poniedziałek, 23 maja 2016

XVI Mysia Dziura

~*~Steve~*~

Nie potrafiłem już zasnąć. Miałem wrażenie, że jej tam nie ma, że to wszystko to jedna wielka ściema. Przyszła tu, bo Wayne się do niej dobierał. Teraz już w pełni popierałem zdanie Tony’ego. Chciałem, żeby była bezpieczna, ale bałem się, że nie mogę jej zaufać. Ona i tak nikomu nie ufała. Nie chciałem, żeby czuła się niezręcznie, ale sam nie wiedziałem, czy bawienie się w robienie sfinksa i ciche „cześć” mi wystarczy, kiedy miałem ją tuż przed nosem. Tak blisko, a jednak tak daleko. Była jak piasek przesypujący się przez palce - co chwila ją traciłem, mimo prób utrzymania.
Obserwowałem, jak śpi. Serce wygrywało nierówny rytm. Miałem wrażenie, jakby się czegoś bała. Może niepotrzebnie ją nastraszyłem, ale te wypadki nie mogły być przypadkowe. Ktoś jej szukał, a ona nie chciała mi nic powiedzieć. Nie wiedziałem o niej wiele, ale coś do niej czułem. Widząc ją, uśmiechałem się, miałem wrażenie, jakby mój żołądek wywrócił się o 180 stopni. Być może się zakochałem i być może niepoprawnie, ale nie mogłem tego powiedzieć na głos. To uczucie nie było dobre. Oszukiwała mnie, kłamała prosto w twarz.

Teraz miałem okazję z nią rozmawiać - może jednak się przełamie i powie cokolwiek. Wiedziałem coś o niej, ale nie od niej samej, a z głupiego komputera.

Obserwowałem, jak wskazówki zegara się przesuwają. Czas jeszcze nigdy tak się nie dłużył. O piątej usłyszałem już dźwięk czajnika. Natychmiast poderwałem się z łóżka i wyjrzałem zza drzwi. Marni w szlafroku z barankiem parzyła kawę. Nuciła pod nosem coś, co brzmiało jak piosenka, której słuchałem podczas wojny. Jeśli dobrze pamiętałem, to nazywała się „Cry Me a River” autorstwa Julie London. To do niej chciałem zatańczyć po raz pierwszy z Peggy, ale Bóg nie dał mi okazji.
Cicho podszedłem do niej i dostawiłem drugi kubek.

- Jak już polewasz, to ja też poproszę.
Spojrzała na mnie kątem oka, po czym znów wbiła wzrok gdzie indziej.

- Co do pracy, jeśli chcesz, załatwię ci coś u Starka. Tam będziesz bezpieczna. Mogę cię zawozić i przywozić, a o Hectora się nie martw, znam świetną opiekunkę. Znajomą...

- Steve, rozumiem twoje dobre chęci, ale jest coś, czego nienawidzę. Ochrona. Ludzie myślą, że skoro jestem dziewczyną, to sobie nie poradzę, a jest na odwrót. Potrafię sobie poradzić nawet w najtrudniejszych sprawach. Jeśli mi nie wierzysz, spotkajmy się dziś w sali treningowej obok baru, zaprezentuję ci, co umie „zwykła dziewczyna”.
Miałem wrażenie, że się przesłyszałem. Pewność siebie była jedną z cech, które zaczęła ujawnić dopiero teraz. Ona się zmieniła. Śmierć ją zmieniała, nienawiść ją zmieniała.
Godzinę później trzasnęły drzwi wyjściowe. Tak po prostu wyszła z Hectorem.

- Chciałbym wiedzieć o tobie cokolwiek... gdzie się urodziłaś, kim byli twoi rodzice, czy miałaś rodzeństwo? - palnąłem to tak prostu. Chciałem jakoś rozpocząć rozmowę tak, aby jej nie zniechęcić. Tony pojechałby od razu z grubej rury. Ja nie. Nie potrafiłem rozmawiać z kobietami, a w szczególności z takimi, które mi się podobają. Teraz byłem już pewny: jeżeli skłamie, powiem jej wszystko, co wiem, nieważne co powie. Nawet jeśli stąd wyjdzie. Chciałem prawdy, a reszta była nieistotna.
Spojrzała na mnie lekko zdziwiona. Oddaliła kieliszek od ust i wbiła wzrok w podłogę.

