.
-Nie martw się tak o nią wszystko pójdzie okay-Harry puścił jej oczko i ucałował w czoło.
-Kocham cię-Szepnęła i wtuliła się w niego. Złapała jego koszulkę jak pijawka i łapczywie wdychała jego perfumy. Pozwalała mu na to, żeby ją całował w usta i na szyji. Nie mogli się sobą nacieszyć,za bardzo się kochali. Nagle Harry rozpłynął się w nicość a dom Osborne'ów rozpłynął się, jak powietrze”
*Marni*
Cholerny budzik i znów to. Dlaczego Wayne musi przyjść tak wcześnie akurat dzisiaj?! Niech to. Ciężko wytoczyłam się z łóżka i spojrzałam na zegar,była 6:20.W myślach przeklinałam szefa, który teraz w najlepsze siedzi,popija drinka i gra w golfa z sekretarką. Bycie szefem działu „Nauki Stosowana” To najlepsza a jednocześnie najgorsza rzecz jaka mnie w życiu spotkała. Płacą nieźle, ale i konstruowanie jest całkiem nie złe. Po, mimo że z wykształcenia jestem genetykiem to i wymyślaniem gadżetów dla Pana Wayne’a też nie pogardzę. Zresztą siedzenie cały czas na dole i szkicowanie fajnych rzeczy bez jakiej kol wiek kontroli. Tylko od czasu do czasu Szanowny Pan Bruce schodzi na dół i pytał co nowego . Za każdy wynalazek otrzymywałam sutą wypłatę. Mój poprzednik pan Fox nauczył mnie wielu przydatnych sztuczek i oswoił z wymaganiami szefa. Zazwyczaj przychodził pod wieczór albo po południu,a dziś? Najwidoczniej w nocy nie bawił się w skaczącego z budynków grotołaza. Będę musiała to jakoś przetrwać.
Zapraszam do komentowania c;