- Skoro chcesz - westchnęła, a potem zaczęła wymieniać “fakty” niemal automatycznie, jakby czytała kiepski esej na temat znanego pisarza. - Urodziłam się 1989 roku w Nowym Jorku. Matka miała na imię Anna, a ojciec Marco. Matka była kelnerką, a ojciec pracował w restauracji. Miałam brata Caleba, był starszy o rok. Wszyscy zginęli w wypadku samochodowym.

- Nie rozumiem, czemu wciąż kłamiesz. Twoja matka nazywała się Lily, a ojciec James. Miałaś siedmiu braci. Po tym, jak twój ojciec wyjechał z Europy, nie wiadomo, co się z nim stało. Od czwartego roku życia jesteś wychowanką domu Osbourne’ów. Urodziłaś się 1989 roku w Budapeszcie.
Kieliszek wyleciał jej z ręki, rozbijając się z głośnym łoskotem o podłogę. Momentalnie zbledła, a jej szczęka dosłownie opadła. Natychmiast zaczęła się cofać, niczym spłoszone zwierze raniąc sobie ręce i nogi szkłem. Trzasnęła głośno drzwiami. Wstałem i zacząłem okładać drzwi pięściami. Nastała cisza.

- ODEJDŹ. TY ZABIJASZ, JAK TA CAŁA RESZTA! ONI TYLKO CZEKAJĄ NA MNIE. WIEDZĄ, ŻE TU JESTEM, PRZYJDĄ, WYMIERZĄ W GŁOWĘ I ZOSTANIE ZE MNIE TYLKO TRUCHŁO!
Głośny szloch rozległ się w łazience. Nie wiedziałem, co robić, spanikowałem. Nie myślałem jasno. Nie do końca wiedziałem, co jej dolega.

- Otwórz, proszę, nic ci nie zrobię, ja...

- KŁAMIESZ! INNI WSZYSCY KŁAMALI, ŻEBY CHRONIĆ MOJĄ SKÓRĘ A JA NIE UMIEM OCHRONIĆ NAWET TYCH, KTÓRYCH KOCHAM.
Nie myślała jasno. Jej dziadek kiedyś mi mówił, że ma coś w rodzaju stanu lękowego, że jest coś, czego się boi ponad życie - śmierci bliskich. Teraz wiem, czemu nie chce się z nikim wiązać. Martwi się, mało tego - dręczy ją poczucie winy.

- Pamiętasz? A nigdy nie kłamię, proszę… - usłyszałem ciche kliknięcie w drzwiach. Pchnąłem je lekko, a moim oczom ukazał się straszny widok. Marni leżała skulona w kłębek i cicho popłakiwała. Wokół niej zebrała się kałuża krwi. Ubrania splamione szkarłatną cieczą.
Uklęknąłem przy niej i położyłem rękę na ramieniu

- Skłamałem tylko raz, wtedy na cmentarzu, ale tylko po to, żebyś zrozumiała, jak bardzo mi na tobie zależy. Bo ja… - Zatrzymałem się i wstrzymałem oddech. Spojrzałem temu wystraszonemu jelonkowi w oczy. Jej twarz była schowana między kolanami. Pewnie nawet mnie nie słuchała.

- Skłamałeś, wiedziałam. Czuję, gdy ktoś kłamie, umiem ukryć lęk i o nim zapomnieć. Nauczyłam się ukrywać uczucia, żeby bliscy byli bezpieczni, ale oni wciąż tam są i czekają - jęknęła.
Jej oczy tak szklane, policzki mokre, a na nich wyżłobione strugi po słonym płaczu. Nie widziałem jej wcześniej w takim stanie, to było okropne. Kolejna z jej słabych stron, słabość, która rani najgłębiej.

- Zabiorę cię do szpitala, opatrzą ci rany. Nikomu nie powiem o tym, co wiem, spokojnie. Co jak co, ale możesz mi zaufać.
Nachyliłem się i podniosłem ją. Nie protestowała, nie rzucała się i nie krzyczała. Wrzask ustąpił, płacz przeminął. Zaczęła się uspokajać. Kiedy niosłem ją do samochodu, słyszałem tylko pociągnięcia nosem. Poprosiłem moją sąsiadkę, starszą panią Finch, o zajęcie się młodym, nie mógł przecież zostać sam. Kiedy miałem już odjechać, ktoś zaczął natarczywie pukać w okno. Nie wierzyłem, kiedy zobaczyłem, że to Natasza.

- Musimy pogadać - powiedziała zdecydowanym tonem, patrząc na nieruchome ciało brunetki. Ray straciła przytomność. Tasha natychmiast wsiadła do samochodu i położyła jej głowę na swoich kolanach.

- Nie mówiłam ci, że ta mała suka to chodząca bomba?! Co się gapisz? Jedź!
Ruszyłem z piskiem opon. Natasha chyba wiedziała o niej więcej niż ja, zdawała się być zdenerwowana, tak jakby przebiegła maraton. Szybko zaniosłem Marni do pierwszego lepszego lekarza spotkanego w budynku. Natychmiast ją zabrali i zniknęli za ścianą.
- Wiesz coś, co i ja powinienem wiedzieć? - Z ukosa spojrzałem na wiśniowowłosą, żującą gumę i dmuchającą balony. Co chwila zmieniała decyzję i dopiero po jakieś minucie zareagowała na moje pytanie. Zamyśliła się i wbiła wzrok w podłogę. To nie była ta sama Czarna Wdowa, którą znalem. Martwiła się osobą, do której żywiła czystą nienawiść

- Tak, ale jeszcze nie teraz. Powiem ci tyle, że zadarła z niewłaściwymi ludźmi, tak jak ja. Tyko że ona zabrnęła w jeszcze większe bagno. Ludzie, którzy pracowali z jej pradziadkiem, chcą odzyskać coś, co zrobiło z ciebie tego kim jesteś. Jest jak owczarek niemiecki, którego prędzej czy później złapie hycel. Ona pomimo starań działa destruktywnie. Wiem, że się w niej zadurzyłeś i w ogóle, ale zginiesz przez nią! Zabijają wszystkich po drodze. Kraj nie potrzebuje martwego bohatera, wiec radzę ci się stąd ulotnić Póki masz czas. Ja zostanę, wcisnę jej jakiś kit i odpuści.
Miałem wrażenie, że się przesłyszałem. Miałem ją zostawić i tak po prostu odjechać? Ona potrzebuje mojej pomocy, a ja mam ją opuścić. Zamrugałem parę razy powiekami. Miałem ochotę trafić agentkę w tył głowy, jednak coś mnie powstrzymało. Moje własne zasady.

- Opowiedz mi o niej, proszę. Chcę wiedzieć o niej cokolwiek, a wiem, że znasz ją lepiej ode mnie. - Rzuciłem Nataszy przygnębiony wzrok. Splątałem ręce i westchnąłem. Z cichą nadzieją wewnątrz siebie liczyłem, że Czarna Wdowa powie mi coś więcej niż wiem. Postanowiłem już nigdy nie atakować Marni aż tak frontalnie jak dziś. O mało co jej nie zabiłem. Szkoda mi jej było.
Natasza podeszła do okna i oparła się o parapet. Myślałem, że coś powie, jednak wciąż trwała w ciszy. Najwyraźniej to, co chciała mi powiedzieć, było dość nieprzyjemne. Nie wiedziałem, czego mogę się po niej spodziewać.

- To było dziewięć lat temu w Budapeszcie. Jeszcze wtedy Marni była żółtodziobem w KGB, a ja miałam wziąć ją pod swoje skrzydła. Okazała się być lepsza niż przewidywałam. Miała 14 lat, kiedy to się zdarzyło. Byłyśmy przyjaciółkami, najlepszymi. Była dla mnie jak młodsza siostra, ale potem zaczęłam żywić do niej czystą nienawiść. Zgarniała laury, które należały się mnie. Cały trud włożony w moją pracę ona wykorzystywała. Tak mi się wtedy zdawało, do chwili gdy wysłano nas po dokumenty jakiegoś gościa, szef bardzo chciał je mieć. Kiedy szukałyśmy papierów, wybuchł w budynku pożar. Marni znalazła dokumenty, kiedy jedna z desek upadła na nią. Patrzyłam, jak się wije i próbuje wyjść. Byłam głupia, że ją zostawiłam. Tak po prostu zabrałam jej teczkę i uciekłam. Miałam poczucie winy. Słyszałam jej krzyk, gdy biegłam, widziałam małą dziewczynę bez nadziei na ratunek. Między innymi dlatego chciałam dołączyć do T.A.R.C.Z.Y., chciałam zapomnieć. Co noc śniła mi się dziewczynka o srebrnych oczach wołająca o pomoc. Teraz ją widzę i nienawidzę bardziej, tylko już teraz nie wiem, czy siebie, czy ją…
Zacisnęła pięści i opuściła głowę. Zobaczyłem łzę, która z puknięciem uderzyła o parapet. Tasha pociągnęła nosem i kontynuowała.

- Marni, a właściwie...  sam ją o to zapytaj. Jej ojciec miał w domu dokument, algorytm, który próbował uzyskać Banner, który uzyskał Erskine, dopracowany i gotowy do użycia. Jest sierotą, bo ludzie giną w obronie idei lepszego świata, ocalenia go. Takie nadzieje w tej twojej laleczce pokładał James Anastas, genetyk rosyjski. Opowiadała mi o tym pewnej nocy, kiedy siedziałyśmy i obserwowałyśmy gwiazdy w willi szefa. To był jeden z lepszych okresów w moim życiu. Musisz sobie zadać pytanie, Steve, czy jesteś gotowy zginąć za chorą ideę jej ojca. Jak widzisz, ona zamiast się ukryć, pcha się jeszcze tam gdzie nie powinna.
Dopiero teraz zauważyłem, że mam rozwarte usta. Przeżyłem przełom, a jednocześnie szok. To, co usłyszałem od Romanoff mną wstrząsnęło, wiedziałem, że znam faceta ze zdjęcia. Kojarzyłem go.

- Znałem Rubeusa Anastaza. Był współtwórcą serum. Po tym, jak zginął doktor, uciekł do Texasu, potem nie wiem, co się z nim stało. Wiem tyle, że jakiś czas później w rzece znaleziono jego ciało. Jeśli mówimy o tym samym, to teraz jestem w stanie zrozumieć to jej autodestrukcyjne zachowanie. Odreagowuje, Romanoff. Żyje ze świadomością, że ma umrzeć.

Schowałem twarz w dłoniach. Anastasowie?, serum? Marni, a raczej dziewczyna, której nawet imienia nie znam. Było mi wstyd, że dałem się tak perfidnie oszukać, a jednocześnie współczułem jej całe życie żyć w strachu. Natasza miała rację, jej nie można ufać, jest jednym wielkim kłamstwem.

Po chwili widziałem ją na swoich ramionach i czułem zapach słodkiej wanilii. Nie chciałem obwiniać chłopca, ale on był związany z nią. Mimo wszystko nie mogłem go tak sobie tu zostawić. Zapakowałem go do samochodu i zawiozłem do Bruce’a Wayne’a, otworzył jego lokaj. Przyjął małego bruneta tak, jakby był zwykłym mieszkańcem tego domu. Kiedy odjeżdżałem, Hector stał w oknie i patrzył mi prosto w oczy. Jego niebieskie tęczówki patrzyły na mnie z takim wyrazem, jakby chciał mnie zastrzelić, miał w oczach łzy. Jego wyraz twarzy się zmienił, usta wykrzywiły się z niezadowolenia. Miałem wyrzuty sumienia, ale nie mogłem tego ciągnąć. Musiałem to skończyć i skończyłem. Musiałem zapomnieć o Marni Ray i jej małym synku. Zapomnieć.











To nie tak że zostawiłam bloga,tylko jakoś tak wyszło...
Rachel